14. Niepewność

546 24 9
                                    

Ten dzień zapamiętam do końca życia, a już na pewno to jedno wezwanie. Artur, Piotrek i Martyna pojechali na wezwanie do chłopca, który utknął we wnykach. Niby normalne wezwanie, jednak zaraz potem i mój zespół dostał tam wezwanie do jakiegoś samozwańczego „sapera". Na miejscu okazało się, że jest gorzej niż myśleliśmy. „Ten idiota" zaminował sad, ten sam w którym przebywali teraz ratownicy z poszkodowanym. Od razu wezwano prawdziwych saperów. Nasz „saper" zeznał, że w sadzie znajdują się trzy ładunki. Prawie od razu znaleziono i zabezpieczono dwa, jednak trzeciego nigdzie nie było. Widziałem, że Martyna nie daje już rady trzymać ciężkich noszy z chłopakiem. Wtedy stało się najgorsze. Saper wrócił i oznajmił, że dziewczyna stoi na bombie.
Poczułem jakby ktoś z całej siły uderzył mnie tłuczkiem po głowie. Nie, nie ... tylko nie Martynka. - pomyślałem załamany.
Widziałem jej przerażenie w oczach oraz strach w oczach Piotrka. Nawet nie wyobrażam sobie co oni musieli teraz czuć. W końcu udało się zabrać nosze z chłopakiem. Artur, oraz wezwani w międzyczasie Aro i Bartek, zabrali go do szpitala. My czekaliśmy w gotowości, żeby wkroczyć w odpowiednim momencie. Widziałem, że Piotrek jest na skraju załamania nerwowego, najchętniej to zamieniłby się miejscami z Martyną. W końcu saper ustalił, że założy ratowniczce odpowiedni strój i na jego sygnał, ona skoczy. Chwilę przed tym usłyszałem jej głos w radiu:
- „Doktorze, było mi niezmiernie miło z Panem pracować."
Zamarłem. Nie, Martynka nie zginie, to nie będzie nasza ostatnia rozmowa, tak nie może być!
Kazałem jej nie wygadywać bzdur i zaraz potem, ledwo oderwała nogi od podłoża, bomba wybuchła. Momentalnie zerwałem się z miejsca, podbiegając do niej. Była nieprzytomna, a najgorsze było to, że odłamek utkwił jej w nagłośni. Wymagała natychmiastowej operacji. Zabraliśmy ją do karetki i już mieliśmy odjeżdżać, gdy okazało się, że nasz „saper - idiota" zasłabł. Kazałem Renacie i Adamowi zawieźć Martynę do szpitala, a Piotrkowi zostać ze mną. Zadowolony to on nie był, wcale mu się nie dziwię, sam też nie byłem. Przecież właśnie teraz „moja córka" walczy o życie w szpitalu (tak, traktowałem Martynkę jak córkę, a Piotrka jak syna), a ja muszę pomagać jakiemuś „idiocie", ale cóż był to w końcu tylko chory człowiek, wymagający naszej pomocy. Piotrek był zły na mnie, jednak wolałem go mieć przy sobie, żeby nie zrobił nic głupiego. W końcu, gdy unormowaliśmy stan naszego poszkodowanego, a następnie zabraliśmy do szpitala, Piotrek od razu pobiegł pod salę operacyjną.
Ja zostałem zapytać pielęgniarkę, kto operuje Martynę. Dowiedziałem się, że operuje ją Michał i dr Reiter.
Cholera! - przecież ona nie powinna tego robić, Martynka jest dla niej zbyt bliska, a lekarz nie może leczyć, a tym bardziej operować swoich bliskich, tylko, że cholera, jak zwykle brakuje lekarzy - pomyślałem zdenerwowany.
Po kilkugodzinnej operacji, okazało się, że podczas operacji doszło do krwotoku, ale na szczęście stan ratowniczki nie zagraża już jej życiu. Dowiedziałem się od Michała, że wyniki dziewczyny są niejasne, że muszą zaczekać, aż zejdzie obrzęk, żeby mieć pewność czy będzie mogła mówić.
Postanowiłem poszukać Piotrka, który już zdążył się pokłócić i z ojcem ratowniczki, i z Arturem. Nie dziwiłem się żadnemu, ojciec dziewczyny martwił się o córkę, Piotrek był strzępem nerwów, a Artur choć sam zmartwiony, to na dodatek nie miał kim obstawiać karetek. Piotrek się zwolnił, Martyna wiadomo, a doktor Reiter ją operowała.
Pokręciłem głową, dlaczego to wszystko musi być takie trudne.
Następnie postanowiłem poszukać chłopaka, żeby nie zdążył zrobić nic głupiego, czego by potem bardzo żałował.
Znalazłem Piotrka w bazie, siedział przy stole i kończył pić piwo z puszki. Usiadłem obok i się odezwałem:
- „I co? Teraz zamierzasz się upić? Myślisz, że to najlepsze rozwiązanie? Że Martynka byłaby z Ciebie zadowolona?"
- „Doktorze, ja już nie mam dla kogo żyć! Przecież to moja wina! To ja powinienem tam leżeć! Jej ojciec ma rację!" - odparł, zachrypniętym od płaczu głosem.
- „Co Ty za głupoty wygadujesz!" - zdenerwowałem się lekko. - „Przecież Martyna żyje, niedługo się pewnie obudzi, a jej wyniki są niejasne."
- „Niejasne?"
- „Tak, lekarze muszą czekać, aż obrzęk zejdzie, dopiero wtedy będą wiedzieli czy będzie mogła mówić, czy nie, ale są duże szanse, że będzie mogła."
Piotrek spojrzał na mnie z nadzieją.
- „Naprawdę?"
- „Tak, naprawdę. A teraz zrób coś z sobą!"
- „Tak jest doktorze. Ma doktor rację. Martyna by mnie zatłukła, gdyby zobaczyła, że chciałem się upić." - oznajmił z lekkim uśmiechem Piotrek, po czym wyrzucił do kosza puszkę z niedopitym napojem i umył twarz wodą z kranu.
Potem już obudzony, podszedł do mnie i zapytał:
- „Doktorze i co teraz?"
- „Najpierw mi pomożesz, potem przeprosisz Artura, pójdziesz odwiedzić Martynkę, a potem do łóżka spać. Zrozumiano?"
- „Tak jest! W czym mogę doktorowi pomóc?"
- „Wiesz kto operował Martynę?" - zapytałem.
- „Pewnie dr Sambor?" - odezwał się niepewnie ratownik.
- „Tak, on, ale razem z dr Reiter."
Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony.
- „Z naszą Panią doktor?"
- „Tak..."
- „Przecież ona nie powinna operować! To jej najlepsza przyjaciółka!" - zawołał zdenerwowany Piotrek.
- „Tak, nie powinna, ale brak lekarzy, mówi ci to coś?" - odparłem gorzko.
- „Dobrze, ale czego w związku z tym oczekuje doktor ode mnie?"
- „Że pomożesz mi ją znaleść. Dr Sambor nie widział jej nigdzie od momentu zakończenia operacji."
- „Chyba doktor nie myśli, że ona..." - zaczął przestraszony Piotrek.
- „Mam nadzieję, że nie..." przerwałem mu. - „Dobra przeszukałem już bazę, SOR i parter szpitala. Ty przeszukasz magazyny, podziemia szpitala i drugie piętro, ja pierwsze i trzecie. Mam nadzieję, że szybko ją znajdziemy. Ze szpitala nie wychodziła, bo nie odbiła plakietki, a jej telefon milczy."
- „Jasne, doktorze. Jestem na radiu!" - odkrzyknął ratownik, ruszając w stronę zejścia do podziemi. Ja ruszyłem na pierwsze piętro. Po godzinie poszukiwań Piotrek, poinformował mnie, że w podziemiach jej nie ma i idzie na drugie piętro. Ja właśnie skończyłem przeszukiwać pierwsze piętro, więc oznajmiłem, że mu pomogę i przeszukam zachodnią cześć. Po 30 minutach spotkaliśmy się z Piotrkiem na środku korytarza i ruszyliśmy na trzecie piętro, najmniejsze i najrzadziej używane. Piotrek skręcił w lewo, a ja w prawo. Przeszukałem już prawie wszystko i nigdzie jej nie było. Został tylko mały korytarz. Ruszyłem w tamtą stronę.
Nagle wychodząc zza rogu, na ostatnim korytarzu budynku, gdzie nikt oprócz konserwatora nie chodzi, zobaczyłem drobną postać, leżącą na ziemi.
- „Anka!" - krzyknąłem przerażony i szybko podbiegłem do leżącej nieruchomo kobiety.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz