139. Nos

268 18 9
                                    

Następnego dnia po rozmowie z Wiktorem poczułam się dużo lepiej. Ulżyło mi, że mężczyzna poznał prawdę i mnie wspiera. Znów poczułam, że poradzę sobie z Potockim, choć nadal bardzo się bałam. Jednak przez kolejne trzy dni nic się nie działo. Mój były mąż nie zwracał na mnie uwagi, a ja mogłam w spokoju zająć się pacjentami, których moi koledzy przywozili na SOR. Taki stan rzeczy bardzo mi odpowiadał, ale oczywiście nie mógł trwać wiecznie. Po trzech dniach przerwy Potocki znów zaczął uprzykrzać mi życie. Najpierw były to tylko zwykle docinki lub głupie gadanie, jednak zaraz potem zaczął mnie wyzywać, upokarzać, a nawet molestować. Znów zaczęłam bać się przebywać z nim sama w pokoju. Oczywiście Wiktor o niczym nie wiedział. Nie chciałam zawracać mu głowy takimi błahostkami, kiedy miał dużo poważniejsze sprawy do rozwiązania. A mianowicie jego ojciec bardzo podupadł na zdrowiu. Ostatnio na spacerze przeziębił się, a to bardzo szybko przerodziło się w zapalenie oskrzeli, co dla starszego człowieka mogło być bardzo niebezpieczne.

Dzisiejszego dnia obudziłam się bardzo wcześnie rano. Czułam dziwny niepokój, jakbym przeczuwała, że coś złego się wydarzy. Nie mogąc ponownie zasnąć, wstałam i zeszłam do kuchni. Zrobiłam sobie kawę i piłam ją powoli, siedząc przy stole. Kuchenny zegar wskazywał 03.00. Nagle do kuchni wpadł Wiktor. Rozmawiał z kimś przez telefon i był bardzo zdenerwowany. Usłyszałam jego urywane słowa:
- „Ale jak to...? Szpital...? Kiedy...? Co się stało...? W jakim jest stanie...? ... Będę za półtora godziny!"
Po tym zakończył rozmowę, a telefon rzucił na szafkę. Załamany zakrył dłońmi oczy. Podeszłam do niego niepewnie i położyłam mu rękę na ramieniu. Chciałam go pocieszyć, choć nie wiedziałam co się stało.
- „Co się stało?" - zapytałam cicho.
- „Tata... on wczoraj wieczorem trafił do szpitala... Ma zapalenie płuc... Stan poważny... Ja muszę do niego jechać..." - mówił, łamiącym się ze strachu i bólu głosem.
- „Oh..., no jasne, że musisz do niego jechać, on Cię teraz najbardziej potrzebuje." - powiedziałem ze współczuciem, po czym dodałam:
- „Zawiozę Cię. W takim stanie nie dasz rady prowadzić. Zostaniesz z tatą ile będzie trzeba, a ja wszystkim się zajmę. Powiem o wszystkim Arturowi."
- „Dziękuję. Nie wiem co bym bez Ciebie zrobił." - odparł mężczyzna z wdzięcznością, po czym poszedł się spakować.
Zaraz po tym jak Wiktor wyszedł z kuchni, do pomieszczenia weszła zaspana Zosia, która zapytała:
- „Stało się coś?"
- „Tak, dziadek jest w szpitalu."
- „Co, jak to?" - dziewczyna w jednej chwili się rozbudziła.
- „Spokojnie, jest pod opieką lekarzy, a i Wiktora zaraz do niego zawiozę. Zostanie tam dopóki dziadek nie wyzdrowieje." - powiedziałam, starając się uspokoić córkę.
- „Ja też jadę." - oświadczyła stanowczo, gdy Wiktor wrócił do kuchni.
- „Ale, Zosiu, Ty masz szkołę..."
- „Co z tego! Rodzina jest ważniejsza! A lekcje nadrobię!" - przerwała stanowczo.
- „Niech jedzie." - powiedziałam.
- „Dobrze, masz rację, leć się szybko spakuj."
Po chwili Zosia i Wiktor byli gotowi do jazdy, więc wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę podwarszawskiej miejscowości, w której mieszkał ojciec Wiktora, a zarazem dziadek Zosi. Prowadziłam ostrożnie, zwracając baczną uwagę na drogę. Jechaliśmy w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach. Po około półtorej godziny drogi podjechałam pod szpital i odezwałam się cicho:
- „Jesteśmy."
Wiktor zamyślony skinął głową, po czym powiedział:
- „Dziękuję."
- „Wiktor, zostawię Wam samochód. Bardziej się Wam przyda niż mi. Pozdrów swojego ojca ode mnie i zadzwoń do mnie wieczorem."
- „Aniu, ale jak Ty wrócisz do Warszawy, skoro zostawisz nam samochód?" - zapytał Wiktor.
- „Spokojnie, tu niedaleko jest stacja kolejowa. Na spokojnie wrócę pociągiem."
- „Nie wejdziesz nawet?"
- „Nie, lepiej Wy wejdźcie, jesteście najbliższą rodziną. Pozdrówcie go ode mnie. A poza tym muszę wracać do Warszawy, bo i tak pewnie spóźnię się na dyżur, a Potocki raczej nie będzie zadowolony."
- „Trzymaj się Aniu i jeszcze raz dziękuję. Uważaj na siebie kochanie." - powiedział Wiktor, przytulając mnie.
- „Wy też uważajcie i zadzwońcie wieczorem." - powiedziałam, żegnając się z Wiktorem i Zosią.
Następnie ruszyłam w stronę stacji kolejowej. Na miejscu kupiłam bilet na najbliższy pociąg do Warszawy, a następnie udałam się na odpowiedni peron. Pociąg miał przyjechać za 20 minut, a podróż miała trwać godzinę. Ale oczywiście jak to było do przewidzenia, pociąg się spóźnił i przyjechał dopiero po 40 minutach. Teraz już wiedziałam, że na bank się spóźnię. Zajęłam wolne miejsce w pociągu, po czym wykręciłam numer do Artura. Mężczyzna odebrał prawie od razu.
- „Cześć Aniu. Stało się coś, że dzwonisz?"
- „Tak, bo..." - zawahałam się, nie wiedząc jak dokładnie mam to ubrać w słowa.
- „Spokojnie, powiedz mi co się dzieje." - uspokoił mnie kolega.
- „Bo Wiktora ojciec zachorował. Przeziębił się, potem dostał zapalenia oskrzeli, ale niestety ono przerodziło się w zapalenie płuc. Wczoraj wieczorem trafił do szpitala. Zawiozłam Wiktora do niego, bo był za bardzo zdenerwowany, żeby prowadzić. Nie wiem, ile czasu to potrwa, ale przez jakiś czas na pewno nie będzie go na dyżurach." - odparłam.
- „Jasne. To całkiem zrozumiałe. Jego ojciec go teraz najbardziej potrzebuje. Niech się nie martwi, wezmę za niego dyżury tak długo jak będzie trzeba, najwyżej w późniejszym czasie mi je odpracuje."
- „Dzięki." - odparłam z ulgą, po czym niepewnie zapytałam:
- „A Artur?"
- „Tak."
- „Jesteś już na bazie?"
- „Tak."
- „A mógłbyś iść do szpitala i powiadomić Potockiego, że spóźnię się na dyżur. Pociąg mi się opóźnił i nie dojadę na czas."
- „Jasne, nie ma problemu. Zaraz mu powiem."
- „Dziękuję." - odparłam, po czym zakończyłam rozmowę.
Zaraz potem po przedziałach przeszedł konduktor, sprawdzając bilety. Gdy poszedł dalej, wybrałam numer do wychowawczyni Zosi i powiadomiłam ją o sytuacji. Kobieta powiedziała, że dobrze, że ją powiadomiłam, bo nie będzie musiała się martwić o Zosię, po czym oznajmiła, że poprosi Natalkę, przyjaciółkę Zosi, żeby wysłała dziewczynie notatki, żeby mogła nadrobić zaległości. Gdy skończyłam rozmawiać, miałam jeszcze pół godziny jazdy, więc wyjęłam książkę i zaczęłam czytać. Reszta drogi zleciała mi bardzo szybko.
Gdy dojechałam do Dworca Zachodniego szybko przesiadłam się w drugi pociąg, którym w pół godziny dojechałam do stacji w pobliżu Leśnej Góry. Następnie szybko udałam się w stronę szpitala. Ledwo weszłam, kiedy przywitał mnie wkurzony Potocki:
- „Wreszcie jesteś! Spóźniłaś się prawie 40 minut! Co Ty sobie myślisz?!"
- „Sprawy rodzinne. Nie dałam rady być wcześniej." - odparłam poddenerwowana.
- „Idź mi się przebrać i zaraz widzę Cię na SORze, i bez gadania!" - warknął, po czym zniknął za drzwiami.
Smutna i zdenerwowana szybko udałam się w stronę szatni, gdzie momentalnie przebrałam się w strój lekarza. Następnie od razu skierowałam się w stronę SORu, zapominając, że od rana nic nie jadłam.
Od razu jak weszłam, na SOR wszedł zespół Góry. Wciąż reanimowali jakiegoś nastolatka.
- „Co jest?" - zapytałam.
- „Chłopak, 12 lat. Skatowany przez ojca. Twardy brzuch, liczne obrażenia wewnętrzne. Zatrzymał się nam w karetce."
Spojrzałam na Piotrka, który zamglonym, pochmurnym wzrokiem wpatrywał się w chłopaka. Wiedziałam o czym właśnie myśli. Jego ojciec też znęcał się nad rodziną.
- „Dobra, zabieramy go od razu na stół. Wezwijcie chirurga i anestezjologa." - zawołałam.
Kolejne przyjęcia były mniej dramatyczne. Aż w końcu około godziny 13.00 miałam czas wyjść na chwilę na zewnątrz. Niestety ledwo wyszłam, zjawił się również Potocki.
- „Witaj Aniu. Ładny dziś dzień mamy, prawda?" - zapytał słodko, jakby wcześniej nic się nie wydarzyło.
- „Czego chcesz?!" - zapytałam z widoczną wrogością.
- „Ale Aniu, po co te nerwy? Złość piękności szkodzi."
- „Pytam po raz ostatni! Albo powiesz mi o co Ci chodzi, albo odwal się ode mnie!" - zawołałam.
- „Aniu, ale po co się złościsz? Przecież nie ma powodu. Chciałem tylko porozmawiać." - zaczął spokojnie.
- „Nie mamy o czym rozmawiać!" - warknęłam i chciałam odejść, ale Potocki złapał mnie za rękę, zatrzymując mnie w miejscu.
- „Puść mnie!" - rozkazałam, coraz bardziej zła.
- „Nie, kochanie. Jesteś przecież moja." - wyszeptał słodko.
- „Puść mnie!" - powtórzyłam, próbując się uwolnić, jednak Potocki przycisnął mnie mocno do słupa przed szpitalem, po czym zaczął mnie głaskać po policzku.
Nieproszone łzy same napłynęły mi do oczu i spłynęły po policzkach. Coraz bardziej się bałam. Bliskość mężczyzny mnie przerażała, a jego dotyk powodował dreszcze. Czułam, że jeszcze chwila i nie wytrzymam, ale w tej samej chwili usłyszałam czyjś głos:
- „Co tu się dzieje?! Niech ją Pan puści!"
Potocki wciąż mocno przytrzymując mnie do słupa, odwrócił się w stronę głosu, a ja zorientowałam się, że to Amanda. Wiedząc, że to moja jedyna szansa na ratunek, wykrztusiłam z trudem:
- „Ami, pomóż mi, błagam."
- „Anka?" - zawołała zaskoczona, po czym błyskawicznie orientując się w sytuacji, dodała:
- „Zostaw ją w spokoju człowieku! Bo zawołam ochronę!"
- „To se wołaj i tak nic mi zrobią. A Ania jest moja i zawsze będzie." - zawołał ze śmiechem Potocki.
- „Zostaw ją Ty kretynie, słyszysz?! Ona nie jest, nigdy nie była i nigdy nie będzie Twoją własnością! Rozumiesz?!" - zawołała Amanda, co wyprowadziło mężczyznę z równowagi.
Puścił mnie i odwrócił się w stronę kobiety. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, z całej siły uderzył ją w twarz. Brunetka upadła na chodnik.
- „Amanda!" - zawołałam przerażona, po czym odwróciłam się w stronę Potockiego i krzyknęłam wściekła:
- „Co Ty najlepszego zrobiłeś?! Jak śmiałeś?!"
- „Zrobiłem to co konieczne. Po co się wtrącała? Sama jest sobie winna. Nikt, ani nic nie stanie na drodze naszego szczęścia Aniu. Ja już się o to postaram. Jesteś i będziesz tylko moja." - odparł spokojnie z szyderczym uśmiechem, po czym odszedł w stronę szpitala.
Przerażona stałam w miejscu. Słowa Stanisława rozbrzmiewały w mojej głowie. Czułam, że to jeszcze nie koniec i że mężczyzna planuje coś strasznego. Zaczęłam lekko drzeć ze strachu. Czułam się tak samo jak chwilę przed tym jak pobił mnie do nieprzytomności lub zamknął w pokoju.
Otrzeźwiło mnie dopiero ciche pojękiwanie Amandy. Od razu otrząsnęłam się z nieprzyjemnych myśli i kucnęłam, żeby sprawdzić w jakim stanie jest dziewczyna. W końcu Stanisław całkiem mocno przywalił jej w twarz.
Brunetka na wpół siedziała, trzymając się za nos. Widać było, że odczuwa silny ból, ponieważ po policzkach spływały jej łzy.
- „Ami, pokaż mi ten nos. Postaram się być delikatna." - poprosiłam.
Gdy dziewczyna odsłoniła twarz, zobaczyłam, że ma mocno opuchnięty i zaczerwieniony nos. Do tego pojawił się też dość duży krwotok i Ami miała problemy z oddychaniem. Od razu pochyliłam głowę przyjaciółki do dołu, żeby uniemożliwić krwi spływanie do gardła i ułatwić jej oddychanie. Następnie zacisnęłam dwa skrzydełka nosa. Po zatamowaniu krwawienia, zbadałam jej nos, przy czym wyczułam niestabilność konstrukcji. Zrozumiałam, że Stanisław złamał jej nos, tylko pozostaje pytanie czy jest to złamanie bez przemieszczenia czy z przemieszczeniem. Miałam nadzieję, że to pierwsze. Podczas badania wciąż mówiłam do Amandy, starając się ją uspokoić, ale dziewczyna odczuwała naprawdę silny ból. Wiedziałam, że potrzebuje natychmiastowej konsultacji u laryngologa.
- „Pomocy!" - zawołałam, wiedząc, że sama nie dam rady przetransportować jej do szpitala.
Na szczęście nieopodal przechodził Arek, który słysząc moje wołanie od razu do mnie podbiegł.
- „Co się stało?" - zapytał.
- „Złamanie nosa i wstępnie opanowany krwotok. Pomóż mi zabrać ją do szpitala."
Arek od razu pobiegł do szpitala, a po chwili wrócił z wózkiem inwalidzkim. Posadziliśmy na nim Amandę i zabraliśmy ją na SOR. Niestety był tam nie kto inny jak Potocki, który na nasz widok uśmiechnął się głupkowato.
- „Arek. Idź szybko przyprowadź tu laryngologa dr Mireckiego." - poprosiłam, a gdy mężczyzna wyszedł, zawołałam wściekła w stronę byłego męża:
- „Złamałeś jej nos! Jak w ogóle śmiałeś ją uderzyć?! To, że mnie bijesz to okej, przyzwyczaiłam się do tego, ale nie pozwolę, żebyś krzywdził moich przyjaciół! Wbij to sobie wreszcie do tego swojego pustego łba!"
- „Jeszcze będziesz mnie błagała o litość, kochanie." - odparł z bezczelnym uśmiechem, a ja zadrżałam.
W tej samej chwili wszedł dr Mirecki, który zabrał Amandę na zdjęcie rentgenowskie nosa. Na szczęście okazało się, że jest to złamanie bez przemieszczenia. To sprawiło, że operacja nie była potrzebna i wystarczyło tylko jego ręczne nastawienie. Doktor Mirecki podał Amandzie krótkotrwałe znieczulenie ogólne w warunkach sali operacyjnej, nastawił jej nos, po czym założył jej opatrunek w postaci tamponady, co unieruchomiło nastawione struktury. Po tym postanowił zostawić ją na jeden dzień na obserwacji i przepisał antybiotyk, leki przeciwbólowe i leki przeciwobrzękowe. Nos powinien zrosnąć się w ciągu 7-14 dni.
Po wszystkim i po skończeniu dyżuru, odwiedziłam przyjaciółkę w szpitalu. Niepewnie weszłam do sali, w której leżała. Nie spała, a gdy weszłam, spojrzała na mnie z łagodnym uśmiechem.
- „Cześć Ami. Jak się czujesz?" - zapytałam zaniepokojona.
- „Dobrze. Leki działają, więc nawet nie boli. Dziękuję, że się mną tak zajęłaś." - odparła.
- „W końcu pomogłaś mi ze Stanisławem (zająknęłam się, wypowiadając jego imię) i to przeze mnie tu leżysz." - wyjąkałam cicho.
- „Anka co Ty wygadujesz? Jak przez Ciebie? Przecież to Ty jesteś jego ofiarą. I to on się na mnie rzucił, a nie Ty."
- „Ale mogłam coś zrobić, powstrzymać go jakoś..."
- „Tak? Ciekawe jak. Anka, on jest dużo silniejszy fizycznie od Ciebie. Pod względem siły, nie masz z nim żadnych szans, ale pod względem psychicznym przewyższasz go znacząco. Aniu, mało kto wytrzymałby to wszystko i wciąż walczył. Ktoś inny, łącznie ze mną, już dawno by się poddał. A poza tym, jak nic nie zrobiłaś? Przecież pomogłaś mi i nie pozwoliłaś, żebym wykrwawiła się na smierć." - powiedziała delikatnie, śmiejąc się lekko na końcu, po czym dodała:
- „Jesteś wyjątkowa Aniu. Jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką mogłam mieć."
Uśmiechnęłam się wzruszona, po czym przytuliłam przyjaciółkę, szepcząc:
- „Dziękuję."
Potem porozmawialiśmy jeszcze na różne tematy, po czym pożegnałam się z Ami i wróciłam do domu.
Tam zrobiłam sobie ciepłą, długą kąpiel, która zmyła wszystkie nieprzyjemne uczucia z dzisiejszego dnia. W dużo lepszym już nastroju usiadłam na kanapie w salonie. Miłka od razu wpakowała mi się na kolana. Uśmiechnęłam się i z przyjemnością zatopiłam ręce w jej cieplej sierści, odprężając się. Po chwili jednak rozległ się dźwięk telefonu. Sięgnęłam po komórkę, po czym uśmiechnęłam się widząc, że dzwoni Wiktor. Odebrałam, od razu przełączając na tryb głośnomówiący, bo nie chciało mi się trzymać telefonu w ręce.
- „Hej Wiktor." - odparłam stęskniona.
- „Cześć kochana. Jak tam?" - usłyszałam jego aksamitny głos.
- „Dobrze. Właśnie wróciłam do domu, wzięłam kąpiel i teraz odpoczywam. A u Was co tam? Co z tatą? Lepiej?"
- „Tak, z tatą jest całkiem dobrze. Najgorsze za nim i powoli wraca do zdrowia.  Lekarze mówią, że do końca tygodnia powinien móc wyjść ze szpitala."
- „Oh, to wspaniale!" - zawołałam uradowana, przynajmniej jedna dobra wiadomość w tym beznadziejnym dniu.
- „A i masz od niego pozdrowienia. Ma nadzieję, że jak będzie wychodził, to go odwiedzisz."
- „No, jasne, że go odwiedzę." - odparłam pogodnie.
- „A Anka, napewno wszystko jest okej?"
- „Tak, wszystko jest w porządku." - odparłam stanowczo.
Nie chciałam niepotrzebnie martwić Wiktora. On ma swoje zmartwienia, a to są moje problemy i muszę sobie z nimi sama poradzić.
- „Anka, a jadłaś coś w ogóle dzisiaj?" - zapytał zaniepokojony, a ja dopiero w tej chwili zorientowałam się, że przez to wszystko co się działo, nic nie zjadłam.
- „Anka, jesteś tam?" - dopytał zmartwiony.
- „Tak..."
- „Znów nic nie zjadłaś, prawda?" - zapytał z troską.
- „Zapomniałam." - mruknęłam.
- „Anka, no to migiem do kuchni i zjedz coś, a jutro dopilnuję, żebyś jadła w odpowiednich porach. Nie pozwolę Ci się głodzić, nawet jak jestem daleko."
- „Dziękuję." - szepnęłam wzruszona.
- „Muszę kończyć. Odezwę się jutro. Kocham Cię Aniu."
- „Ja Ciebie też Wiktor." - odparłam, kończąc rozmowę.
Po rozmowie z Wiktorem poczułam się dużo lepiej i poczułam, że faktycznie jestem głodna. Poszłam do kuchni, gdzie zrobiłam sobie kanapki z wędliną, mozarellą, pomidorem i szczypiorkiem, a do picia gorące kakao. Zjadłam to wszystko z przyjemnością, po czym posprzątałam w kuchni, nakarmiłam zwierzaki i poszłam do sypialni. Leżąc sama w łóżku, w pustym domu znów poczułam wszechogarniający smutek, pustkę i tęsknotę. Z trudem udało mi się zasnąć dość niespokojnym snem.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz