93. Przedłużający się dyżur

375 23 14
                                    

Dziś miałam dyżur od 05.00, jednak obudziłam się już o 03.00. Nie mogąc spać, wstałam i zeszłam do kuchni, gdzie włączyłam wodę na herbatę. Po tym otworzyłam lodówkę, w nadziei, że zmuszę się do zjedzenia czegokolwiek. W końcu wybrałam mały jogurt i wyjęłam go. Ostatnio zupełnie nie miałam ochoty na jedzenie. Wszystko to co działo się w pracy, odbijało się na moim samopoczuciu.
Potocki spełnił swoją groźbę i zażądał od Adama 80 tysięcy złotych odszkodowania. Tak jak przypuszczałam ratownik nie miał jak tego spłacić, ponieważ sam miał długi. Przez to Adama zaczął nachodzić komornik, który zaczął mu zabierać różne rzeczy. Jak tak dalej pójdzie, to nawet nie będą mieli gdzie mieszkać. Jakby tego było mało, to Potocki zaczął mi grozić, że jeśli nie wrócę do niego na SOR, to doniesie na Basię do prokuratora, przez co najpewniej trafi do więzienia. Dał mi niewiele czasu na zastanowienie, a ja zupełnie nie wiem co robić. Równie dobrze to ja mogłabym się podzielić z prokuraturą moimi postrzeżeniami, ale po pierwsze nie mam dowodów, a po drugie, gdy to zrobię, Potocki pogrąży Basię jeszcze bardziej. I bądź tu człowieku mądry.
Przez całą tę sytuację z Potockim i urlop Wiktora znów zaczęłam jeść coraz mniej lub wcale. Teraz też zdołałam zjeść tylko połowę jogurtu i już byłam pełna. Próbowałam zjeść jeszcze trochę, ale mnie zemdliło, więc schowałam pozostałość jogurtu do lodówki. Potem przygotowałam się do pracy i wyszłam do samochodu Wiktora, którym jeździłam, odkąd mężczyzna ma urlop. Pojechałam w stronę bazy i zaparkowałam na parkingu. Wolno weszłam do bazy i zamyślona wpadłam na Arka, którego wszyscy nazywają Aro, rozsypując mu papiery, które miał w rękach.
- „Rany, przepraszam!" - wykrzyknęła przestraszona i pomogłam mu je pozbierać.
- „Nic się nie stało, Pani Doktor." - odparł cicho mężczyzna, uśmiechając się do mnie.
Skinęłam niepewnie głową i podałam mu papiery, które podniosłam. Było mi bardzo głupio.
Potem Arek poszedł do gabinetu Artura zanieść mu papiery, a ja poszłam do szatni się przebrać. Gdy już to zrobiłam, szybko sprawdziłam z kim jeżdżę. Jeździłam z Arkiem i Bartkiem.
„Super - Bartka nie znam i on w ogóle ze mną nie rozmawia, ale na szczęście z Arkiem da się porozmawiać." - pomyślałam.
Potem poszłam do karetki, bo dostaliśmy wezwanie. Byłam już przy karetce, gdy zakręciło mi się lekko w głowie. Oparłam się o karetkę, starając się opanować zawroty głowy.
- „Pani doktor, w porządku?" - zapytał zmartwiony Arek.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam komentarz Bartka:
- „Daj spokój Aro. Jak zwykle się nad sobą użala i chce, żeby wszyscy się nad nią litowali."
Zabolały mnie jego słowa, ale wyjąkałam:
- „Tak Arek, w porządku."
Mężczyzna obrzucił mnie niedowierzającym spojrzeniem, po czym wsiadł za kierownicę. Sama usiadłam obok na miejscu pasażera. Próbowałam wypełnić coś w karcie, ale kręciło mi się w głowie, więc zamknęłam oczy, opierając głowę o szybę.
- „Pani Doktor, proszę. Niech się Pani napije. Może będzie lepiej." - powiedział Arek, podając mi butelkę wody.
Przyjęłam ją, uśmiechając się z wdzięcznością do mężczyzny. Miał rację, gdy tylko się napiłam od razu poczułam się lepiej. Po jakimś czasie dojechaliśmy na miejsce, gdzie zajęliśmy się poszkodowanym. Zdiagnozowałam u niego zawał, więc szybko zabraliśmy go do szpitala. Tam oddaliśmy go pod opiekę Potockiemu. Już miałam wychodzić, gdy mężczyzna zatrzymał mnie. Powiedziałam ratownikom, żeby poczekali na mnie w karetce, a gdy poszli, zapytałam sucho Potockiego:
- „O co chodzi? Mów szybko, bo nie mam czasu."
- „Rozważyłaś już moją propozycję?"
- „Jaką propozycję, bo żadnej nie dostałam! Ty raczej mi zagroziłeś, że jeśli nie wrócę na SOR, to poślesz Basię za kratki!" - krzyknęłam zdenerwowana.
- „Ciszej!" - uciszył mnie Potocki.
- „Bo co?! Uderzysz mnie czy może zamkniesz w pokoju?! A może to i lepiej, że ktoś usłyszy! Może wreszcie dowiedzą się jaki jesteś naprawdę! A jesteś chory!"
W tym samym momencie poczułam mocne uderzenie w policzek. Znów mnie uderzył. Policzek bardzo mnie bolał, ale nie dałam tego po sobie poznać. Zamiast tego krzyknęłam:
- „Tylko na to Cię stać?! Myślisz, że jak mnie uderzysz, to będę Ci posłuszna?! Stanisław ja już się Ciebie nie boję! Rozumiesz?! Nie masz prawa się znęcać nade mną czy moimi przyjaciółmi!"
- „A Ty nie masz prawa mówić mi co mam robić! Masz mnie słuchać! I dobrze Ci radzę, zastanów się czy wracasz czy mam zanieść dowody do prokuratury! Masz czas do końca listopada!" - krzyknął, uderzył mnie mocno w ten sam policzek, po czym wyszedł z SORu.
Sama próbowałam powstrzymać łzy bólu, upokorzenia i bezradności, ale przegrałam. Zapłakana uciekłam w stronę bazy, gdzie zamknęłam się w łazience. Po krótkiej chwili się uspokoiłam, poprawiłam makijaż i wyszłam z łazienki. Ledwo to zrobiłam, gdy ponownie zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o ścianę. Po chwili podszedł do mnie Arek, który pomógł mi dojść do kanapy i usiąść na niej. Po tym wyszedł z bazy i po chwili wrócił z kubkiem kawy i kanapką. Podał mi to, mówiąc:
- „Niech Pani zje, będzie dobrze."
Uśmiechnęłam się, to było miłe z jego strony. Choć Arek był cichy, mało mówił, to zawsze był skory do pomocy i potrafił poprawić nastrój.
Napiłam się kawy, a po chwili rozpakowałam kanapkę. Zaczęłam powoli jeść i o dziwo nie czułam mdłości. Po chwili poczułam się lepiej. Przestało kręcić mi się w głowie i odzyskałam siły.
- „Dziękuję."
Ratownik nic nie powiedział, ale uśmiechnął się do mnie.
Zaraz potem dostaliśmy kolejne wezwanie. Czułam się już dużo lepiej. Na miejscu zajęliśmy się poszkodowanym, ale na szczęście nie wymagał hospitalizacji. Potem mieliśmy jeszcze cztery wezwania: dwa do zawałów, jeden do ataku padaczki i jeden do oderwanej kończyny.
Właśnie dochodziła godzina 18.00, dyżur przeciągnął mi się o godzinę. Choć byłam padnięta, chciałam przemyśleć parę rzeczy. Usiadłam w bazie i popijając gorącą herbatę, myślałam o tym co powinnam zrobić. Nie chciałam wracać na SOR, ale chyba nie miałam innego wyjścia. Postanowiłam jednak, że wcześniej powiem o tym Wiktorowi, żeby nie był na mnie zły. Chciałam donieść na Potockiego do prokuratury, ale doskonale wiedziałam, że odwróci się to przeciwko moim przyjaciołom, więc postanowiłam tego nie robić.
Siedziałam tak zamyślona i nim się obejrzałam, wybiła godzina 19.00.
Podejmując jedyną słuszną na ten moment decyzję poszłam do szpitala. Tam szybko znalazłam Potockiego.
- „O, witaj kochanie." - odparł, głupio się uśmiechając.
- „Nie mów tak do mnie." - odparłam poddenerwowana.
- „Jak ja lubię, kiedy się złościsz." - odparł, nabijając się ze mnie.
- „Stanisław daruj sobie. Jestem tu w konkretnej sprawie i nic poza tym."
- „To słucham, o co chodzi?"
- „Na początku grudnia wrócę na SOR, ale nie masz prawa donosić na Basię."
- „Wiedziałem, że podejmiesz jedyną słuszną decyzję." - odparł zadowolony, a mnie ze zdenerwowania ścisnęło w żołądku.
- „Ale masz zostawić Basię  i Adama w spokoju!"
- „Dobrze, nie doniosę na Panią Wszołek do prokuratury ani na Pana Wszołka na policję, jedynie będą musieli zapłacić mi odszkodowanie. Ale pamiętaj, że jeśli złamiesz obietnicę, to Pani Wszołek i Pan Wszołek trafią do więzienia, a mały Wszołek do domu dziecka!"
- „Dobrze. Masz moje słowo. Do końca listopada pracuję w pogotowiu, a od grudnia z „Tobą" na SORze."
- „No, wiedziałem, że się dogadamy, Aniu." - odparł słodkim głosem, po czym znienacka pocałował mnie prosto w usta.
Od razu odepchnęłam go gwałtownie do tyłu, po czym uciekłam do bazy. Tam skulona i smutna usiadłam na kanapę. Byłam zmęczona i przerażona.
Po jakimś czasie do bazy wszedł Artur, który zaczął dyżur o 09.00.
- „O Aniu, a Ty jeszcze tutaj?"
- „Tak wyszło." - odparłam, starając się, żeby mój głos brzmiał pewnie.
- „To nawet dobrze się składa. Dokończyłabyś mój dyżur do 21.00?"
- „Ale Artur, ja już skończyłam." - odparłam.
- „Wiem Aniu i bardzo Cię przepraszam, ale mój znajomy się rozchorował i obiecałem mu, że dziś do niego wpadnę, a zapomniałem, że mam dyżur. Wiem, że ostatnio bardzo dużo pracujesz i bardzo głupio mi prosić Cię o pomoc, ale obiecuję, że od jutra dam Ci trzy dni wolnego. To co pomożesz?"
Popatrzyłam na szefa stacji z uwagą. Artur bardzo rzadko prosił o pomoc, brał urlop czy nie pracował, bo uwielbiał swoją pracę i chciał wykonać ją najlepiej jak umie. Postanowiłam, że się zgodzę, bo przecież jak będę miała trzy dni wolnego to odpocznę.
- „Dobrze Artur, ale mam trzy dni wolnego, tak?"
- „Jasne Aniu i bardzo dziękuję."
Po tym szybko wyszedł ze stacji. Uśmiechnęłam się, rozbawiona kręcąc głową.
Byłam zmęczona, ale wizja wolnego dnia spędzonego z Wiktorem, dodawała mi sił.
Już po chwili dostałam wezwanie do podtopienia na basenie. Szybko udałam się do karetki. Tam okazało się, że jeżdżę ponownie z Arkiem, który wziął drugi dyżur, aby nadrobić nieobecności i drugim ratownikiem, którego imienia nie mogłam sobie przypomnieć. Ucieszyłam się z obecności cichego Arka, którego lubiłam i z którym dobrze się dogadywałam. Z racji, że był to drugi dyżur Arka, tym razem prowadził drugi ratownik, a on siedział z tyłu.
Szybko dojechaliśmy na miejski basen i zajęliśmy się chłopcem, który na szczęście został szybko wyciągnięty z wody przez ratownika i nie doszło u niego do NZK. Podaliśmy mu płyny i szybko zabraliśmy do szpitala, gdzie zajął się nim lekarz na SORze. Potem dostaliśmy wezwanie do zawału. Gdy dojechaliśmy na miejsce niestety okazało się, że doszło do NZK, więc rozpoczęłam robić masarz serca, jednak z każdą kolejną minutą słabłam i traciłam siły. W końcu widząc co się ze mną dzieje, Arek mnie zmienił, a ja zmęczona usiadłam obok. Ten drugi ratownik podał mu adrenalinę. W końcu poszkodowany wrócił i zawieźliśmy go do szpitala. Była już 21.00, gdy przyszło nagłe wezwanie od 5-latki, która zgłaszała, że jej tata się nie rusza i mówił, że ma coś przez co musi jeść mało cukru. Domyśliłam się, że jej tata ma cukrzycę, a w takim przypadku liczy się każda sekunda. Choć już skończyłam kolejny dyżur, to przecież nie mogliśmy pozostawić dziecka bez pomocy, tym bardziej, że wszystkie zespoły były zajęte. Gdy dojechaliśmy na miejsce okazało się, że mężczyzna faktycznie ma niski cukier. Podaliśmy mu glukozę i zabraliśmy do szpitala. Dziecko zostało pod opieką sąsiadki.
W końcu dyżur się skończył, więc się przebrałam i udałam do samochodu. Usiadłam i skapnęłam się, że z tego wszystkiego nawet nie zadzwoniłam do Wiktora, a on pewnie się martwi. Chciałam to zrobić, ale okazało się, że mam rozładowany telefon. Schowałam go z powrotem do torebki. Zmęczona oparłam głowę o kierownicę. Oczy same mi się zamykały i zaczęło mi się kręcić w głowie. Czułam, że nie dam rady dojechać do domu, bo jeszcze spowoduję jakiś wypadek. Co gorsza o tej godzinie nie jeździły żadne autobusy, a ja nie miałam siły iść na pieszo. Do oczu napłynęły mi łzy. Zacisnęłam ręce na kierownicy i siedziałam, nie wiedząc co robić. W pewnym momencie usłyszałam:
- „Pani Doktor, dobrze się Pani czuje?"
Pokręciłam głową, spoglądając na zmartwionego Arka.
- „Nie mam siły. Nie dam rady wrócić do domu." - jęknęłam żałośnie.
- „Podwiozę Panią." - zaproponował mężczyzna.
- „Daj spokój, pewnie masz daleko."
- „Nie, mieszkam tylko dwa skrzyżowania dalej niż Doktor Banach. Podrzucę Panią i tak mam po drodze."
Uśmiechnęłam się niepewnie do niego.
- „Chodźmy, jutro odbierze Pani samochód, bo dzisiaj napewno nie da rady Pani prowadzić."
Zgodziłam się i poszłam za meżczyzną do jego samochodu. Wsiedliśmy i ruszyliśmy. Z początku jechaliśmy w ciszy, aż w końcu ją przerwałam:
- „Dziękuję za pomoc. Po prostu miałam dziś gorszy dzień."
- „Spokojnie, każdy nieraz ma gorszy dzień."
- „Arek?"
- „Tak?"
- „Nie masz nic przeciwko, że zwracam się do Ciebie po imieniu? Przecież wszyscy wołają na Ciebie Aro."
- „Nie, nawet to lubię. Jak słusznie Pani zauważyła wszyscy tak mówią i to miła odmiana jak Pani mówi inaczej. Poza tym to słodkie jak woła Pani do mnie po imieniu."
Uśmiechnęłam się.
- „Jak nie jesteśmy na dyżurze, to jestem po prostu Ania lub Anka, a nie żadna Pani, bo czuję się wtedy staro."
- „Dobrze, Aniu." - uśmiechnął się do mnie.
Nagle w radiu zaczęła lecieć moja ulubiona piosenka.
- „Dasz głośniej?"
- „Jasne, uwielbiam tę piosenkę."
- „Ja też."
Zaśmialiśmy się, po czym zaczęliśmy słuchać różnych piosenek, śpiewając je. Choć obydwoje nie umieliśmy tego robić, to bawiliśmy się świetnie. Co chwila się śmialiśmy. Cichy Arek okazał się całkiem dobrym kompanem podróży. Nim się obejrzeliśmy, kiedy podjechaliśmy pod mój dom. W dobrym humorze pożegnałam się z Arkiem, zapisując wcześniej na kartce jego numer. Po tym weszłam do domu.
Tam tak jak się domyślałam czekali na mnie zmartwieni Wiktor z Zosią. Szybko zdjęłam płaszcz i buty i weszłam do salonu, gdzie ich przytuliłam, po czym powiedziałam:
- „Przepraszam. Wszystko Wam zaraz wytłumaczę."
Wiktor skinął głową i oświadczył:
- „W porządku, najważniejsze, że nic Ci nie jest. A teraz mam dla Ciebie niespodziankę. Mam nadzieję, że Ci się spodoba i nie będziesz na mnie zła."
Zaskoczona spoglądałam na Wiktora, aż tu nagle do pokoju wbiegł szczeniak, a za nim kotka.
Nie dowierzałam, że oni są prawdziwi. Zawsze chciałam mieć zwierzęta. Uwielbiałam koty i psy. Myśląc, że to tylko halucynacje ze zmęczenia wpatrywałam się w nich jak zaczarowana, po czym nic nie mówiąc, wzięłam ich na ręce i przytuliłam. W moich oczach pojawiły się łzy. Po chwili puściłam je, spojrzałam z miłością na Wiktora i powiedziałam:
- „Dziękuję, to najpiękniejszy prezent jaki dostałam i najlepsza rzecz, jaka mnie dzisiaj spotkała, w tym beznadziejnym dniu."
Wiktor mocno mnie przytulił, a ja wtuliłam się zmęczona w niego. Całe napięcie z tego dnia zeszło ze mnie.
Chwilę leżałam wtulona w Wiktora, aż w końcu oznajmiłam zadowolona:
- „Mam trzy dni wolnego. Wreszcie będę mogła się Wami nacieszyć i poznać naszych nowych członków rodziny."
Widziałam, że Wiktora i Zosię zaskoczyła ta informacja, ale byli zadowoleni.
Z racji, że wszyscy byliśmy zmęczeni, przełożyliśmy rozmowę na jutro. Po jakimś czasie Zosia pożegnała się z nami i poszła przygotować się na jutro do szkoły. Najpierw Wiktor przebrał się, a potem ja.
Następnie weszłam do sypialni, gdzie był już Wiktor i wtuliłam się w niego. Bardzo szybko zasnęłam. Nie miałam siły myśleć o tym co się dziś wydarzyło, ani że jutro pewnie będzie widoczny siniak na moim policzku. Postanowiłam, że jutro powiem o wszystkim Wiktorowi.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz