164. Aniu, kochanie

203 18 10
                                    

Minął tydzień od kiedy Ania zapadła w śpiączkę. Jej stan zbytnio się nie zmienił. Nadal występują u niej objawy niewydolności nerek, ale przynajmniej burze w mózgu się uspokoiły. Wciąż też musi być wspomagana oddechowo respiratorem. Odwiedzam ją codziennie pomiędzy dyżurami, przesiaduję u niej i mówię do niej. Bardzo mi jej brakuje. Znów rzuciłem się w wir pracy, a co gorsze znów zaniedbuję Zosię. Nie radzę sobie z tym wszystkim.

Dziś dyżur miałem na 08.00. Gdy znalazłem się pod bazą, od razu poszedłem się przebrać. Z racji tego, że nie miałem jeszcze żadnego wezwania, zrobiłem sobie kawę i usiadłem przy stoliku. Zamyśliłem się. Najgorsze w tym wszystkim było to, że okazało się, że Potockiemu wycięto guza z mózgu, co oznaczało, że był niepoczytalny, gdy krzywdził Ankę. A jakby tego było mało, to jeszcze musiał leżeć w tej samej sali co kobieta, bo wymagał stałej obserwacji. Nie umiałem się pogodzić z tym, że nie mogę nic zrobić, że nie mogę pomóc Ance. Kobieta potrzebowała czasu, bo jej stan wciąż był poważny. Tak się zamyśliłem, że nawet nie zauważyłem, kiedy do pomieszczenia wszedł Nowy.
- „Dzień dobry doktorze." - ocknąłem się dopiero, kiedy usłyszałem jego głos.
- „Dzień dobry." - mruknąłem niechętnie.
Nowy poszedł się przebrać, a ja znów popadłem w zamyślenie. Po jakimś czasie znów coś mi przeszkodziło, a raczej nie coś a ktoś. Do bazy wszedł Artur z jakąś młodą, jasnowłosą kobietą w stroju motocyklisty. Rozmawiali o czymś, a raczej się kłócili. Jednak kiedy mnie zauważyli, zamilkli.
- „O Wiktor, poznaj nowego kierownika stacji." - mruknął markotny Artur, a ja zaskoczony spojrzałem na nich.
- „Doktor Gabriela Morawska." - przedstawiła się kobieta, podając mi rękę.
- „Wiktor, Wiktor Banach." - odparłem.
„Czyli zarząd już znalazł sobie zastępstwo za Anię, już ją skreślili." - pomyślałem smutny.
Artur wyszedł z pokoju, a ta kobieta usiadła obok mnie.
- „Doktorze?" - zapytała.
- „Tak?" - zapytałem, spoglądając na nią, pytająco.
- „Ja nie chciałam zająć nikogo miejsca. Ani doktora Góry na stanowisku szefa stacji, ani doktor Reiter, która przebywa na zwolnieniu lekarskim. Chciałam tylko znaleźć jakąś pracę, a zarząd się uparł i mnie tu zesłał. Ja nie prosiłam o to. Nie chcę mieć wrogów, a już jednego mam w postaci Góry, nie chcę mieć jeszcze pana. Słyszałam, że byliście z dr Reiter blisko, dlatego mogę pana zapewnić, że nie zajmę jej miejsca i jak tylko wyzdrowieje, będzie mogła tu wrócić."- odparła skruszona.
Uśmiechnąłem się delikatnie. Może ta lekarka nie będzie taka zła. Wydawała się miła. Mogła być w wieku Piotrka lub Martyny.
- „Naprawdę aż tak bardzo było to po mnie widać?" - zapytałem.
- „To, że obawia się pan, że ktoś skreśli dr Reiter?" - zapytała.
Pokiwałem głową.
- „No było, nawet bardzo. Jak ktoś jest domyślny, to tak."
Pokręciłem rozbawiony głową i stwierdziłem:
- „Przepraszam, nie chciałem, żeby pani tak to odebrała."
- „Gabi, wystarczy doktorze." - odparła, uśmiechając.
- „U mnie wystarczy Wiktor." - odparłem.
Ona skinęła głową, po czym przeprosiła mnie i poszła się przebrać. Zaraz potem dostałem wezwanie, więc zawołałem przez radio Nowego i Kędziora. Było to wezwanie do podtopienia. Potem dostaliśmy dwa wezwania do wypadków komunikacyjnych i jedno do zawału.
Następnie wróciliśmy do bazy. Oczywiście trafiliśmy w sam środek kłótni.
- „Co tu się dzieje?" - zapytałem, kierując swoje pytanie do stojącej obok Martyny.
- „A co niby? Szanownemu doktorowi Górze nie podoba się, że ktoś zrzucił go ze stołka." - mruknęła lekko rozbawiona ratowniczka.
Pokręciłem głową, po czym zwróciłem się do Nowego:
- „Idę do szpitala. Jak coś to wołaj mnie przez radio."
Nowy skinął głową, a ja ruszyłem w stronę szpitala.
Po wejściu, od razu zarzuciłem na plecy fartuch ochronny i wszedłem do Ani. Usiadłem obok niej i uśmiechnąłem się smutno. Ująłem jej dłoń w swoją i pocałowałem ją.
- „Hej kochanie. Jak tam dziś mija Ci dzień? Mam nadzieję, że dobrze. Nie uwierzysz co się dzieje w bazie. Otóż mamy nową szefową. Nawet nie wiesz, jaki Artur jest wściekły. Tym bardziej, że jego miejsce zajęła lekarka. Nazywa się Gabriela Morawska, ale woli, żeby nazywać ją Gabi. Wydaje się miła, ale zobaczymy jak będzie dalej. Ale nie martw się, dla Ciebie wciąż jest miejsce. Jak tylko wyzdrowiejesz, to wrócisz do nas. Kocham Cię, Aniu. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi Ciebie brakuje." - mówiłem do niej z nadzieją, że mnie słyszy.
- „A i jutro mam dyżur tylko do 12.00, więc przyjdę i Ci coś poczytam." - dodałem.
W tej samej chwili usłyszałem w radiu głos Nowego:
- „Doktorze, mamy wezwanie."
- „Już idę." - zawołałem, po czy zwróciłem się do Ani:
- „No widzisz, już mnie wołają, ale nie martw się, jeszcze Cię odwiedzę. Kocham Cię Aneczko." - powiedziałem, ściskając ją za rękę.
Potem udałem się do karetki. Dostaliśmy wezwanie do zadławienia, potem dwa do zawałów, jedno do zaczadzenia i jedno do do złamanej kończyny. Po tym wróciliśmy do bazy, bo nasz dyżur dobiegł końca. Tam przebrałem się i już miałem wychodzić, kiedy przypomniałem sobie, że miałem zapytać szefową o grafik na następny tydzień. Niechętnie udałem się do dawnego gabinetu Góry. Po drodze minąłem się z nikim innym jak Arturem. Mężczyzna był zdenerwowany i mruczał coś pod nosem. Pokręciłem głową, po czym wszedłem do gabinetu nowej szefowej.
- „Cześć." - przywitałem się.
- „O, cześć Wiktor. Co Cię do mnie sprowadza?"
- „Chciałem zapytać, czy masz już może grafik na następny tydzień?"
- „Niestety jeszcze nie, ale jutro Wam prześlę, okej?"
- „Jasne. Miłego wieczoru, Gabi." - pożegnałem się, po czym wyszedłem z bazy.
Po wyjściu znów ruszyłem w stronę szpitala. Ostatnio byłem tu częstym bywalcem. Ponownie swoje kroki skierowałem w stronę OIOMu, a następnie usiadłem obok Ani. Ująłem ją za rękę i odezwałem się cicho:
- „Hej kochanie. To znowu ja. Mam nadzieję, że nie znudziło Ci się jeszcze moje towarzystwo. Nawet nie wiesz, jak bardzo nam wszystkim Ciebie brakuje. Potrzebujemy Cię Anka i nawet nie myśl inaczej."
Później przesiedziałem przy kobiecie jeszcze jakieś trzy godziny, mówiąc co jakiś czas do niej lub po prostu milcząc. W okolicach godziny 20.00 przyszedł Marian, który wypędził mnie stamtąd, twierdząc, że godziny odwiedzin już dawno się skończyły, a poza tym na OIOMie nie powinno mnie wcale być. Nie kłóciłem się z kolegą, wiedząc, że niestety ma rację. Pożegnałem się tylko z Anią:
- „Będę się zbierał, ale obiecuję Ci, że jutro znowu Cię odwiedzę i poczytam Ci Twoją ulubioną książkę. Trzymaj się kochanie i nie poddawaj. Słyszysz Aniu, kochanie? Dasz radę, wierzę w Ciebie. Odpocznij, nabierz sił i wróć do nas. Potrzebujemy Cię. Kocham Cię Słoneczko."
Potem wróciłem do domu i od razu położyłem się spać. Nawet nie zjadłem kolacji, ani nie porozmawiałem z córką. Wiem, że bardzo ją ostatnio zaniedbuję, ale nie wiem jak z nią rozmawiać. Boję się, że zacznie wypytywać o Ankę, a ja całkiem się rozkleję. No, ale w końcu będę musiał z nią porozmawiać, przecież nie mogę jej wiecznie unikać. W końcu to moja córka i ona też straciła kogoś bliskiego.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz