129. „Nie nadajesz się do tej pracy"

263 20 17
                                    

W końcu dojechaliśmy pod odpowiedni adres. Kazałam ratownikom zabrać sprzęt i zapukałam do drzwi. Usłyszałam, że jest otwarte, więc od razu chwyciłam za klamkę i weszłam do środka. Skierowałam się w stronę, z której dobiegał krzyk chłopaka. Gdy stanęłam w progu łazienki, zobaczyłam nastolatka, który płacząc reanimował swoją młodszą siostrzyczkę.
- „Dobra. Ja przejmę." - powiedziałam, po czym zbadałam dziecko i wznowiłem masarz. Nowy w tym czasie podpiął respirator. Niestety wskazywał asystolię.
- „Jak parametry?" - zapytałam Nowego.
- „Niedobrze. Ciśnienie niskie, cukier w normie, saturacja spada!"
Kazałam podać mu odpowiednie leki, po czym nie przerywając masarzu, zapytałam chłopaka, który z przerażeniem przypatrywał się moim działaniom:
- „Jak się nazywasz?"
- „Mikołaj..." - szepnął cicho.
- „Mikołaj, a powiedz mi co tu się właściwie stało?"
- „Był wieczór. Obejrzeliśmy bajkę, ale Gosia była senna, więc zaprowadziłem ją do łazienki, żeby pomóc jej się przygotować do spania. Nic się nie działo. Nalałem wody jak zawsze, a Gosia zaczęła się chlapać. Odwróciłem się dosłownie na chwilę, żeby wziąć gąbkę, a ona zachłysnęła się wodą. Najpierw kasłała, ale zaraz potem zaczęła robić się sina i straciła przytomność. Wyciągnąłem ją z wanny i zadzwoniłem na 112, ale ona przestała oddychać..."
Chłopak był przerażony i zdenerwowany.
- „Bartek podaj mu coś na uspokojenie, a Ty Nowy zmień mnie." - powiedziałam, a ratownicy wykonali moje polecenia.
Gdy chłopak już trochę się uspokoił, zapytałam:
- „Twoja siostra na coś choruje?"
- „Tak, ma padaczkę, a jakieś dwa lata temu miała jakąś operację. Rodzice mówili, że była poważna i że to coś z sercem. Pani doktor czy ona przeżyje?"
- „Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby przeżyła." - odpowiedziałam, po czym odwróciłam się do Nowego, który reanimował dziewczynkę.
- „Dobra, zmienię Cię, na trzy: raz, dwa, trzy. Podaj jej adrenalinę."
Wznowiłem reanimację, a po jakiś 3 minutach usłyszałam cichy dźwięk aparatury.
- „Pani doktor jest migotanie!" - zawołał Nowy.
- „Dobra, Bartek wyładowanie 200 dżuli!"
Ratownik wykonał moje polecenie, ale nadal było migotanie. Wznowiłam masarz, a Nowy podał kolejną adrenalinę. Po kolejnym strzale 300 dżuli dziewczynce wrócił rytm.
- „Jest. Mamy ją! Nowy, dawaj nosze, zabieramy ją do szpitala." - odparłam z ulgą.
- „Mogę jechać z Wami?" - zapytał przestraszony Mikołaj.
- „Tak, zakładaj kurtkę i buty."
Po tym zainstalowaliśmy dziewczynkę w karetce i ruszyliśmy w stronę szpitala. Na szczęście stan dziecka się ustabilizował.
- „Mikołaj, powiedz mi często tak zostajecie sami w domu?" - zapytałam.
- „Nie. To zdarza się bardzo rzadko. Najczęściej opiekuje się nami babcia, gdy rodzice nie mogą, ale dzisiaj nie mogła, a rodzice nie mogli znaleźć zastępstwa. Powiedziałem, że zaopiekuję się Gosią i naprawdę chciałem im pokazać, że jestem odpowiedzialnym, starszym bratem... A teraz już nigdy mi nie zaufają. To wszystko przeze mnie..." - odparł załamany.
Kucnęłam przed chłopcem i powiedziałam delikatnie:
- „Mikołaj, to nie Twoja wina. To był wypadek, chwila nieuwagi. Nawet dorosłym się to zdarza. A zachowałeś się bardzo odpowiedzialnie. W końcu od razu wezwałeś pogotowie i udzieliłeś jej pierwszej pomocy. To dzięki Tobie Twoja siostra żyje."
Chłopak uśmiechnął się delikatnie do mnie. Gdy dojechaliśmy do szpitala, od razu przekazałam wszystkie informacje na temat dziewczynki lekarzowi, który miał dyżur na SORze i przekazałam mu również Mikołaja, żeby go poobserwował, bo wkrótce przyjadą ich rodzice.
Ledwo to zrobiłam, gdy dostaliśmy kolejne wezwanie, tym razem do porodu. Na miejscu przyjęłam poród i zabraliśmy matkę i dziecko do szpitala. Potem mieliśmy jeszcze dwa wezwania do zawałów.
Wreszcie po trzech godzinach dyżuru mieliśmy chwilę przerwy, więc wróciłam do bazy i zaparzyłam sobie kawę. Na razie nie było tak źle, Bartek zachowywał się dość przyzwoicie. Usiadłam na kanapie i wypiłam kawę. Po tym odłożyłam kubek na stolik i zamyśliłam się. Musiałam przysnąć, bo obudził mnie złośliwy głos Bartka:
- „A co to za spanie w pracy? W domu się śpi, a nie. A może ja doniosę szefowi, co Pani doktor robi podczas dyżuru. Dr Góra raczej nie będzie zadowolony."
- „Daj mi spokój Bartek. Nie było wezwania, więc nic się nie dzieje. Zajmij się lepiej sobą." - odparłam w miarę spokojnie.
- „Nie będziesz mi mówiła co mam robić!"
- „Tak?! A może będę! To ja jestem lekarzem i przewodniczę zespołowi! Czy Ci się to podoba, czy nie, ale masz wykonywać moje polecenia!"
Naszą kłótnię przerwał Nowy, wołając:
- „Mamy wezwanie w trybie czerwonym!"
Wyminęłam Bartka, złapałam kurtkę i ruszyłam do karetki. Po jakiś 10 minutach dojechaliśmy na miejsce.
Okazało się, że dostaliśmy wezwanie do pożaru. Cały blok był zajęty ogniem. Większość mieszkańców udało się ewakuować, jednak dwójka lokatorów nie miała takiego szczęścia. W najgorszym stanie był 18-latek, który wbiegł do budynku, żeby uratować swoją 7-letnią siostrę. Dziewczynka wyszła bez szwanku, była tylko mocno wystraszona. Niestety nastolatek nie miał takiego szczęścia i miał bardzo rozległe poparzenia II i III stopnia. Od razu kazałam Nowemu zmierzyć parametry, a Bartkowi zabezpieczyć wstępnie rany. Sama zajęłam się drugim poszkodowanym, starszym meżczyzną, który miał problemy z oddychaniem i przytruł się czadem. Zmierzyłam mu parametry. Były lekko podwyższone, więc podałam mu odpowiednie leki oraz założyłam maskę z tlenem. Po tym kazałam Nowemu go obserwować, a sama wróciłam do Bartka. Zaskoczona zobaczyłam, że ratownik zamiast monitorować stan pacjenta, przegląda coś na telefonie.
- „Co Ty robisz?! Miałeś go obserwować!" - zawołałam zła.
- „Ale przecież nic się nie dzieje, a i tak musimy czekać na drugi zespół." - odparł spokojnie.
- „Jak nic się nie dzieje?!" - krzyknęłam, widząc na monitorze, że saturacja chłopaka spada w zastraszającym tempie.
Szybko ponownie zbadałam chłopaka i zorientowałam się, że ma odmę i muszę go natychmiast obarczyć.
- „Bartek, podaj mi sprzęt, muszę go odbarczyć!" - zwróciłam się ratownika, a nie widząc z jego strony żadnej reakcji, sama złapałam torbę i wyjęłam odpowiedni sprzęt. Jednak wszystkiego nie mogłam zrobić sama.
- „Do jasnej cholery! Rusz się i mi pomóż, a nie siedzisz jak ten ciołek! Ten chłopak zaraz się udusi!"
W końcu Bartek się ruszył i mi pomógł, a mi udało się odbarczyć chłopaka. Jednak jego stan nadal był krytyczny i natychmiast musiał zostać przetransportowany do szpitala.
- „Ruda, tu 23S! Kiedy będzie drugi zespół? Pacjent nam się pogarsza!"
- „Za dwie minuty!"
- „Okej, przyjęłam. Bez odbioru."
- „Nowy, jak stan drugiego pacjenta?" - zawołałam.
- „Stabilny."
Na szczęście już po chwili przyjechał zespół 25S, więc szybko zdałam im pacjenta.
- „Doktorze, starszy mężczyzna, duszności w klatce piersiowej, zatrucie tlenkiem węgla. W wywiadzie przebyty udar i choroba wieńcowa. Podaliśmy tlen i leki."
Po tym krzyknęłam do Nowego:
- „Nowy dawaj! Pacjent nam się pogarsza!"
Już po chwili ruszyliśmy w kierunku szpitala. Monitorowałam stan chłopaka. Parametry wciąż spadały, nie było dobrze.
- „Nowy, ile jeszcze?"
- „10 minut."
- „Ile?!"
- „Muszę jechać objazdem. Na moście był wypadek, nie przeciśniemy się."
- „Cholera! Zatrzymał się!" - krzyknęłam, słysząc ciągły dźwięk aparatury. Zaczęłam wykonywać masarz.
- „Zatrzymać się?"
- „Nie. On nie ma czasu. Będziemy prowadzić reanimacje po drodze."
Wciąż było słychać ciągły dźwięk, odbierający nadzieję na uratowanie chłopaka.
- „Bartek, podaj adrenalinę, krystaloidy i zwiększ płyny na maksa!"
Ratownik wykonał moje polecenie, jednak nadal była asystolia.
Po pięciu minutach masarzu, kazałam Bartkowi się zmienić. Sama podałam pacjentowi jeszcze jedną adrenalinę, po czym zawołałam przez radio.
- „Tu 23S. Mamy pacjenta w krytycznym stanie. Musi natychmiast trafić na stół. Niech w szpitalu czeka naczyniowiec i anestezjolog. Niech przygotują dużo jednostek krwi. Będziemy za 3 minuty."
- „Zrozumiałam."
Po tym przejęłam masarz od Bartka. Traciłam już siły, a stan nastolatka nadal był krytyczny, ale nie chciałam się poddać.
- „To nie ma sensu. To koniec. On już nie wróci." - odparł Bartek, po czym siadł na siedzeniu.
- „On ma jeszcze szanse! Jeśli zaraz trafi na stół, to ma jeszcze szanse!" - zawołałam.
- „Nieprawda i niech się Pani nie łudzi. Jak nie tu, to umrze na stole."
- „Nie mów tak, tylko mi pomóż!" - warknęłam na chłopaka. Po tym Bartek przejął masarz, a ja zapytałam:
- „Nowy, ile jeszcze?!"
- „Minuta!"
Po chwili wjechaliśmy przed szpital. Od razu razem z Nowym wyjęliśmy nosze z karetki, a Bartek kontynuował masarz. Chłopaka od razu zabrali na sale, nie przerywając reanimacji. Jego stan był krytyczny, ale jako chirurg i anestezjolog wiedziałam, że jeśli przetoczą mu krew, ma jeszcze jakieś szanse.
Po tym wyszłam przed szpital i usiadłam na ławce. Byłam padnięta. To był naprawdę trudny przypadek, a mi zostało jeszcze sześć godzin dyżuru. Po chwili ze szpitala wyszedł Nowy i usiadł obok mnie. Nie odzywał się, za co byłam mu wdzięczna.
Zmęczona przymknęłam oczy, ciesząc się chwilą spokoju. Niestety nie trwała ona długo, bo już po chwili usłyszałam głos Bartka:
- „On nie ma szans. Na pewno wykrwawi się na stole."
- „Może nie..." - mruknęłam, nie otwierając oczu.
- „Jest Pani zbyt optymistyczna i łatwowierna. To nie sprzyja pracy w pogotowiu." - stwierdził, jakby nigdy nic.
- „Ach tak? Skąd Ty to możesz niby wiedzieć. Gdyby nie to, to już dawno bym się poddała."
- „To może czas najwyższy, żebyś zrozumiała, że nie nadajesz się do tej pracy."
Teraz to dotknął mnie do żywego. Otworzyłam oczy i poderwałam się na równe nogi.
- „Jak śmiesz?! Ja się nie nadaje?! A kto zamiast monitorować pacjenta, gapił się w telefon?! Kto spóźnia się na dyżur i nie wykonuje poleceń lekarza?! Może to Ty szkodzisz pacjentom i się nie nadajesz, a nie ja!"
- „Ja?! To Ty jesteś złodziejką i manipulantką! To przed Tobą wszyscy się płaszczą i boją przeciwstawić! A najbardziej to ten Twój kochaś! Gorszego pantoflarza to nie widziałem! Myślisz, że wszystko Ci wolno?! Nieprawda! Zrobię wszystko, żeby wyrzucili Cię z tej stacji!"
- „Grozisz mi?!" - zapytałam lodowatym głosem, wyprowadzona z równowagi.
- „Dajcie spokój. Po co te nerwy? Uspokoicie się. Wszyscy jesteśmy zmęczeni..." - Nowy próbował interweniować, ale nie zwracaliśmy na niego uwagi.
- „Nie, nie grożę, ja tylko ostrzegam." - odparł z zadziornym uśmieszkiem Bartek.
Nie chcąc przegiąć, wkurzona wyminęłam ratownika bez słowa i ruszyłam w stronę karetki. Tam schowałam się i usiadłam na noszach. Podciągnęłam nogi do brody i siedziałam, lekko trzęsąc się ze złości. Jak on tak mógł?! Teraz to już naprawdę przegiął!
Po chwili dostałam wezwanie, więc szybko wstałam z noszy i usiadłam na siedzeniu z tyłu. Po chwili zjawili się ratownicy. Tym razem prowadził Bartek, a Nowy zajął miejsce obok niego. Bez słowa ruszyliśmy w drogę. Na miejscu okazało się, że wezwanie jest nieuzasadnione, więc wezwałam policje, a potem ruszyliśmy w drogę powrotną. W pewnym momencie Bartek znów zaczął:
- „Już ochłonęła Pani? Wie Pani, że w tej pracy opanowanie jest najważniejsze?"
- „Jeszcze Ci mało? Daj mi wreszcie spokój." - powiedziałam zrezygnowana.
- „Nie przestanę. Przecież sama zdajesz sobie sprawę, że nie nadajesz się do tej pracy."
- „Nadaję." - odparłam niepewnie.
- „Sama w to nie wierzysz."
- „Wiesz co Ci powiem Bartek?"
- „Co?"
- „Twój problem polega na tym, że sam mierzysz się z wieloma kompleksami i przez to wyżywasz się na innych."
- „Nieprawda."
- „Prawda. To właśnie swoją frustracje i niezadowolenie wyładowujesz na innych. Przez swoje niepowodzenia starasz się uprzykrzyć innym życie, bo sam sobie nie radzisz ze swoimi problemami. Ty po prostu potrzebujesz pomocy."
Chłopak wyprowadzony z równowagi, nie zwracając uwagi na to, że prowadzi karetkę, odwrócił się do mnie i z wściekłością zawołał:
- „Kłamiesz! Nie potrzebuję żadnej pomocy!"
Jednak ja nie zwracałam już uwagi na ratownika, ponieważ w tej samej chwili zobaczyłam, że samochód jadący na przeciwnym pasie, nagle, bez żadnej przyczyny zjechał na nasz pas i rozpędzony jedzie  wprost na nas.
Przerażona i oślepiona przez światła jego reflektorów, krzyknęłam:
- „UWAŻAJ!!!"

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz