111. Gdzie jesteś?

296 19 11
                                    

Po prawie bezsennej nocy wstałem bardzo zmęczony, ale nie obchodziło mnie to. Bardzo martwiłem się o Ankę. Kobieta nie wróciła na noc do domu, co nie wróżyło nic dobrego. Miałem jednak nadzieję, że zastanę ją w szpitalu. Szybko przygotowałem się do pracy i wyszedłem z domu, nie jedząc nawet śniadania. Gdy dojechałem pod szpital, od razu wpadłem na bazę, gdzie przywitali mnie zdziwieni Martyna i Piotrek.
- „Dzień dobry doktorze, co Pana do nas sprowadza o tej porze?" - zapytał Piotrek.
- „Przecież mam dyżur." - mruknąłem poirytowany.
- „Tak, ale dopiero na 12.00, a jest 08.00." - stwierdziła przytomnie Martyna, a ja spojrzałem na nią oszołomiony.
- „Naprawdę?"
- „Tak jest w grafiku, ale doktorze, co się stało?"
- „Widzieliście gdzieś Ankę?"
- „Nie..." - odparła zaskoczona Martyna, przyglądając mi się uważnie.
- „Muszę ją znaleźć... Od wczoraj nie mam z nią żadnego kontaktu."
- „Jak to?" - dopytał Piotrek.
- „Wczoraj pokłóciłem się z Anką przy Potockim, potem zostawiłem ją i wróciłem do domu. Od tamtego momentu nie mam z nią żadnego kontaktu." - odparłem zmartwiony, po czym dodałem:
- „A co jeśli... on coś jej zrobił?"
- „Doktorze, niech doktor nie wymyśla czarnych scenariuszy, tylko idzie do szpitala. Może ktoś ją tam widział albo wie co się z nią stało. A ja spróbuję się do niej dodzwonić." - Martyna skutecznie sprowadziła mnie na ziemię.
Skinąłem smutny głową, po czym ruszyłem w stronę szpitala. Od razu udałem się do pokoju socjalnego, ale nie zastałem tam nikogo, podobnie było w pokoju pielęgniarek. Przestraszony obszedłem cały szpital, pytając napotkane osoby, czy nie widziały Anki. W końcu postanowiłem udać się do gabinetu dyrektora szpitala. Przed wejściem zawahałem się i przystanąłem niezdecydowany. Nagle drzwi gabinetu otworzyły się i wyszedł z nich starszy mężczyzna. Spojrzał na mnie i z uśmiechem zapytał życzliwie:
- „Pan do mnie?"
- „Tak,... nie,... to znaczy ja do dyrektora."
- „To bardzo dobrze, bo ja nim jestem. Co się stało? Nie ukrywam się, że trochę mi się śpieszy."
- „Bo ja szukam dr Reiter i nie mogę jej nigdzie znaleźć."
- „Bo dr Reiter była u mnie dziś rano i wzięła 3 dni wolnego. Nie wyglądała dobrze, widać było, że rozkłada ją choroba. A teraz przepraszam, ale naprawdę muszę już iść."
- „Dobrze, dziękuję." - odparłem, po czym zamyślony ruszyłem do bazy.
Czyli Potocki raczej odpada, więc dlaczego kobieta się nie odzywa? Jeszcze bardziej zmartwiły mnie słowa dyrektora o chorobie. A jeśli to coś poważnego?
- „Anka, gdzie Ty jesteś, kochanie?" - szepnąłem zrozpaczony pod nosem.
Zdając sobie sprawę, że narazie nic nie zrobię, wróciłem do bazy.
- „I co doktorze? Wiadomo coś? Anka cały czas nie odbiera." - zawołała zmartwiona ratowniczka.
- „Dowiedziałem się tylko, że rano była u dyrektora i wzięła trzy dni wolnego. Nie czuła się dobrze." - odparłem smutno.
- „Doktorze, niech się doktor nie martwi. Będzie dobrze, a niedługo napewno się odezwie." - próbował dodać mi otuchy Piotrek.
Skinąłem nieprzekonany głową, ale nie było czasu na dalszą rozmowę, bo Martyna i Piotrek dostali wezwanie.
- „Poczekajcie! Skoro już tu jestem, to jadę z Wami i tak jestem już przebrany. Muszę zająć myśli czymś innym." - zawołałem.
Ratownicy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym skinęli głowami.
W ciągu dnia mieliśmy wiele wezwań, jednak nie potrafiłem się na nich skupić, ponieważ  wciąż myślałem tylko o tym co się dzieje z Anką. Martwiłem się o kobietę i czułem wyrzuty sumienia, że dałem się zmanipulować Potockiemu. Przestraszony jeszcze wielokrotnie próbowałem się dodzwonić do kobiety, ale bez skutku. Wysłaliśmy jej też z Martyną masę wiadomości, ale te pozostały bez odpowiedzi.
Co się dzieje? Gdzie jesteś? Dlaczego się nie odzywasz? Aniu, dlaczego mnie ignorujesz? - takie i inne pytania chodziły mi po głowie.
W końcu skończyłem dyżur i wróciłem do domu, gdzie przywitała mnie smutna i zestresowana Zosia.
- „Hej, co się dzieje?" - zapytałem.
- „Tato, gdzie jest mama? Czemu nie odbiera? Tyle razy do niej dzwoniłam. Tato, co się dzieje?"
- „Nie wiem..." - szepnąłem cicho.
Zosia nic więcej nie powiedziała, tylko wtuliła się we mnie. Po jej policzkach spływały łzy. Zaraz potem poszła do pokoju, zostawiajac mnie samego.
Znów spróbowałem skontaktować się z Anką, ale bez skutku. Zjadłem od niechcenia kolację, po czym położyłem się spać, jednak to nie była spokojna noc. Śniły mi się koszmary i co chwila budziłem się zlany potem.

Następnego dnia wstałem o 05.00, bo nie mogłem już zasnąć. Smutny spojrzałem na telefon. Żadnej wiadomości od Anki.
Poszedłem do kuchni, gdzie nałożyłem zwierzakom karmę do misek, po czym zrobiłem Zosi kanapki do szkoły. Sam nie miałem ochoty na jedzenie. Powoli zaczynałem rozumieć Ankę i jej niejedzenie w chwilach stresu.
Postanowiłem zajrzeć do córki. Gdy wszedłem, zobaczyłem, że dziewczyna wcale nie śpi.
- „Zosiu, już wstałaś?" - zapytałem z troską.
- „Tato, ja wcale nie spałam. Martwię się o mamę. A jeśli coś jej się stało? Ja nie mogę jej stracić."
- „Zosiu, napewno nic jej nie jest. Zobaczysz, niedługo się odezwie. Chodź, zjemy śniadanie i odwiozę Cię do szkoły."
Zeszliśmy na dół, zjedliśmy marne śniadanie, bo żadne z nas nie miało apetytu, po czym pojechaliśmy do liceum Zosi. Tam pożegnałem się z córką i pojechałem w stronę szpitala w Leśnej Górze. Gdy dojechałem pod bazą, nagle zadzwonił mi telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i chwilę przyglądałem mu się zdziwiony, ponieważ wyświetlał się na nim nieznany mi numer. W końcu po kilku sygnałach odebrałem.
- „Tak?"
- „Dzień dobry, czy dodzwoniłam się do Wiktora Banacha?"
- „Tak, to ja. Kto mówi?"
- „Z tej strony Amanda. Nie wiem, czy mnie Pan pamięta, ale odwoził mnie Pan do domu po imprezie w klubie pod koniec listopada."
Na te słowa, coś zaczęło mi świtać i przypomniałem sobie tę imprezę. Jednak byłem pewny, że nie dawałem jej swojego numeru telefonu.
- „A tak, coś sobie przypominam, ale ja nie dawałem Pani mojego numeru."
- „Tak, ja wiem. Wzięłam go z telefonu Anki. Ona nie wie, że się z Panem kontaktuję, nie chciałaby tego."
Jej słowa docierały do mnie bardzo powoli.
- „Ej, czekaj, bo ja nic nie rozumiem..."
- „Chodzi o to, że Anka zadzwoniła do mnie wczoraj rano i zapytała mnie czy nie przenocowałabym jej przez kilka dni. Zgodziłam się i zaprosiłam ją do baru, w którym pracuję. Potem jak pojechałyśmy do mojego mieszkania, dowiedziałam się od niej, że się pokłóciliście, choć Ania stwierdziła, że było to tylko zwykłe nieporozumienie. Namawiałam ją, żeby się z Panem skontaktowała, ale ona nie chciała, powiedziała, że nie jest na to gotowa i że się boi. Potem dowiedziałam się, co zrobił jej jej były mąż. Udało mi się też wyciągnąć z niej, że wczoraj po tym jak Pan odjechał, ten jej mąż próbował zaciągnąć ją do samochodu i porwać, ale na szczęście udało jej się wyrwać i schronić w szpitalu. Przekonałam ją, że powinna z Panem porozmawiać, a ona stwierdziła, że w najbliższych dniach to zrobi.
Może nie powinnam do Pana dzwonić i jak Anka się dowie, to powyrywa mi włosy z głowy, ale ja nie mogłam tego tak zostawić. Wiedziałam, że napewno się Pan o nią bardzo martwi i chciałam Pana uspokoić. Ance nic nie jest, oprócz tego, że się lekko przeziębiła. Kazałam jej zostać w domu i się wychorować, a jak wrócę z pracy, to się nią zaopiekuję."
Oszołomiony słuchałem monologu Amandy i z opóźnieniem dochodziło do mnie co mówi. Gdy wreszcie pojąłem sens jej wypowiedzi, poczułem ulgę, że Ance nic nie jest. Zaraz potem poczułem złość, ale wcale nie na kobietę, tylko na Potockiego i na siebie. Zrozumiałem, że Potocki zrobił to specjalnie. Wmówił mi to, tylko po to, żeby móc porwać kobietę. Jeszcze bardziej byłem zły na samego siebie. Jak ja mogłem dać się tak łatwo zmanipulować temu mężczyźnie i jeszcze narazić ukochaną na takie niebezpieczeństwo? Ocknąłem się dopiero, kiedy usłyszałem w telefonie zaniepokojony głos Amandy:
- „Panie doktorze, wszystko w porządku? Słyszy mnie Pan?"
- „Tak." - wyjąkałem cicho, po czym chrząknąłem i dodałem:
- „Tak. Bardzo dziękuję, że Pani do mnie zadzwoniła. Tak bardzo się martwiłem o Anię. Dziękuję, że się nią Pani zajęła."
- „To nic takiego. Z tego co wiem, to Anka dzwoniła dziś rano do dyrektora, poinformować go, że potrzebuje 5 dni zwolnienia. Dyrektor się zgodził i umówiła się z nim, że wróci do pracy 24 grudnia. Dyżur zaczyna, jeśli dobrze usłyszałam o 05.00. Do tej pory zatrzyma się u mnie. Niech Pan będzie spokojny, zaopiekuję się nią."
- „Jasne, dziękuję za wszystkie informacje. Zrobię wszystko, żeby w Wigilię ją znaleźć i przeprosić."
- „Życzę powodzenia. W końcu to święta, a w tym czasie dzieje się dużo cudów. Oby tam w Leśnej Górze zdarzył się jeden z nich. Uwielbiam święta Bożego Narodzenia i wierzę, że wszystko się ułoży. Trzymam kciuki."
- „Dziękuję jeszcze raz i do widzenia. Miłego dnia."
- „Nawzajem i do widzenia."
Zakończyłem połączenie i odetchnąłem z ulgą. Całe napięcie ze mnie zeszło. Cieszyłem się, że wiem, co się dzieje z Anką i wcale nie byłem na nią zły, a nawet ją rozumiałem.
Wysiadłem z samochodu i udałem się w stronę bazy. Wszedłem i się przebrałem. Dziś po raz pierwszy jeździłem zespołem składającym się z Adama i Nowego. Ciekawe jak to będzie.
Jednak jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju. A mianowicie to jak mam przeprosić Ankę, czy ona w ogóle będzie chciała mnie słuchać oraz czy faktycznie stanie się swiąteczny cud i spędzimy razem święta. Jedno jednak wiedziałem napewno - zrobię wszystko, żeby spędzić te święta w towarzystwie dwóch najważniejszych dla mnie osób - Zosi i Ani.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz