72. Dziwne wezwanie

359 23 21
                                    

Pojechaliśmy do dziecka i zabraliśmy je do szpitala. Martyna z Piotrkiem poszli do karetki, a sama zapytałam Potockiego:
- „Michał skończył już operować?"
- „Nie, to dość skomplikowana operacja. Przekazać mu coś?" - zapytał mnie Stanisław.
- „Nie." - odparłam, po czym udałam się do gabinetu Michała. O dziwo był otwarty. Weszłam tam i usiadłam przy biurku. Nagle usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz. Dzwoniła Zosia. I co ja niby mam jej powiedzieć?
Odczekałam, aż skończy dzwonić i schowałam telefon.
Po tym wzięłam czystą kartkę i długopis z biurka, i zaczęłam pisać:

„Michał, ja potrzebuję pomocy.
Chodzi o to, że ja od ponad dwóch miesięcy dostaje SMS z pogróżkami. Ktoś grozi mi, że najpierw skrzywdzi Wiktora, a potem zabije mnie. Wszystkie SMS są z jednego numeru i jest to: *** *** ***. Każdy SMS jest podpisany: „Życzliwa".
Michał, dziś w południe porwali Wiktora, a ostatni SMS brzmiał:
„WITAJ!
JUŻ PEWNIE SŁYSZAŁAŚ, ŻE MAMY TWOJEGO DOKTORKA! NIE MARTW SIĘ! NARAZIE NIC MU NIE ZROBIMY, ALE NIEDŁUGO I TY SIĘ TU ZNAJDZIESZ!
PILNUJ SIĘ I ŻADNEJ POLICJI, BO DOKTOREK ZGINIE!
ŻYCZLIWA"
Michał pomóż mi. Ja już nie wiem, co mam robić. Czuję, że dziś stanie się coś złego. Błagam Cię, uratuj Wiktora. Im chodzi tylko o mnie.
Teraz mam wezwanie i czuję, że to będzie moje ostatnie wezwanie. Mam dziwne przeczucie, że to pułapka. Nawet jeśli mnie nie uratujecie, to proszę uratujcie Wiktora. Zosia nie może zostać sama.
Michał jesteś moim najlepszym przyjacielem i nigdy Cię nie zapomnę. Jak mi się coś stanie, to przekaż Martynie, Piotrkowi i Arturowi, że są najlepszymi przyjaciółmi i żeby nie obwiniali się o to. Powiedz Wiktorowi i Zosi, że ich kocham i że są najlepszą rodziną, jaką mogłam mieć, i że to nie jest ich wina. Kocham Was i przepraszam, że o niczym Wam wcześniej nie powiedziałam. To nie jest Wasza wina.
Żegnaj przyjacielu,
Twoja Ania."

Pisząc to, przełykałam łzy.
W trakcie pisania dostałam wezwanie do rannego mężczyzny na ulicę Fabryczną 20.
Szybko dokończyłam list, złożyłam go i wyraźnie napisałam:
„DO MICHAŁA WAŻNE"
Następnie położyłam na środku biurka w widocznym miejscu i wyszłam z gabinetu. Szybko skierowałam się w stronę karetki, gdzie czekali na mnie Martyna z Piotrkiem.
Ruszyliśmy w stronę ulicy  Fabrycznej, a ja przerażona myślałam co teraz będzie. Rozważałam, czy nie powiedzieć o wszystkim ratownikom, ale bałam się, że zareagują zbyt impulsywnie. Martyna z Piotrkiem o czymś rozmawiali, a ja przeglądałam SMS, szukając jakiegoś punktu zaczepienia lub czegoś co pomoże mi zrozumieć z kim mam do czynienia. Nic takiego niestety nie zauważyłam.
Był wieczór, zbliżała się godzina 20.00. Jak na pochmurny, wrześniowy dzień przystało, na dworze było już ciemno, co zwiększało mój niepokój.
Miałam dziwne przeczucie, że to nie będzie normalny dyżur.
Gdy dojechaliśmy, wysiadłam i niespokojnie się rozejrzałam. Było ciemno, wokół nie było żadnych latarni. Był to budynek starej, opuszczonej fabryki, a obok znajdował się sad. Niespokojnie się rozejrzałam i spojrzałam na równie zaskoczonych ratowników:
- „To napewno tutaj?" - zapytałam drżącym głosem.
- „Tu jest Fabryczna 20." - mruknął cicho Piotrek.
Wzięłam do ręki radio i zapytałam:
- „Ruda, jesteś pewna, że to Fabryczna 20? Tu jest tylko opuszczona fabryka i nikogo tu nie ma."
- „Tak, poszkodowany wyraźnie podał adres i kazał, żeby się pospieszyć. Rozejrzyjcie się dokładniej."
- „A może najpierw wezwij policję, niech oni zbadają sytuację?" - zaproponowałam cicho.
- „Nie ma żadnego wolnego patronu. Wszyscy zajmują się sprawami na mieście i wielkim wypadkiem w centrum. Wyślę ich najprędzej jak się da, ale na razie musicie sobie radzić sami."
- „Jasne." - szepnęłam.
Rozejrzałam się przerażona i spojrzałam pytająco na ratowników.
- „Rozdzielmy się. Ja sprawdzę środek fabryki, Ty Martyna pójdziesz w lewo, a Pani Pani Doktor przeszuka sad po prawej." - zaproponował Piotrek.
Ja spanikowana spojrzałam na niego.
- „Lepiej nie rozdzielajmy się." - wykrztusiłam.
- „Co? A niby czemu? Boi się Pani?" - zakpił ze mnie ratownik.
Przerażona nie wiedziałam co powiedzieć, aż w końcu wyszeptałam:
- „To pułapka."
- „Jak to?" - zapytała mnie Martyna, przyglądając mi się zdziwiona.
- „Martyna, Ona tylko wymyśla. Znów jej się coś uroiło. Może faktycznie nie jest do końca zdrowa psychicznie, albo po prostu boi się iść sama." - zawołał Piotrek, po czym dodał:
- „Nie ma czasu, ranny czeka."
Po tym wszedł do fabryki. Martyna spoglądała na mnie zaniepokojona.
- „O co chodzi? Jaka pułapka?" - zapytała.
- „Nie ważne. Piotrek ma rację, poszkodowany czeka. Do zobaczenia potem." - odparłam i ruszyłam w stronę sadu.
Bałam się. Trzymałam kurczowo latarkę i powoli szłam ścieżką. Wokoło były tylko drzewa, które nocą przyjmowały przerażajace kształty. Wciąż słyszałam dziwne odgłosy szurania. Serce kołatało mi ze strachu i z trudem powstrzymywałam się, żeby nie uciec do karetki. W pewnym momencie zauważyłam jakiś kształt wiszący na drzewie. Przypominał powieszonego człowieka. Z przerażenia pisnęłam i poświęciłam w niego latarką. Na szczęście okazało się, że to tylko strach na wróble. Starałam się uspokoić, ale nie mogłam. Łzy same zaczęły lecieć mi z oczu, a serce kołatało. Po chwili ruszyłam dalej, oświetlając ścieżkę. Przez pewien czas nic się nie działo, a ja zdążyłam się uspokoić.
Martyna poinformowała nas przez radio, że ze swojej strony nic nie znalazła i że idzie pomóc Piotrkowi.
Ja nadal szłam przed siebie, bo sad okazał się bardzo duży. Szłam właśnie obok dużego drzewa, gdy nagle ktoś wyskoczył przede mną. Krzyknęłam ze strachu, a ten ktoś złapał mnie za ramiona i przewrócił na ziemię. Po chwili pojawiła się druga osoba. Oboje byli ubrani na czarno, a na głowach mieli kominiarki. Wyrwali mi latarkę, telefon i radio, i wrzucili w krzaki. Znów przerażona krzyknęłam, więc jeden z nich zatkał mi ręką usta. Przerażona patrzyłam na nich. Kim byli i czego do cholery ode mnie chcieli?
Ten, który mnie trzymał, na chwilę mnie pościł, więc próbowałam uciec, ale szybko mnie chwycił i przycisnął do ziemi.
- „Puść mnie!" - zawołałam.
- „Cicho bądź głupia!" - zawołał metalicznym głosem, po czym uderzył mnie dwa razy po twarzy, rozcinając wargę i rozwalając nos.
- „Puść mnie!" - krzyknęłam coraz bardziej przerażona, próbując się uwolnić.
Mój oprawca zwrócił się do tego drugiego, tym samych metalicznym głosem:
- „Dawaj taśmę i sznur."
Tamten wykonał jego polecenie.
Ja wciąż się wierciłam, próbując się wyrwać. W pewnym momencie ugryzłam go w palec, a gdy na chwilę odkrył mi usta, zawołałam:
- „Pomocy! Pomocy!"
Niestety zdawałam sobie sprawę, że nawet jeśli Martyna i Piotr mnie usłyszą, to i tak nie zdążą mi pomóc.
Mężczyzna wściekł się. Przycisnął mnie jeszcze mocniej do ziemi, po czym mocno zakleił mi taśmą usta. To mnie nie powstrzymało, wciąż się wierciłam, próbując się uwolnić. To rozwścieczyło napastnika, bo krzyknął, znów metalicznie:
- „Uspokój się głupia!"
Po czym dwa razy mocno walnął mnie w brzuch. Rozpłakałam się z bólu, a w tym czasie ten mężczyzna związał mi mocno ręce i nogi. Po tym powlekli mnie po ziemi w stronę płotu, a potem przenieśli przez niego. Tam zobaczyłam zaparkowany czarny van. Jeden z nich, ten który przygotował taśmę i sznur, wsiadł za kierownicę, a ten drugi zaciągnął mnie z tyłu samochodu. Otworzył bagażnik, po czym poczułam mocne uderzenie w tył głowy, przez co straciłam przytomność.

Po jakimś czasie się ocknęłam. Rozejrzałam się niepewnie. Wciąż znajdowałam się w bagażniku tego wielkiego samochodu i gdzieś jechaliśmy. Musieliśmy jechać po bardzo nierównej drodze, bo strasznie mną rzucało. Kilka razy uderzyłam o boki i podłogę samochodu. Wszystko mnie bolało i tak bardzo się bałam, jednak wciąż miałam nadzieję, że Michał, Martynka i Piotrek uratują mnie i Wiktora.
Droga ciągnęła się dla mnie wieczność. Kilka razy traciłam przytomność i znów ją odzyskiwałam. Byłam wykończona. W końcu po nie wiem jakim czasie, samochód się zatrzymał. Postanowiłam udawać, że jestem nieprzytomna.
Wtem drzwi od bagażnika się otworzyły i usłyszałam rozmowę napastników:
- „Nareszcie ją mamy, szef będzie zachwycony."
- „Dobra, dawaj ją. Bierzemy ją do tego doktorka i dzwonimy do szefa, niech przyjeżdża. On już będzie wiedzieć co z nimi zrobić."
- „Tak, ta pusta szmata wreszcie zapłaci za swoje."
Potem usłyszałam ich okropny śmiech.
Po tym jeden z nich podszedł do mnie i mocno mną szarpnął.
- „O, widzę, że jeszcze nie odzyskała przytomności."
- „To dobrze, chociaż nie będzie się rzucać."
Po tym podniósł mnie i zaczął gdzieś nieść. Ukradkiem uchyliłam oczy i niepewnie się rozejrzałam. Byliśmy na jakimś wiejskim podwórku. Kątem oczu zobaczyłam budynek gospodarczy, dom mieszkalny, stodołę i stajnię. Dalej była rozległa łąka. Wiedziałam jedno, to było totalne odludzie, a kolejny dom znajdował się pewnie kilka hektarów stąd. Oprawcy skierowali się w stronę domu mieszkalnego.
Dziwnym trafem to podwórko wydawało mi się bardzo znajome, tak jakbym już kiedyś tu była, ale nie mogłam sobie przypomnieć co to za miejsce.
Po tym oprawcy weszli do domu, więc zamknęłam oczy. Po chwili rzucili mnie na jakąś zimną powierzchnię, a jeden z nich mocno, kilkukrotnie uderzył mnie po policzkach, żeby mnie ocucić. Niepewnie otworzyłam oczy, a on ze śmiechem stwierdził:
- „Uuu, nasza laleczka się obudziła. Jak dobrze. Jutro przyjedzie szef i on się Tobą zajmie. Ale najpierw podam Ci lekarstwo."
Po tym pojawił się drugi mężczyzna ze strzykawką w ręku. Przerażona próbowałam się poruszyć, ale oprócz tego, że miałam skrępowane ręce i nogi oraz zaklejone usta, to byłam przypięta grubymi pasami do stołu. Ten chudy, drugi mężczyzna, podał strzykawkę, temu pierwszemu, a on wbił mi ją w rękę, po czym wprowadził mi jakąś substancję do organizmu. Z początku nic się działo, ale potem poczułam jakby całe moje ciało było nafaszerowane igłami, a do tego płynął w nim ogień. Rozpłakałam się z bólu. Płakałam, krzycząc w środku, bo wciąż miałam zaklejone usta. W końcu nie mogąc wytrzymać, straciłam przytomność.

Gdy się obudziłam, nadal byłam przypięta pasami, ale już nie czułam bólu. Ten nieznany mi środek musiał przestać działać. Po chwili pojawili się napastnicy. Śmiali się ze mnie, po czym ten grubszy odpiął mnie i przeciął mi więzy, które krępowały mi ręce i nogi. Po czym złapał mnie mocno i pociągnął do jednych drzwi. Otworzył je i postawił mnie na krawędzi schodów. Po tym poczułam mocne uderzenie w tył głowy. Tak mocne, że aż straciłam równowagę i zleciałam z tych schodów na dół. Po tym zamknęli drzwi.
Byłam ledwo przytomna, gdy usłyszałam przestraszone:
- „Ania?!"
Po tym straciłam przytomność, mając nadzieję, że Michał odczytał mój list i że nas znajdą.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz