105. Wypadek

342 23 12
                                    

Ania o wszystkim mi powiedziała, ale kosztowało ją to naprawdę dużo. Teraz biedulka zasnęła na moich kolanach, wtulona we mnie. Martwił mnie bardzo jej stan i wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić.
Teraz delikatnie zdjąłem kobietę i położyłem ją na kanapie, po czym przykryłem kocem. Po tym poszedłem do kuchni, gdzie od razu przywitały mnie zwierzaki prosząc o jedzenie. Wsypałem im karmy i patrzyłem z uśmiechem jak ją pałaszują. Miłka skończyła pierwsza, po czym otarła się o moje nogi i poszła do salonu, gdzie wskoczyła na kanapę i ułożyła się obok śpiącej Anki. Uśmiechnąłem się na ten widok, po czym spojrzałem na szczeniaka kręcącego się pod moimi nogami.
- „Co Fafik? Masz ochotę na spacer?"
Na magiczne słowo „spacer" zwierzak zaczął radośnie się kręcić, poszczekując ponaglająco. Zaśmiałem się i spojrzałem na kotkę, pytając:
- „A Ty Miłka idziesz, czy zostajesz?"
Kotka podniosła łepek, spoglądając na mnie, po czym odwróciła się w stronę kobiety i położyła się.
- „Okej zrozumiałem, zostajesz. Pilnuj mi tu Anki, dobrze?"
Odpowiedziało mi ciche miauknięcie. Uśmiechnąłem się, po czym przypiąłem Fafikowi smycz i wyszliśmy z domu.
Szliśmy powoli brzegiem lasu, a ja rozmyślałem nad pewnym pomysłem. Takie spacery były najlepsze do przemyślenia pewnych rzeczy. Teraz rozważałem możliwość poproszenia o pomoc moją dawną koleżankę. Doskonale wiedziałem, że mi pomoże i najpewniej znajdzie coś na Potockiego, ale wciąż się wahałem. Zacząłem rozważać plusy i minusy poproszenia jej o pomoc. Moja dawna znajoma była dość specyficzna i bałem się, że znowu sobie coś uroi i pomyśli niewiadomo co. Obawiałem się też, co sobie pomyśli Anka i czy nie będzie o nią zazdrosna. Co oczywiste nic mnie z nią nie łączyło poza dawną znajomością, ale wiadomo, że w miłości człowiek może sobie wymyślić różne rzeczy. Doskonale pamiętam jak bezpodstawnie oskarżyłem Ankę o zdradę z Marcinem, tylko dlatego, że chciał ją pocieszyć.
Teraz zdenerwowany pokręciłem głową, zastanawiając się, dlaczego to wszystko musi być aż tak skomplikowane. Po chwili otrzeźwiło mnie szczekanie Fafika. Spojrzałem na niego i wybuchnąłem śmiechem, orientując się, że szczeka na wiewiórkę, siedzącą na gałęzi. Z uśmiechem zrobiłem jej i jemu kilka zdjęć. Po chwili wróciliśmy niespiesznie do domu.
Gdy weszliśmy, zobaczyłem, że Ania już nie śpi. Kobieta przygotowywała coś na obiad, bo po domu roznosił się pyszny zapach. Zdjąłem buty i kurtkę, a Fafikowi odpiąłem smycz. Psiak od razu podbiegł do miski z wodą, a ja wszedłem do kuchni. Kobieta słysząc kroki, odwróciła się i obdarzyła mnie tym swoim słodkim uśmiechem. Podszedłem do niej, przytuliłem ją i pocałowałem w usta.
- „Czuję, że coś pysznego tutaj pichcisz." - odparłem z uśmiechem.
- „A tak, robię pomidorową, pulpety w sosie koperkowym z kaszą gryczaną i surówką." - odparła rozpromieniona.
- „Mniam, brzmi pysznie..."
- „Dobrze, idź umyj ręce i nakryj do stołu. Zaraz zjemy. Zosia powinna zaraz wrócić, prawda?"
Spojrzałam na zegarek i skinąłem głową. Po tym nakryłem do stołu i wróciłem do kuchni.
- „Pomóc Ci w czymś?"
- „Możesz wymieszać sałatkę i nałożyć zupę?"
- „Jasne."
Gdy wszystko było już gotowe, podszedłem do Anki i ją przytuliłem.
- „Jak się czujesz?"
- „Już dobrze." - odparła z uśmiechem, po czym mnie pocałowała.
Po chwili usłyszeliśmy szczekanie Fafika, co było znakiem, że Zosia jest blisko furtki. Miał rację, bo po jakimś czasie usłyszeliśmy otwieranie drzwi i radosny głos nastolatki:
- „Hej, już wróciłam. Nie uwierzycie, co się stało!"
- „Cześć kochanie. Przebierz się, umyj ręce i chodź, bo jest ciepły obiad. Zaraz nam opowiesz co się takiego stało." - oznajmiła Ania, przytulając dziewczynę.
Już po chwili jedliśmy przygotowany przez kobietę obiad. To było takie pyszne.
- „Mamo to jest przepyszne." -oświadczyła z uśmiechem Zosia, sprawiając, że Anka lekko się zawstydziła.
Uśmiechnąłem i potwierdziłem słowa córki.
Potem Zosia posprzątała po obiedzie, nakarmiła zwierzaki i oświadczyła:
- „Dostaliśmy z Natalią szóstkę z tego projektu z biologii."
- „Brawo." - zawołałem, przytulając córkę.
- „A to wszystko, dzięki Twojej pomocy mamo."
- „Mojej?" - zdziwiła się Ania.
- „Tak. Pamiętasz jak wytłumaczyłaś mi ten jeden mega skomplikowany rozdział? Teraz skorzystaliśmy z Twojego tłumaczenia i z poleconych przez Ciebie książek. Dziękuję mamo." - odpowiedziała Zosia, przytulając wzruszoną kobietę.
- „Ale to nie wszystko... Nie uwierzycie, ale... dostałam się do finału olimpiady przedmiotowej z biologii, chemii i matematyki. Finał odbędzie się za dwa miesiące." - dodała lekko zarumieniona dziewczynka.
- „Wow, brawo kochanie." - zawołałem wzruszony.
- „Brawo." - szepnęła z uśmiechem Ania.
- „Ale pomożecie mi się przygotować, prawda?"
- „Jasne Zosiu. Ja Ci mogę pomóc trochę z chemii i biologii, ale nie z matmy, bo z niej to byłem bardzo słaby." - odparłem.
- „A ja z przyjemnością pomogę Ci z każdego przedmiotu, jeśli tylko będę potrafiła. Z matmy też, bo byłam całkiem niezła." - dodała Ania.
- „Kocham Was!" - zawołała dziewczyna, przytulając nas.
Po tym obejrzeliśmy jeszcze film przygodowy i musieliśmy szykować się do pracy, bo była już 22.30. Wzięliśmy wszystkie dokumenty i już mieliśmy wychodzić, gdy zatrzymała nas zmartwiona Zosia:
- „Mogłabym iść do babci Ludwiki? Ja nie chcę siedzieć sama, tak jak przedwczoraj i zamartwiać się, że coś się Wam stało."
- „Jasne, idź się spakuj, zawieziemy Cię."
Po tym odwieźliśmy dziewczynkę do Pani Ludwiki, która bardzo się ucieszyła i oczywiście zganiła Ankę, że za mało je, bo znowu jest chuda jak jakiś szkielet. Nic na to nie poradzę, ale parsknąłem śmiechem, a rozbawiona Ania obrzuciła mnie oburzonym spojrzeniem. Potem podjechaliśmy pod bazę. Tam Anka pożegnała się ze mną i poinformowała mnie, że po południu umówiła się z Martyną. Skinąłem głową i odprowadziłem ją wzrokiem.
Po tym wszedłem do bazy, przywitałem się z ratownikami i poszedłem do szatni się przebrać. Zaraz potem dostałem pierwsze wezwanie. Zawołałem więc Piotrka i Adama, z którymi miałem dziś jeździć i ruszyłem do karetki.
Na miejscu okazało się, że mężczyzna dostał zawału, więc szybko zabraliśmy go do karetki. Niestety w czasie drogi zatrzymał się nam. Kazałem Piotrkowi się zatrzymać, a Adamowi podać adrenalinę. Sam rozpocząłem masarz. Na szczęście po dwóch strzałach pacjent wrócił, więc ruszyliśmy w dalszą drogę. Na SORze przywitała nas Ania.
Odrzuciłem ją badawczym spojrzeniem, ale widząc, że wszystko jest w porządku, przekazałem jej informacje o pacjencie.
Ledwo zdaliśmy pacjenta, kiedy dostaliśmy wezwanie do uciętej kończyny. Na miejscu okazało się, że w ucięte miejsce wdało się zakażenie, ponieważ późno wezwano pogotowie, bo poszkodowany pracował na czarno i nie chciano mieć problemów. Zdenerwowany pokręciłem głową. Przecież teraz mają jeszcze większe problemy. Po tym zabezpieczyliśmy kończynę i zabraliśmy go do szpitala, gdzie trafił w ręce chirurgów.
Potem dostaliśmy jeszcze wezwanie do wypadku, gdzie było dwóch poszkodowanych: kierowca-kobieta i dziecko. Sprawca jak zwykle uciekł. Sprawdziliśmy stan poszkodowanych i natychmiast wezwaliśmy drugi zespół. Stan kobiety był dobry, ale straciła przytomność i musieliśmy ją odbarczyć. Niestety stan chłopca być dużo gorszy. Musieliśmy wielokrotnie go odbarczać, aż w końcu nam się zatrzymał. Rozpocząłem masarz ze świadomością, że dziecko krwawi do środka, przez co maleje szansa na przywrócenie mu krążenia. Do tego stracił bardzo dużo krwi. Musiał natychmiast trafić na stół operacyjny. Poprosiłem o śmigłowiec, ale oczywiście był niedostępny. Adam zmienił mnie w masażu, a ja podałem dziecku więcej krystaloidów i adrenalinę. Po dłuższym czasie chłopczyk wrócił do nas, ale jego stan nadal był krytyczny i w każdej chwili mógł się ponownie zatrzymać. Musiałem podjąć decyzję. Kazałem Adamowi zostać i czekać na drugi zespół, a Piotrkowi wsiadać za kierownicę i grzać do Leśnej Góry. Całe szczęście chłopiec nie zatrzymał się ponownie po drodze, a w szpitalu natychmiast zabrali go na salę operacyjną. Chwilę potem zespół Artura przywiózł tę kobietę z wypadku. Do końca dyżuru dostaliśmy jeszcze wezwanie do wysokiej gorączki i wymiotów u dziecka oraz do dwóch zawałów. W końcu wybiła 12.00, więc pożegnałem się z kolegami, przebrałem się i wyszedłem z bazy. Powoli ruszyłem w stronę szpitala, z którego po chwili wyszła Ania. Na mój widok uśmiechnęła się i przytuliła mocno.
- „Hej. Jak tam dyżur?" - zapytała.
- „Dość ciężki. A właśnie co z tym chłopcem? Przeżył?"
Na wspomnienie tego chłopca, w oczach Anki zobaczyłem łzy.
- „Aniu?" - zapytałem delikatnie.
- „Wiktor, on był taki malutki. Gdy trafił na stół, jego brzuch był wypełniony krwią. Miał uszkodzoną wątrobę. Musieliśmy usunąć mu śledzionę, jedną nerkę i wykonać tamponadę wątroby. Kilkukrotnie nam się zatrzymał. Jednak udało nam się po kilkugodzinnej operacji zatamować krwawienie. Od razu po operacji został przygotowany do transportu do ośrodka, który specjalizuje się w chirurgii wątroby. Tam będą musieli ostatecznie zaopatrzyć uszkodzony narząd, więc po 24-48 godzinach wykonają mu relaparotomię, czyli ponowne otwarcie jamy brzusznej. Jeśli wszystko się uda, a on to wytrzyma, to czeka go długa rekonwalescencja u nas w szpitalu. Na ten moment jego stan nadal jest krytyczny i nie wiadomo czy przeżyje następną dobę.
Wiktor, on ma dopiero cztery latka, on jest taki malutki... Jak musiałam uciskać to jego maleńkie ciałko i słyszałam ten okropny, ciągły dźwięk aparatury to myślałam, że zwariuję... Jak można być takim bydlakiem, żeby uciec z miejsca wypadku i nawet nie udzielić pomocy? Wiktor, powiedz mi, JAK?! PRZECIEŻ TO TYLKO NIEWINNE DZIECKO!"
Po tym się rozpłakała. Przytuliłem ją mocno, starając się ją uspokoić, choć mi też nie mieściło się to w głowie, a informacje usłyszane od Anki jeszcze bardziej mnie przygnębiły.
- „Aniu, on wciąż walczy, jest silny, da radę. Musimy w to wierzyć. Być dla niego silni i wierzyć, że wytrzyma to wszystko i znów będzie szczęśliwym dzieckiem."
- „Wiem..." - odparła, pociągając nosem.
- „A co z jego matką?"
- „Jej stan jest dobry, za dwa dni powinna się obudzić."
- „To dobrze, ale będzie trzeba zapewnić jej pomoc psychologa."
- „Tak, wiem. Już rozmawiałam o tym z Michałem. Obiecał, że to załatwi i powiadomi ją o stanie jej dziecka. Ja nie dam rady..."
- „Już Aniu, spokojnie. Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy. Teraz wszystko w rękach Boga i lekarzy z tego ośrodka."
- „Tak, wiem..." - odparła nadal przygnębiona.
Potem pożegnaliśmy się i Ania poszła na spotkanie z Martyną, a ja wróciłem do domu, gdzie korzystając z tego, że Zosia miała wrócić dopiero o 16.00, poszedłem na spacer ze zwierzakami, a potem usiadłem w salonie, wahając się czy zadzwonić.
W końcu wziąłem się w garść i włączyłem telefon. Odnalazłem w kontaktach dawno nieużywany numer mojej byłej znajomej. Wiedziałem, że tylko ona może nam pomóc z Potockim, ale też doskonale zdawałem sobie sprawę, że zadawanie się z nią, sprowadzi na nas nowe kłopoty. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w wyświetlony na ekranie numer, aż w końcu wziąłem głęboki oddech i wykręciłem go.
Po kilku sygnałach, usłyszałem zdziwiony, tak dobrze znany mi głos:
- „Halo?"
Biorąc kolejny głęboki oddech, niepewnie się odezwałem:
- „Cześć, tu Wiktor..."
- „Wiktor? Jaki Wiktor?"
- „Wiktor... Wiktor Banach..." - sprecyzowałem.
- „A ten Wiktor... To znaczy, cześć Wiktor. Czego potrzebujesz po tylu latach? Wreszcie postanowiłeś się odezwać?"
- „Potrzebuję Twojej pomocy z jednym gościem..."
- „Okej..., robi się coraz ciekawiej... Mów proszę dalej."
- „Pracuje u nas w szpitalu. Nazywa się Stanisław Potocki. Wcześniej pracował w szpitalu w Stanach Zjednoczonych. Jest bardzo znanym, docenianym i światowej sławy chirurgiem. Jednak jest też manipulantem, oszustem, gwałcicielem, oprawcą i damskim bokserem. Miał żonę, ale ona rozwiodła się z nim kilka lat temu, jednak on nadal się od niej nie odczepił. Wciąż ją gnębi, nachodzi, prześladuje i zastrasza. Ta kobieta nie ma przez niego życia. Dodatkowo doczepił się do rodziny jednego ratownika z mojej bazy. Wydał złe polecenia jego żonie, która pracuje jako pielęgniarka, przez co pacjent dostał złe leki i prawie zmarł. Teraz grozi im więzieniem. Do tego zgwałcił jedną ratowniczkę z mojej stacji, dosypując jej wcześniej czegoś do picia. Jakby tego było mało to podał kiedyś mojej córce eter, czyli lek, który mocno poparzył jej drogi oddechowe, przez co przez kilka dni była w śpiączce. On wciąż coś kombinuje, kręci i manipuluje ludźmi. Jest niebezpieczny i nieobliczalny. Boję się, że w końcu przesadzi i pozbawi kogoś życia." - odparłem pewien obaw, kończąc swój monolog.
- „Okej, wszystko zanotowałam, tylko podaj mi jeszcze jego dane..."
- „Stanisław Potocki urodzony 12 listopada 1970 roku."
- „Okej. To zobaczę co będę mogła zrobić, poszperam, poszukam, delikatnie podpytam i uruchomię swoje kontakty. Zdzwonimy się gdzieś w styczniu i umówimy na spotkanie. Postaram się coś na niego znaleźć."
- „Okej. To dziękuję."
- „Nie ma sprawy. Do zobaczenia w styczniu, Wiktor."
- „Cześć." - odparłem i zakończyłem połączenie.
Odetchnąłem z ulgą, mając nadzieję, że nie przysporzy nam to więcej problemów niż te które teraz mamy.
Po tym spojrzałem na zegarek. Była 15.30, więc postanowiłem podgrzać mi i Zosi obiad. Po 30 minutach pojawiła się Zosia. Zjedliśmy razem obiad, a potem zabraliśmy zwierzaki na krótki spacer. Gdy wróciliśmy objaśniłem córce dwa tematy z chemii, wymagane do finału olimpiady. Potem dziewczynka poszła się pouczyć i odrobić lekcje na jutro. Ja usiadłem w fotelu i obejrzałem wiadomości. Gdy się skończyły, wyłączyłem telewizor i położyłem się na kanapie. Postanowiłem się, że czekając na Ankę, zdrzemnę się. Przykryłem się kocem i już po chwili zmęczony zasnąłem.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz