122. Niezapowiedziani goście

342 18 9
                                    

Następnego dnia obudziłam się o 10.00, dyżur zaczynałam o 12.00, więc miałam jeszcze trochę czasu. Z uśmiechem przeciągnęłam się i spojrzałam na śpiącego słodko ukochanego. Przyglądając się mu, z radością przypomniałam sobie wczorajszy wieczór. Było tak wspaniale, a poza tym nareszcie obudziłam się później niż o 04.00.
Postanowiłam wstać, ubrać się i zrobić nam śniadanie. Gdy już skończyłam, zadzwonił mój telefon. Odebrałam go, zastanawiając się o co może chodzić.
- „Dzień dobry, z tej strony Profesor Marek Gutkowski, dyrektor szpitala w Leśnej Górze. Czy dodzwoniłem się do dr Anny Reiter?"
- „Tak, z tej strony dr Reiter. Coś się stało?"
- „Tak, to znaczy nie do końca... Właściwie chodzi o to, że do 8 stycznia będziemy gościć lekarzy ze szpitala ze Słowacji. Dzięki nim uzupełnimy braki kadrowe. Z tego co się orientuję, Pani pracuje też w karetce, prawda?"
- „Tak..."
- „Właśnie, więc chodzi o to, że w bazie pogotowia ratunkowego brakuje ludzi i chciałem zapytać czy zgodziłaby się Pani przez najbliższe dni pracować w bazie?"
Zawahałam się. Z jednej strony ta wiadomość była spełnieniem moich marzeń, tym bardziej, że Potocki miał wrócić dopiero 8 stycznia, jednak z drugiej strony bałam się reakcji niektórych osób z bazy. Po krótkiej chwili podjęłam decyzję.
- „Oczywiście, z chęcią przyjmę Pańską propozycję, Profesorze." - oświadczyłam.
- „To świetnie. Powiadomię doktora Górę, że od 12.00 zjawi się Pani na dyżurze. Życzę miłego dnia i dziękuję."
- „Nie ma za co i również życzę miłego dnia." - pożegnałam się, kończąc rozmowę.
Gdy skończyłam mimo wszystko byłam podekscytowana. Nagle poczułam, że ktoś przytula mnie od tyłu. Ze śmiechem odwróciłam się i przytuliłam Wiktora.
- „Hej kotku, a co Ty, już na nogach?"
- „Niedawno się obudziłam, a poza tym dzwonił profesor Gutkowski. Dał mi propozycję, którą przyjęłam." - odparłam niepewnie.
- „Co się dzieje?" - zapytał zaniepokojony.
- „Do 8 stycznia przyjeżdzają do nas lekarze ze Słowacji, więc ja... ja... wracam do Was do bazy."
Wiktor zaskoczony spojrzał na mnie.
- „Naprawdę?"
- „Tak, zgodziłam się."
- „To chyba dobrze, co nie?"
- „Dobrze, tylko boję się reakcji niektórych osób."
- „Nie martw się, będzie dobrze kochanie. Jak się cieszę, że wreszcie będę miał Ciebie przy sobie. Ale mnie wystraszyłaś, myślałem, że wyjeżdzasz na Słowację."
Zachichotałam, przytulając Wiktora.
- „Ja? Na Słowację? I co ja niby miałabym tam robić?"
Wiktor uśmiechnął się. Po tym zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy do bazy.

Przez kolejne trzy dni miałam dyżury w karetce. Cieszyłam się z tego powodu, bo lubiłam adrenalinę, która towarzyszyła niektórym wezwaniom. Poza tym podczas przerw mogłam spędzać czas z Wiktorem, Martynką i Piotrkiem. Nieraz dołączał się do nas również Gabryś. Oni traktowali mnie przyjaźnie i cieszyli się, że do nich wróciłam. Podczas jednego dyżuru, kiedy jeździłam z Nowym i Lidką, Gabryś przyznał mi się nawet, że bardzo lubi ze mną jeździć, bo jako jedna z niewielu osób traktuję go poważnie. Zdziwiło mnie to, ale też zrobiło mi się miło.
Niestety zupełnie inaczej traktowali mnie pozostali członkowie zespołu. Adam wciąż był na mnie zły i traktował mnie z widoczną wrogością. Jednak nie było to zbyt częste, ponieważ wolał mnie po prostu unikać. To było lepsze niż zachowanie dr Góry.
Artur na każdym kroku kontrolował mnie, upominał i wytykał najdrobniejsze błędy. Kilkukrotnie kazał przepisywać mi całe raporty, bo nieczytelnie je napisałam lub zrobiłam jakąś głupią literówkę. Przestał też w ogóle zwracać się do mnie po imieniu, a co gorsze zaczął nawet złośliwie przekręcać moje nazwisko. Doskonale wiedział, że nie lubię, gdy ktoś zwraca się do mnie „Reiter" zamiast „Raiter", a notorycznie to robił. Było mi przykro, bo ja go lubiłam i podziwiałam.
Jeszcze gorszy był Bartek, który od początku mnie nie znosił. Jednak teraz był już całkiem podły. Na każdym kroku mnie poprawiał, wyśmiewał i upokarzał. Nienawidziłam z nim jeździć. A już całkiem przegiął, kiedy dzień przed Sylwestrem oskarżył mnie o kradzież leków. Tego dnia jeździłam z nim i Arkiem. Na koniec dyżuru to właśnie Bartkowi przypadło sprawdzenie stanu leków i okazało się, że brakuje dwóch opakowań aspiryny. Oczywiście od razu zarzucił mi, że zabrałam te leki, bo to ja ostatnia ich używałam. Co gorsze Artur mu uwierzył i był bliski, żeby zwolnić mnie dyscyplinarnie. Na szczęście Piotrek z Arkiem przeszukali jeszcze raz dokładnie karetkę i okazało się, że brakujące leki spadły po prostu pod nosze. Co było najgorsze w tym wszystkim to to, że Artur uznał, że każdy mógł ich nie zauważyć, pogratulował Bartkowi spostrzegawczości, a mi obiecał, że będzie mnie uważnie obserwował i jeszcze jeden taki wybryk, a mnie zwolni.
Tego dnia po powrocie do domu czułam się wyjątkowo okropnie i zasnęłam zapłakana w ramionach Wiktora, który próbował mnie uspokoić i pocieszyć.
Codziennie przyjmowałam też przepisane przez psychiatrę leki. Narazie nie czułam, żeby działały, ale wiedziałam, że musi minąć trochę czasu, żeby poczuć, że coś się dzieje.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz