158. Zaginięcie?

243 20 14
                                    

Dziś miałem dyżur na 13.00, a Anka na 07.00, więc kiedy się obudziłem, kobiety już nie było. Wstałem i leniwie zszedłem do kuchni. Tam zobaczyłem na stole talerz z kanapkami i karteczkę. Podszedłem do stołu, podniosłem ją i przeczytałem:
„Zrobiłam Ci kanapki. Miłego i spokojnego dyżuru. Jeszcze raz dziękuję za wczoraj. Kocham Cię.
Twoja Ania :)"
Uśmiechnąłem się i zabrałem się za śniadanie. Po zjedzeniu przebrałem się, przypiąłem Fafikowi i Miłce smycze i ruszyliśmy na nasz rutynowy spacer. Po wyjściu z podwórka, udaliśmy się małą, wydeptaną  ścieżką w stronę lasu, następnie weszliśmy w las i skierowaliśmy się w prawo, w stronę wielkiej łąki. Tam spuściłem zwierzaki na chwilę ze smyczy, żeby mogły sobie trochę pobiegać, a sam przysiadłem na powalonym pniu. Kilka minut przyglądałem się ich igraszkom, po czym zapiąłem im z powrotem smycze i ruszyliśmy ścieżką w dalszą drogę. Koło szerokiego dębu skręciliśmy w lewo, po czym szliśmy dróżką, przy której rosły sosny, następnie weszliśmy głębiej w las, gdzie rosły świerki. Tutaj było dość cicho, towarzyszył nam tylko śpiew ptaków i biegające wiewiórki. Po jakimś czasie weszliśmy do starego lasu, gdzie rosły stare  świerki i sosny, a gdzieniegdzie spróchniałe już brzozy. Tu było ciemno do tego stopnia, że musiałem zapalić latarkę. Przycisnęliśmy się przez tę część lasu, po czym znaleźliśmy się na ścieżce prowadzącej do najbardziej urokliwej polanki w tym lesie. Już po chwili moim oczom ukazała się polanka, na której rosły piękne, dzikie kwiaty w najróżniejszych barwach. Widok zapierał dech w piersiach. Z uśmiechem wpatrywałem się w widok przez kilkanaście minut, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną.
Po powrocie postanowiłem powypełniać zaległe raporty dla Artura. Ostatnio nazbierało się ich trochę, bo mieliśmy bardzo dużo wezwań. Gdy się uporałem z tym zadaniem, zorientowałem się, że dochodzi 12.00, więc powinienem się zbierać, jeśli chcę zdążyć na dyżur. Szybko ubrałem się i wyszedłem z domu, i skierowałem się w stronę przystanku. Po 2 minutach podjechał autobus, a chwilę przed 13.00 byłem pod bazą.
Szybko się przebrałem i już po chwili dostaliśmy wezwanie do potrąconego chłopaka. Gdy dojechaliśmy na miejsce, zobaczyłem nieprzytomnego chłopaka, który pewnie nie był nawet pełnoletni. Wydając polecenia ratownikom, sam podbiegłem do chłopaka. Sprawdziłem jego parametry i na szczęście oddychał. Miał jednak rozbitą głowę i twardy brzuch. Z relacji świadków dowiedziałem się, że chłopak przechodził przez jezdnię, po pasach, na zielonym świetle, gdy nagle zza zakrętu wyjechał jakiś idiota i walnął w niego z całej siły, tak, że aż go odrzuciło. Rozejrzałem się, przejście na pieszych było kilka metrów od nas. To musiało być naprawdę mocne uderzenie, skoro odrzuciło go, aż tak daleko. Podczas, gdy rozmawiałem ze świadkami, Martyna z Piotrkiem zmierzyli chłopakowi parametry i podpięli monitor. Jego stan był bardzo zły, ale wciąż miał szanse. Nie było czasu do stracenia, więc szybko zainstalowaliśmy go w karetce. Całe szczęście udało nam się i dowieźliśmy go bez zatrzymania krążenia. Od razu trafił na stół. Mam nadzieję, że nie będzie za późno.
Zaraz potem dostaliśmy wezwanie do podtopienia 3-latki na basenie. Po dotarciu na miejsce i zbadaniu dziecka stwierdziłem, że raczej nic jej się nie stało, ale że na wszelki wypadek zabierzemy ją na dokładniejsze badania do szpitala.
Po przekazaniu dziecka Potockiemu, ruszyliśmy do bójki w klubie, a potem do dwóch zawałów. Potem mieliśmy chwilę przerwy, więc poszedłem do kroplówki zjeść późny obiad. Zaraz po nim dostaliśmy jeszcze dwa wezwania do złamań, jedno do udaru i do wypadku masowego, a na koniec dyżuru dostaliśmy wezwanie do porażenia prądem. Po tym zmęczeni wróciliśmy na bazię.
- „No, nareszcie koniec! Dłużej się nie dało?!" - zawołał Piotrek.
- „Pewnie się dało Strzelecki! Przecież i tak skończyłeś planowo i mieliście normalne wezwania,a nie samych żartownisiów!" - wtrącił się Artur, który wyszedł właśnie z gabinetu.
- „A doktorek, co taki nie w humorze?" - zapytała, siedząca na kanapie Lidka.
- „Kiedy Ci ludzie się nauczą, że na karetkę dzwoni się tylko w chwili zagrożenia życia, a nie dla zabawy?!" - zagrzmiał zbulwersowany Góra.
- „Chyba nigdy, doktorku, ale na szczęście coraz więcej osób to pojmuje." - zauważyła spokojnie Lidka.
- „Pani Chowaniec, ja wiem, ale to wciąż za mało, w porównaniu z tymi wszystkimi kretynami, burakami i idiotami!"
- „Dobra, Artur, uspokój się już. Takie nerwy w niczym Ci nie pomogą." - stwierdziłem.
Góra mamrotał coś jeszcze przez chwilę pod nosem, po czym zniknął w swoim gabinecie.
Porozmawiałem jeszcze przez kilka minut z ratownikami, po czym wyszedłem z bazy. Kierując się do przystanku autobusowego, przeszłem koło szpitala. Wydawało mi się, że widzę nasz samochód, ale przecież takich marek jest tysiące, a poza tym Anka już dawno skończyła dyżur, więc pewnie jest w domu. Właśnie podjechał mój autobus, więc wsiadłem i już po chwili byłem pod domem.
- „Hej, Zosiu!" - przywitałem się po wejściu.
- „Cześć tato." - stwierdziła, po czym zapytała:
- „A mama gdzie? Przedłużył jej się dyżur?"
- „Czekaj..., to Anka jeszcze nie wróciła?" - zapytałem zaskoczony.
Byłem przekonany, że kobieta już dawno jest w domu. Sięgnąłem po telefon i wykręciłem jej numer. Od razu włączyła się poczta głosowa.
- „To na nic, tato. Nie odbierze. Już kilkanaście razy do niej dzwoniłam i cisza." - odparła smutno, po czym zapytała zmartwiona:
- „Myślisz, że coś jej się stało?"
- „Oby nie. Hmmm, dobra zadzwonię do szpitala i oddzwonię inne szpitale i jej znajomych. Ktoś musi przecież coś wiedzieć, nie zapadła się przecież pod ziemię." - mruknąłem, po czym usiadłem w salonie i jeszcze kilkukrotnie wykręciłem numer blondynki, ale niestety bez skutku.
Następnie wybrałem numer Rafała, który odebrał po kilku sygnałach:
- „Wiktor, coś się stało, że dzwonisz tak późno?" - zapytał zaspany.
Spojrzałem na zegarek, faktycznie dochodziła już 23.30.
- „Przepraszam, ale to ważne. Powiedz mi, o której Anka skończyła dzisiaj dyżur?"
- „O 17.00 tak jak było ustalone. Gdy wychodziła, to cieszyła się, że będzie mogła sobie odpocząć. A coś się stało?!" - zapytał zmartwiony.
- „Wciąż nie wróciła do domu, nie odbiera telefonów, nie ma z nią żadnego kontaktu." - wymamrotałem.
- „Wiktor, spokojnie, to jeszcze o niczym nie musi świadczyć."
- „Wiem, ale się martwię. Dobra, dzięki za informacje. Wydzwonię jej znajomych i szpitale. Ktoś musi coś wiedzieć."
- „Trzymaj się. Mam nadzieję, że szybko się znajdzie, cała i zdrowa." - odparł Rafał.
Po rozmowie z lekarzom, odzwoniłem wszystkich znanych mi znajomych Anki, ale żaden z nich nie wiedział co się dzieje z kobietą. Coraz bardziej zdenerwowany odzwoniłem wszystkie szpitale w okolicy, ale żaden z nich nie przyjął Anki. Zaczynałem się coraz bardziej bać, a do głowy zaczęły mi przychodzić same najczarniejsze scenariusze.
Po chwili poderwałem się na równe nogi i ruszyłem do przedpokoju.
- „Tato, gdzie idziesz?! Wiesz już coś?!" - zawołała za mną Zosia.
- „Nic nie wiem, nikt nic nie wie. Jadę do szpitala, może tam czegoś się dowiem."
- „Jadę z Tobą!"
- „Nie. Zosiu zostań w domu. Jak tylko czegoś się dowiem, to zadzwonię."
- „Ale..." - zaprotestowała.
- „Zostań. Może jednak Ania wróci." - stwierdziłem, a ona skinęła głową, po czym mocno mnie przytuliła, szepcząc:
- „Znajdź ją..., proszę... ja nie mogę... ja nie chcę... stracić drugiej mamy..."
- „Znajdę ją, obiecuję, że zrobię wszystko, żeby ją odnaleźć." - zapewniłem, po czym wsiadłem do zamówionej taksówki i już po chwili byłem pod szpitalem.
Wtedy spojrzałem jeszcze raz na parking i coś mnie tknęło. Przypomniałem sobie, że jak wracałem, to zobaczyłem identyczny samochód jak nasz. Wtedy pomyślałem, że to czysty przypadek, ale teraz wiedziałem, że nie. Momentalnie pobiegłem w stronę parkingu i zatrzymałem się przy widzianym wcześniej samochodzie. To był nasz samochód. Przecież Anka nie zostawiłaby ot tak samochodu. Mogły być tylko dwa wyjścia. To najbardziej prawdopodobne, że kobieta wciąż jest w szpitalu i ta mniej, że ktoś ją gdzieś podwiózł. Po chwili ocknąłem się i udałem w stronę szpitala. Musiałem poznać prawdę i znaleźć Anię.
Po wejściu od razu skierowałem się w stronę szatni. Tam szybko odszukałem numer szafki Anki. Kiedyś jak przyszedłem po nią do szpitala, pokazała mi go, śmiejąc się, że jest taki sam jak ten w bazie. Uśmiechnąłem się smutno na to wspomnienie, po czym otworzyłem szafkę agrafką, którą znalazłem w kieszeni. Po otwarciu zorientowałem się, że w szafce znajdują się rzeczy osobiste kobiety i strój na przebranie, brakuje natomiast stroju służbowego. To jeszcze bardziej mnie zmartwiło, bo przecież kobieta nie wyszłaby ze szpitala w stroju lekarza. W końcu zdecydowałem się przeszukać torebkę kobiety. Po chwili zorientowałem się, że brakuje jej telefonu. To nic dziwnego, bo zwykle miała go w kieszeni uniformu. Zmartwiony zamknąłem szafkę Ani i wyszedłem na korytarz. To wszystko coraz bardziej mi się nie podoba. Jasne stało się dla mnie, że kobieta nie opuściła szpitala dobrowolnie, że albo wciąż tu jest, albo ktoś ją gdzieś wyprowadził. Niestety do głowy przychodziła mi tylko jedna osoba, która byłaby do tego zdolna, a mianowicie nie kto inny jak Potocki. Teraz jeszcze bardziej martwiłem się o ukochaną, bojąc się, co ten psychol mógłby jej zrobić. Zdenerwowany wyszedłem przed szpital i przystanąłem przy ławce, na której Anka lubiła przesiadywać. Nagle moim oczom ukazało się coś białego, leżącego kawałek dalej. Domyślałem się, że to tylko jakiś śmieć, ale coś kazało mi się przyjrzeć temu bliżej. Gdy przykucnąłem zorientowałem się, że to chusteczka. Już miałem ją podnieść, gdy kawałek dalej, pod ławką, tuż koło jej nogi, zobaczyłem telefon. Wszędzie bym go rozpoznał. To był telefon Ani. Oszołomiony wpatrywałem się w te rzeczy, a straszliwa prawda malowała mi się przed oczami. Postanowiłem zobaczyć telefon. Nie chcąc zatrzeć ewentualnych śladów, założyłem rękawiczki i podniosłem go delikatnie. Był roztrzaskany i nie działał. Odłożyłem go, więc na bok i podniosłem chusteczkę. Powąchałem i zrozumiałem, że jest nasączona jakimś środkiem usypiającym. Położyłem ją obok telefonu i rozejrzałem się w nadziei, że znajdę coś jeszcze. Nic innego nie znalazłem. Wstałem na drżących nogach i wyjąłem własny telefon. Wybrałem numer policji, a po odebraniu telefonu przez operatora, powiedziałem spanikowany:
- „Z tej strony Wiktor Banach..., chciałem zgłosić zaginięcie..., uprowadzenie... mojej dziewczyny... Anny Reiter..."
- „Czemu pan podejrzewa uprowadzenie?"
- „Ania nie wróciła po pracy do domu... rzadko jej się to zdarza..., zwykle mnie uformuje... nie odbiera telefonu..., nie ma z nią żadnego kontaktu... przed jej pracą stoi nasz samochód... w szatni są jej rzeczy... znalazłem jej roztrzaskany telefon... i chustkę z czymś usypiającym... znajdźcie ją..., błagam..." - poinformowałem bezskładnie.
- „Oczywiście, już wszczynam odpowiednią procedurę. Gdzie pan teraz jest?"
- „Szpital Leśna Góra"
- „Przyjąłem. Zaraz kogoś do pana wyślę."
Usiadłem załamany, chowając głowę w rękach. Z oczu popłynęły mi łzy. To nie dzieje się naprawdę. Aniu, kochanie, gdzie Ty jesteś?
Po kilku minutach usłyszałem:
- „Wiktor, co się stało?! Szef mówił, że ktoś ją uprowadził! Co z Anką?!"
Podniosłem wzrok i zobaczyłem zdenerwowanego Ola, który podbiegł do mnie.
- „Nie wiem... nie wróciła do domu po dyżurze... nie odbiera telefonu... odzwoniłem wszystkich naszych znajomych i szpitale... i nic... w jej szafce są jej rzeczy... nie ma stroju służbowego... tam jest nasączona chusteczka i rozbity telefon... Olo, a jeśli ona...?"
- „Przestań! Znajdziemy ją!" - przerwał mi, po czym zwrócił się do mężczyzny stojącego za nim:
- „Janek, zabezpiecz te rzeczy i sprawdź cały ten teren co do milimetra! Masz niczego nie przegapić! Potem przeszukasz jej szafkę! A i oddaj ten telefon Żanecie, może coś z niego wyciągnie!"
Potem odwrócił się w moją stronę i zapytał:
- „Co się wydarzyło? Nie pokłóciliście się?"
- „Dwa dni temu owszem, ale się pogodziliśmy i wczoraj było w porządku. Poza tym Anka przyznała się, że Potocki ją molestował w pracy."
- „Ten jej były mąż?"
- „Tak. Chodziła przez niego przygnębiona i zastraszona. A poza tym Anka ma depresję i zespół stresu pourazowego."
- „Okej, to na pewno jest ważna informacja. Masz jakieś jej aktualne zdjęcie?"
- „Tak, w telefonie."

- „Prześlij mi na MMSem, trafi ono do wszystkich patroli i mediów razem z opisem

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

- „Prześlij mi na MMSem, trafi ono do wszystkich patroli i mediów razem z opisem." - odparł, po czym dodał:
- „Pokażesz mi tę jej szafkę?"
Skinąłem głową, po czym zaprowadziłem go pomieszczenia i wskazałem odpowiednią szafkę. Olo zaczął ją przetrząsać, a ja stałem zdenerwowany obok. A jeśli już jest za późno i Anka...
Po chwili do pokoju weszła Monika i ta koleżanka Olo, której imię wyleciało mi z głowy.
- „Nigdzie go nie ma." - rzekła bezradnie Monika.
- „Musiał cwaniak usłyszeć policję i się ulotnić. Poinformowałam patrole, mają go szukać." - odparła koleżanka Ola, która wciąż miała stabilizator na nodze i poruszała się o kulach, ale było lepiej niż jak ostatnio ją widziałem.
- „Okej, ale Ty Majka miałaś się oszczędzać."
- „Oszczędzam. Trzy dni leżałam bez ruchu. A potem lekarz powiedział, że drobny wysiłek dobrze mi zrobi i może nie będzie potrzebnej rehabilitacji."
- „Wiem, ale już dość się nachodziłaś. Teraz pomożesz przetrząsnąć mi tę szafkę, a potem przejrzysz monitoring. Ty Monika przesłuchaj personel i zobacz czy Janek może już tam skończył."
- „Jasne." - Monika miała już wychodzić, gdy Olo zawołał:
- „A i powiedz temu swojemu Filipowi, żeby prześledził aktywność Anki i tego Potockiego w sieci i przejrzał bilingi."
Monika lekko się zarumieniła, po czym wyszła.
- „Naprawdę musiałeś?" - zapytała Majka, spoglądając rozbawiona na Ola.
- „Ale co?"
- „Wiesz przecież, że ona szaleje za tym nowym informatykiem, tym bardziej jak ostatnio jej się oświadczył, w bardzo romantyczny sposób zresztą."
- „Wiem i dlatego lubię jej dogryzać, zresztą Krychy nigdy nie przebiję." - odparł pogodnie.
- „Masz rację. On to dopiero ma gadane. Dobra Olo dokończ tę szafkę, a ja zobaczę co z tym monitoringiem." - powiedziała do kolegi, po czym zwróciła się do mnie:
- „Zaprowadzi mnie pan tam?"
Skinąłem głową, po czym ruszyliśmy powoli w stronę pokoju ochrony. Po drodze Maja wypytała mnie o szczegóły dotyczące Ani, a po obejrzeniu monitoringu, który niestety nic podejrzanego nie zarejestrował, spotkaliśmy się wszyscy przed szpitalem.
- „Personel nic nie wie, chodzą jakieś plotki, że Potocki szantażował Ankę, ale muszę to jeszcze zweryfikować." - poinformowała nas Monika, która pojawiła się jako ostatnia.
- „Dobra, to zbieramy się na komendę. Tam przeanalizujemy wszystkie tropy i zastanowimy się co dalej. Ty Wiktor jedź do córki, nie powinna być sama. Będę Cię na bieżąco informował." - poinstruował mnie Olo.
- „Znajdziecie ją?" - zapytałem zrozpaczony.
- „Zrobimy wszystko co w naszej mocy. Trzymaj się i bądź dobrej myśli."
Skinąłem głową, pożegnałem się z policjantami i wróciłem taksówką do domu. Chwilę wahałem się, co powiedzieć Zosi, ale w końcu wszedłem do domu, gdzie panowała dziwna cisza.
- „Zosia?" - zawołałem, po czym skierowałem się do salonu.
Tam zobaczyłem zwiniętą w kłębek, śpiącą dziewczynkę. Na jej twarzy były rozmazane łzy. Zabolał mnie ten widok, tym bardziej, że będę musiał złamać ją jeszcze bardziej. Ale to już później. Wziąłem córkę na ręce i zaniosłem ją do mojej i Ani sypialni. Położyłem ją na łóżku i okryłem dokładnie kołdrą. Szybko przebrałem się w piżamę, po czym położyłem się obok Zosi i nakryłem. Wykończony, wciąż mocno zdenerwowany zasnąłem niespokojnym snem, mając nadzieję, że już niedługo Anka znajdzie się cała i zdrowa oraz że wróci do nas.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz