115. Co ja najlepszego zrobiłam?

306 22 13
                                    

Gdy weszłam do szpitala, szybko się przebrałam i udałam na dyżur. Byłam smutna i wciąż nienajlepszej się czułam. Bardzo chciałam porozmawiać z Wiktorem przed dyżurem, ale znowu stchórzyłam. Przecież to moja wina, że się pokłóciliśmy. To ja nie odzywałam się do niego, to przeze mnie wciąż ma jakieś kłopoty. Zresztą nie tylko on, wszyscy mają problemy przeze mnie. Adaś, Artur i Bartek mają rację. Ja po prostu do niczego się nie nadaję i wszystko psuję. To że Stanisław się nade mną znęca, poniża mnie, obraża, kontroluje i zamyka to napewno też moja wina. Po prostu nie byłam dla niego wystarczająco dobrą żoną. Tak mi wstyd, że doprowadziłam do tego, że moi przyjaciele muszą cierpieć przeze mnie. Jestem głupia i bezwartościowa. Nie potrafię sobie z tym wszystkim poradzić i wyrwać się z tej chorej relacji ze Stanisławem. Ostatnio coraz częściej czuję, że straciłam kontrolę nad własnym życiem, że wszyscy decydują za mnie, że ja po prostu jestem nic nieznaczącym pionkiem w grze zwanej życiem. Ostatnio coraz częściej borykam się ze spadkiem energii, zmęczeniem, apatią i bezsennością. Jestem też bardziej drażliwa, płaczliwa i wszystko mnie denerwuje. Coraz częściej mam gorszy nastrój a nieraz wręcz czuję, że przechodzę jakieś załamanie psychiczne. Powoli mam tego wszystkiego dosyć i miewam jakieś głupie myśli.
Jednak teraz zespół Artura przywiózł pierwszego pacjenta, więc szybko otrząsnęłam się z nieprzyjemnych myśli i zajęłam się poszkodowanym.
- „Co mamy?" - zapytałam cicho. Chciałam, żeby mój głos brzmiał profesjonalnie i stanowczo, jednak wyszło zupełnie inaczej. Mój głos był cichy, lekko drżał od powstrzymywanego płaczu, a dodatkowo był niepewny.
Artur obrzucił mnie uważnym spojrzeniem, po czym zapytał:
- „Wszystko w porządku, Pani Doktor?"
- „Tak! Co mu dolega?!" - zawołałam ostro, znów tracąc nad sobą panowanie.
- „Pijany, zażył jakieś narkotyki najpewniej heroinę, złamana noga, możliwe złamane żebra i wstrząśnienie mózgu. Zrób mu rentgen, tomo..."
- „Wiem co mam robić!" - przerwałam mu gwałtownie.
- „To dobrze! Tu ma Pani wszystko w karcie! Chyba umie Pani czytać?!" - odparł ironicznie oburzony Artur, podał mi kartę, obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i wyszedł do karetki.
Oszołomiona stałam wpatrując się przed siebie. Nie docierało do mnie co się właśnie stało. Ocknęłam się dopiero kiedy usłyszałam głos pacjenta:
- „Uuuu! Ale go Pani pojechała! No nieźle!"
- „Zamknij się! To przez swoją głupotę tu jesteś! To właśnie przez takich jak Ty, prawdziwie potrzebujący nie dostają pomocy na czas! Właśnie teraz zamiast Ciebie „ratować" moglibyśmy uratować komuś życie. Ty idio..." - krzyknęłam, odwracając się gwałtownie w stronę dwudziestokilkulatka.
- PANI DOKTOR!" - przerwała mi w pół słowa jedna z pielęgniarek.
Oszołomiona tym co właśnie zrobiłam, zdołałam tylko wyjąkać:
- „Zabierzcie go na rentgen i TK."
Pielęgniarki od razu zabrały pacjenta na badania. Wychodząc wpatrywały się we mnie z politowaniem i niedowierzaniem.
Gdy wyszły przez dłuższą chwilę stałam oszołomiona na środku SORu. Dotarło do mnie co najlepszego zrobiłam, a najgorsze było, że nie potrafiłam nad tym zapanować. Ten wybuch był silniejszy ode mnie. Nie wiem też dlaczego tak się zachowałam, przecież to do mnie nie podobne. Co ja najlepszego zrobiłam? - zapytałam siebie z przerażeniem.
Po chwili usiadłam na krześle stojącym obok szafki z lekami, podciągnęłam nogi do brzucha, skuliłam się i schowałam głowę w kolanach. Rozpłakałam się bezgłośnie jak prawie zawsze. Coś niedobrego się ze mną dzieje, a ja zupełnie straciłam nad tym kontrolę i nie wiem co mam robić. Jeszcze jak był przy mnie Michał czy Wiktor to jakoś dawałam radę, oni wiedzieli jak mnie uspokoić, ale teraz kiedy zostałam sama, to już zupełnie się pogubiłam. W końcu po jakimś czasie uspokoiłam się i otarłam łzy. Ostrożnie wstałam, ale przez zbyt długie siedzenie w niewygodnej pozycji zdrętwiały mi nogi. Musiałam przytrzymać się szafki, żeby się nie przewrócić. Zaraz potem złapał mnie wyjątkowo mocny napad kaszlu, a ledwo się skończył, kiedy znów przyjechał zespół Artura.
Mężczyzna bez żadnego wstępu oznajmił:
- „Spadła nam do sześciu w skali Glasgow. Objawy postępują bardzo gwałtownie."*
- „Dobrze, TK w takim razie i na stół szybko."* - zawołałam, biorąc kartę od Artura.
Po operacji, która przebiegła na szczęście bez komplikacji, wróciłam na SOR. Nim tam weszłam usłyszałam szeptanie pielęgniarek pomiędzy sobą, które ucichło od razu kiedy weszłam. Zamiast tego zostałam obrzucona oburzonymi i pogardliwymi spojrzeniami. Wiedziałam, że właśnie stałam się pośmiewiskiem szpitala. Nie mogąc dłużej tego wytrzymać, poszłam zrobić obchód na drugim piętrze.
Gdy wyszłam od ostatniego pacjenta, przystanęłam na korytarzu, szukając czegoś w dokumentach. Pochłonięta analizowaniem choroby, nie zauważyłam nawet, że ktoś wszedł po schodach. Zorientowałam się dopiero, gdy usłyszałam znajome:
- „Anka?"
Odwróciłam się i zobaczyłam Wiktora. Mimowolnie ucieszył mnie jego widok, ale poczułam również niepokój. Mężczyzna podszedł do mnie, po czym długo patrzyliśmy sobie bez słowa w oczy, aż w końcu Wiktor niepewnie zapytał:
- „Aniu..., możemy porozmawiać?"
Nie chcąc by ktoś podsłuchał naszą rozmowę, zaciągnęłam go do rzadko uczęszczanego korytarza, gdzie stanęłam przy oknie. Właśnie wtedy Wiktor wypowiedział tak piękne słowa:
- „Anka..., nie wiem co się dzieje..., nie wiem dlaczego nie chcesz mi powiedzieć..., wkurza mnie to..., ale chcę, żebyś wiedziała, że... nic się nie zmieniło,... nadal Cię kocham."*
Uśmiechnęłam się i niepewnie wtuliłam się w mężczyznę, chowając głowę w jego klatkę piersiową. Powstrzymując płacz, szepnęłam:
- „Wiktor..."*
Mężczyzna przytulił mnie mocno, a następnie na spokojnie wszystko sobie wyjaśniliśmy i doszliśmy do porozumienia. Gdy było już po wszystkim, poczułam ogromną ulgę i radość. Niestety znów złapał mnie atak kaszlu, a chwilę po nim nagle zrobiło mi się słabo i zachwiałam się. Na szczęście Wiktor zareagował od razu. Złapał mnie i posadził na parapecie. Przejęty zapytał co się stało, po czym troskliwie okrył mnie kurtką. Następnie usiadł obok mnie i delikatnie mnie przytulił. Nawet nie wiem kiedy moja głowa opadła na jego ramię i zamknęły mi się oczy.
Obudziła mnie cicha rozmowa Wiktora z Martyną. Otworzyłam oczy i usiadłam, niepewnie patrząc na przyjaciółkę. Na szczęście Martynka nie była zła i przyjęła moje przeprosiny. Po chwili nawet zaproponowała:
- „Aniu, bo przecież skoro dziś jest Wigilia, a Potockiego nie ma w szpitalu, to co byś powiedziała na to, żeby dokończyć dzisiejszy dyżur w karetce, a potem wrócić z doktorem do domu?"
Zaskoczyła mnie, ale i bardzo ucieszyła ta propozycja. Zgodziłam się i zaraz potem dostałam na to zgodę od dyrektora. Po wyjściu ze szpitala, Wiktor zabrał mnie na lekki lunch do baru „Pod kroplówką", a zaraz potem poszliśmy do bazy. Tam przebrałam się w mój ukochany strój lekarza pogotowia i zamieniłam kilka słów z Wiktorem. Po chwili mężczyzna dostał wezwanie, a zaraz potem również ja dostałam swoje. Pożegnałam się z ukochanym, po czym udałam się w doskonałym nastroju do karetki. Dziś miałam jeździć z moją przyjaciółką i Gabrielem. Zapowiadał się całkiem miły dyżur, a po jego zakończeniu miałam wrócić z Wiktorem do domu.
Mam nadzieję, że Zosia wybaczy mi, że przez tydzień się do niej nie odzywałam i że przeze mnie się martwiła. Mam również nadzieję, że spędzę miło czas z rodziną i że te święta mimo wszystko będą udane.

* Cytaty pochodzą z odcinka 161.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz