101. Upokorzenie

330 23 17
                                    

Dziś rano jak przyjechaliśmy z Wiktorem do pracy, byłam w dość dobrym nastroju. Cieszyłam się, że przez większość dyżuru mam przeprowadzać z Michałem planowe operacje, a na SORze będę pracować tylko trzy godziny.
Pożegnałam się z Wiktorem i ruszyłam w stronę szpitala. Tam przy wyjściu natknęłam się na Marcina.
- „O hej, Marcin!" - zawołałam lekko zaskoczona.
Mężczyzna równie zaskoczony odwrócił się, ale gdy zobaczył kto go wola, z uśmiechem zawołał:
- „Witaj Aniu. Jak się masz?"
- „A w miarę. Właśnie idę na dyżur, a Ty co tu robisz?"
- „Przyjechaliśmy z Kamilą i naszą córeczką na badania kontrolne i wszystko jest w porządku. Właśnie miałem po nie iść." - odparł dumny.
- „O jeju faktycznie. Przez to wszystko zupełnie zapomniałam, że Kamili zbliżał się termin. Gratuluję." - odparłam z radością.
- „Dziękuję. Nawet nie wiesz jak się cieszę. Zostałem ojcem, kocham je i postaram się być najlepszym tatą pod słońcem."
Zaśmiałam się z jego entuzjazmu i zapytałam:
- „Jak się ma malutka? Ile ona już ma? Jak Kamila?"
- „Obie czują się bardzo dobrze, a Nadusia ma już prawie dwa miesiące. A zresztą chodź, poznasz moje maleństwo."
- „Z chęcią, tylko poczekasz chwilę? Przebiorę się i pójdziemy."
- „Jasne." - odparł, po czym lekko mnie przytulił i żartobliwie powiedział:
- „Mam nadzieję, że ten Twój Wiktor nie będzie zazdrosny, że przytulam moją przyjaciółkę."
- „Nie będzie." - odparłam ze śmiechem, po czym dodałam:
- „A poza tym pewnie już pojechał na wezwanie."
Po tym poszliśmy do pokoju socjalnego. Ja szybko przebrałam się w szatni, a Marcin czekał na mnie na korytarzu. Po chwili ruszyliśmy w stronę oddziału pediatrycznego, rozmawiając i śmiejąc się. W końcu weszliśmy na odział i zobaczyliśmy, wychodzącą z jednej sali Kamilę z dzieckiem na rękach. Uśmiechnęłam się na ten widok. Marcin od razu do niej podszedł i ją przytulił:
- „Przepraszam kochanie, że tak późno przyszedłem, ale po drodze spotkałem Anię i się zagadaliśmy. Tak sobie pomyślałem, że pokażę jej Nadusię. Mam nadzieję, że nie jesteś zła."
- „Nie, jasne, że nie. Witaj Anka. Miło Cię wreszcie znowu zobaczyć." - odparła Kamila, po czym podała dziecko narzeczonemu, podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Z uśmiechem oddałam uścisk.
Z Kamilą bardzo się zaprzyjaźniliśmy, po tym jak chwilę po naszym wyjściu ze szpitala po ostatnim porwaniu, odwiedziliśmy ich z Wiktorem i Zosią. Nasze spotkanie sprawiło, że poznałam i polubiłam Kamilę, a Wiktor przeprosił Marcina za niesłuszne oskarżenia, a nawet się z nim zaprzyjaźnił.
Uśmiechnęłam się do kobiety, po czym powiedziałam:
- „Też się cieszę, że Cię widzę."
- „Chodź, poznasz nasze ukochane maleństwo." - zawołała, po czym podeszła do Marcina, wzięła od niego dziecko i zbliżyła się do mnie.
- „Aniu, poznaj naszą Nadusię."
Spojrzałam na niemowlaka i uśmiechnęłam się do niego.
- „Mogę?"
- „Proszę." - odparła, po czym podała mi małą Nadię.
Przytuliłam ją, a dziewczynka spojrzała na mnie wielkimi, orzechowymi oczami. Od razu się w niej zakochałam.
- „Witaj Nadziejko, jestem Ania i już Cię kocham." - wyszeptałam wzruszona.
- „Nadziejka? Jakie słodkie zdrobnienie." - zawołała Kamila, po czym dodała:
- „Anka, mam pytanie do Ciebie..."
- „Tak?" - zapytałam, spoglądając pytająco na Kamilę, równocześnie kołysząc Nadię w ramionach.
- „Aniu, czy zgodziłabyś się zostać matką chrzestną Nadii?"
Zaskoczona wpatrywałam się w kobietę szeroko otwartymi oczami.
- „Ale, że ja? Dlaczego?" - szepnęłam, będąc w szoku.
- „Tak Aniu, właśnie Ty. Jesteś odpowiednią osobą i napewno idealnie wywiążesz się z tego zadania." - odparł Marcin i ścisnął mnie za ramię.
- „To co?"
- „Jasne, że tak. To ogromny zaszczyt. Mam nadzieję, że sprostam temu wyzwaniu." - odparłam zachwycona, łamiącym się ze wzruszenia głosem.
- „Napewno sprostasz. A tutaj masz zaproszenie na chrzest Nadii dla Ciebie, Zosi i Wiktora. Chrzest ma mieć miejsce w następną niedzielę. Mam nadzieję, że się pojawicie."
- „Oczywiście, że tak, ale teraz Was przepraszam, bo niestety za pięć minut zaczynam dyżur."
- „Jasne. Trzymaj się Aniu. Do zobaczenia w niedzielę."
Uśmiechnęłam się, po czym przytuliłam jeszcze raz Nadziejkę, po czym oddałam ją Kamili, potem pożegnałam się z kobietą i Marcinem.
W dobrym nastroju, udałam się na SOR. Tam niestety musiałam od razu wpaść na Potockiego, który od razu sprowadził mnie na ziemię.
- „A Ty gdzie łazisz?! Przecież masz być na dyżurze, a nie!"
- „Stanisław, przecież jest dopiero minuta po 11.00." - odparłam zrezygnowana.
- „I co z tego?! Powinnaś być wcześniej i wszystko przygotować, a nie!"
- „Nieprawda! Nie mam takiego obowiązku! Zaczynam dyżur o 11.00, więc jestem o 11.00! Daruj sobie!"
- „A właśnie, że nie daruję Ci! Jesteś pod moją pieczą, a teraz posegreguj te leki i papiery!" - krzyknął, zbliżając się do mnie.
Mimowolnie cofnęłam się do tyłu i zadrżałam. Po tym szybko minęłam Potockiego i poszłam do szafki z lekami. Drżącymi rękami zaczekam je układać. W pewnym momencie, gdy już trochę się uspokoiłam, nagle za plecami usłyszałam głos Stanisława:
- „Co Ty robisz?! Te leki mają być w tej szafce, a nie w tej! Co Ty w ogóle sobie wyobrażasz!"
Potocki odezwał się tak nagle, że przerażona podskoczyłam i wypuściłam trzymaną w ręku fiolkę z antybiotykiem, która spadła na podłogę i rozbiła się na milion kawałków.
Wystraszona spojrzałam na mężczyznę, a on złapał mnie za włosy i sprawił, że klęknęłam na podłodze.
- „I co zrobiłaś, głupia?! Zmarnowałaś dawkę antybiotyku! Co Ty sobie wyobrażasz?! Nawet poukładać leków nie potrafisz! A może to przez doktorka jesteś taka rozkojarzona?!"
Zdenerwowana, upokorzona i zapłakana wybiegłam ze szpitala. Tam stanęłam przy ścianie i wyciągnęłam paczkę papierosów. Wyjęłam jednego, zapaliłam go i zaciągnęłam się nim. Od razu zaczęłam kaszleć, ale nie przestawałam palić. Po chwili zaczęłam się uspokajać. Po jakimś czasie pojawił się Wiktor, który szedł w stronę karetki. Gdy tylko mnie zauważył, zatrzymał się i zatroskany podszedł do mnie. Spojrzałam na niego smutno, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, bo pojawił się Potocki, który kazał mi iść na konsultację. Szybko uciekłam, chcąc zejść mu z oczu. Na szczęście po konsultacji moja godzina pracy na SORze minęła i mogłam iść do Michała. Odetchnęłam z ulgą, po czym zabraliśmy się za przeprowadzanie operacji. Mimo że były bardzo skomplikowane, wreszcie czułam wewnętrzny spokój i radość. Niestety ten czas bardzo szybko minął i ponownie musiałam wrócić na ten cholerny SOR i do tego gnojka Potockiego. Łzy momentalnie napłynęły mi do oczu. Nagle poczułam czyjaś rękę na ramieniu. Przypominając sobie wcześniejsze wydarzenia, przerażona odskoczyłam w bok, spuszczając wzrok.
- „Anka?" - usłyszałam zmartwiony głos Michała. - „Co się dzieje?"
Nadal miałam spuszczony wzrok, dopóki nie poczułam jak Michał objął mnie ramieniem i przytulił. Wtedy coś we mnie pękło i zaczęłam płakać. Michał nic nie mówił, tylko głaskał mnie po plecach. Po dłuższej chwili w miarę się uspokoiłam i spojrzałam smutna na mężczyznę.
- „Aniu, powiedz mi co on Ci zrobił?" - zapytał zmartwiony.
- „Nie ważne." - szepnęłam drżącym głosem.
- „Kochana, wyrzuć to z siebie."
- „Znów mnie zmieszał z błotem i pociągnął za włosy, tak, że klęczałam przed nim na podłodze. On mnie tak bardzo upokorzył..." - zawołałam z płaczem, nie kończąc, bo głos uwiązł mi w gardle.
Michał przytulił mnie do siebie, mówiąc:
- „Chodź tutaj, Ty moje biedactwo..."
Znów płakałam, ale czułam się bezpiecznie. Po chwili wyszeptałam:
- „Nie chcę tam wracać..."
- „Nie martw się, pójdziemy razem."
Spojrzałam na niego z wdzięcznością. Po chwili się uspokoiłam i poszłam do łazienki, gdzie doprowadziłam się do porządku. Potem z Michałem ruszyliśmy w kierunku SORu. Gdy weszliśmy do środka zobaczyłam dr Górę rozmawiającego z jakimś nieznanym mi ratownikiem. Domyśliłam się, że to ten nowy ratownik, którego miał ocenić Wiktor. Zaraz potem usłyszałam część ich rozmowy:
- „Wszystko przygotowane?"*
- „Musimy ratować Piotra i Wiktora!"*
- „Spokojnie! Co, im też grozi choroba filipińska?"*
- „Czad!"*
- „No, niezłego czadu dziś dałeś! Spokój!"
- „Czad u tej staruszki Skowrońskiej."* - zawołał ten nowy, po czym zaczął bełkotliwie wymieniać wszystkie pasujące objawy. Słuchałam go z przerażeniem.
- „Zawroty głowy... palce... drętwienie... osłabienie... ciężki oddech..."*
- „Co Ty tam bełkoczesz?! Jezu jaki sztynk. Żenada!"* - zawołał Artur, ale ja wiedziałam, że ten nowy mówi prawdę.
Podeszłam do nich i przerwałam ich rozmowę:
- „Jak to?! Co z Wiktorem?!"
Ten nowy ratownik patrzył na mnie zaskoczony, ale rozumiejąc, że tylko ja mogę mu uwierzyć, zawołał:
- „Wiktor, Piotr i ten trzeci są w niebezpieczeństwie! W tym domu ulatnia się czad! Ja też się przytrułem!"
- „Ta, jasne, nie uda..." - zaczął Artur, ale mu przerwałam:
- „TO NA CO CZEKACIE?! JEDZCIE TAM I WEZWIJCIE STRAŻ!"
- „Anka, Ty chyba nie myślisz, że to prawda!" - zawołał Góra, ale przerwał mu Michał:
- „Artur, ogarnij się! Nawet jeśli to nieprawda, w co wątpię, to lepiej to sprawdzić! No na co czekasz?! Zabieraj zespół i jedź to sprawdzić!"
Artur mamrocząc coś pod nosem, niechętnie ruszył do karetki.
Spojrzałam przerażona na Michała, a w moich oczach pojawiły się łzy.
- „Aniu, nie płacz. Wszystko będzie dobrze." - odparł Michał, ściskając mnie lekko za ramię. Uśmiechnęłam się do niego, po czym zajęłam się tym ratownikiem, który uśmiechnął się lekko do mnie.
- „Dziękuję."
- „Za co?"
- „Że mi Pani uwierzyła."
Uśmiechnęłam się, po czym się przedstawiłam:
- „Doktor Anna Reiter - chirurg, anestezjolog, lekarz pogotowia."
- „Gabriel Nowak - najpewniej już były ratownik." - odparł smutny.
- „Hej spokojnie, napewno jeszcze nie wszystko stracone." - spróbowałam go pocieszyć, po czym dodałam ze śmiechem:
- „Ja też popełniłam poważny błąd na swoim pierwszym dyżurze w karetce i mnie też oceniał Wiktor i mimo wszystko jak widzisz, nadal pracuję. Będzie dobrze."
Ratownik uśmiechnął się, a ja wysłałam go na badania.
Potem usiadłam smutna i przestraszona, oczekując powrotu zespołu Artura i informacji o stanie zespołu Wiktora. Po chwili dosiadł się do mnie Michał, który objął mnie ramieniem. Zauważyłam, że sam jest bardzo zmartwiony, ale i tak stara się mnie wspierać. Zmęczona oparłam głowę na jego ramieniu i czekałam na dalszy rozwój wypadków.

* Cytaty pochodzą z odcinka 164.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz