64. Propozycja

365 19 14
                                    

Wiktor od kilku dni dziwnie się zachowuje. Prawie ze mną nie rozmawia, wciąż chodzi poddenerwowany. Nie wiem co się dzieje, ale boli mnie to jak mnie odtrąca. Tym bardziej teraz, kiedy tak się boję. Wciąż dostaje głuche telefony, jednak innych SMS-ów narazie nie dostaję.
Dzisiejszego dnia miałam kilkanaście ciężkich wezwań. Jeździłam dziś z Adamem i Piotrkiem. Właśnie odwoziliśmy ostatniego pacjenta, gdy Piotrek mnie zapytał:
- „Pani Doktor, a Pani nie wie, co się dzieje z Dr Banachem? Wciąż chodzi nieprzytomny i czepia się o wszystko."
- „Nie wiem. Nie chce ze mną rozmawiać i unika mnie." - odparłam cicho.
Potem w ciszy dojechaliśmy do szpitala, gdzie zdaliśmy pacjenta Potockiemu, który nie szczędził nam złośliwych komentarzy.
Adam z Piotrkiem poszli do bistro, a ja wróciłam zmęczona do bazy. Usiadłam na kanapie, rozmyślając. Wiedziałam, że Wiktor skończył dzisiaj dyżur 2h temu, ale postanowiłam, że jutro z nim porozmawiam.
Ciszę panującą w pokoju, przerwało pojawienie się zespołu 26S, w którym dzisiaj byli Artur, Aro i ta nowa ratowniczka „Łatka". Przyjrzałam się jej z ciekawością. Była ode mnie znacznie niższa. Miała brązowe, krótkie włosy i zadziorny uśmiech na twarzy. W najlepsze przekomarzała się z Arturem, nie zwracając uwagi, że nie są sami. Rozśmieszyła mnie mina poirytowanego Artura. Nikt dawno już nie był wobec niego tak bardzo bezpośredni. Aro szybko się ulotnił, a po chwili Artur też uciekł do swojego gabinetu, zasłaniając się pracą. Zostałyśmy same. Przyglądałam się jej z zainteresowaniem. Ratowniczka jeszcze nie zorientowała się, że nie jest sama. Jakby nigdy nic zaczęła robić sobie kawę. Dopiero po chwili mnie zauważyła i zapytała:
- „Tobie też zrobić?"
Skinęłam głową. Po chwili kobieta podeszła do mnie i podała mi kubek z aromatycznym napojem. Usiadła obok i po chwili ciszy odezwała się:
- „My się chyba jeszcze nie znamy? Lidia Chowaniec jestem. Dla przyjaciół Lidka lub „Łatka"."
- „Anna Reiter, dla przyjaciół Ania lub Anka." - odparłam z lekkim uśmiechem.
Po tym w ciszy delektowaliśmy się kawą. Kobieta wydawała się bardzo miła. Gdy już wypiliśmy, Lidka zagadnęła mnie:
- „Długo już pracujesz jako lekarz pogotowia?"
- „Będą już 2 lata odkąd pracuję tutaj. Wcześniej byłam w Stanach. A z zawodu jestem lekarzem anestezjologiem i lekarzem chirurgiem." - odparłam, przypominając sobie moje początki w Leśnej Górze, po czym zapytałam:
- „A Ty co robiłaś nim się tutaj pojawiłaś?"
- „Jestem ratowniczką medyczną, ale ciągle zmieniam miejsce pracy. 8 stacji w 5 lat, tylko dlatego, że jestem nieraz zbyt bezpośrednia. Jednak mam nadzieję, że teraz zostanę tu już na zawsze." - odparła, uśmiechając się szczerze.
Po chwili usłyszeliśmy głos Rudej i Artura z radia kobiety:
- „26S?"
- „26S - zgłaszam się!"
- „Wypadek samochodowy na skrzyżowaniu ul. Skowrońskiej z Parkową. Trzech poszkodowanych, zakleszczeni, policja i straż jedzie, na miejsce jadą też zespoły 24P i 23S."
- „26S - przyjąłem! Pani Chowaniec, Aro do karetki!"
Lidka poderwała się z kanapy i na pożegnanie zawołała:
- „Miło mi było Cię poznać."
I już jej nie było. Zaśmiałam się. Wydawała się bardzo miła. Charakterem całkiem inna ode mnie, ale czułam, że znajdziemy nić porozumienia.

Następnego dnia, gdy zjawiłam się w bazie, zaczepił mnie Wiktor.
- „Anka, pójdziesz ze mną po dyżurze na obiad?"
Zgodziłam się, choć bolało mnie, że mężczyzna przez tydzień w ogóle ze mną nie rozmawiał.
Po skończonym dyżurze, zaczekałam na Wiktora i razem udaliśmy się do restauracji. Wybraliśmy sobie obiad i w ciszy go jedliśmy. W końcu, gdy skończyliśmy, Wiktor się odezwał:
- „Aniu, ja muszę Ci o czymś powiedzieć..."
Patrzyłam na niego pytająco, ciekawa o co chodzi.
- „Ja jadę na wyprawę w Himalaje." - oznajmił.
Oszołomiona i przerażona wpatrywałam się w niego. Wszystkiego się spodziewałam, ale nie tego. Jak on sobie to wyobraża? Przecież tam jest niebezpiecznie! Stracił tam żonę! A ja i Zosia? Chce tak nas po prostu zostawić?
Tydzień mnie ignorował, a teraz wyjeżdża z czymś takim. Co on sobie myśli? - pomyślałam wściekła.
Nic nie mówiąc, po prostu wyszłam i stanęłam na dworze, patrząc w ciemne niebo. Po chwili mężczyzna stanął obok mnie. Spojrzałam na niego i zapytałam:
- „Kiedy?"
- „Jutro o 03.00 mam samolot." - odparł.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Wyjeżdża za 6h i dopiero teraz mi o tym mówi?
- „A Zosia wie?"
- „Tak, dziś rano jej powiedziałem. Jest już duża, poradzi sobie."
Tak, duża - pomyślałam sarkastycznie. Owszem, Zosia była bardzo dojrzałą prawie 16 - latką, ale to nie zmienia faktu, że to nadal tylko dziecko, które na dodatek straciło w tych górach mamę.
- „I dopiero teraz mi o tym mówisz?!" - zawołałam z pretensją, lekko podnosząc głos.
- „Tak, a niby kiedy miałem powiedzieć? Dowiedziałem się miesiąc temu. Miałem wezwanie do ścianki wspinaczkowej i okazało się, że poszkodowanym jest mój dawny kolega Benek, który przygotowywał się do wyprawy. Niestety złamał nogę, więc nie może uczestniczyć w wyprawie, więc zgodziłem się go zastąpić." - odparł, jakby nigdy nic.
- „I co, tak po prostu zostawisz Zosię i mnie? A jak coś Ci się stanie lub zginiesz?" - zawołałam ze złością i strachem w głosie.
- „Nic się nie stanie, Aniu. Nie martw się." - odparł i próbował mnie przytulić, ale się odsunęłam.
- „Dlaczego nam to robisz, Wiktor?" - zapytałam ze łzami w oczach.
- „Bo chcę odnaleźć ciało Eli i ją pochować." - odparł.
Popatrzyłam na niego. Myślałam, że już się pogodził ze śmiercią żony, ale widać myliłam się.
- „Wiktor, proszę, nie jedź." - zawołałam.
- „To już postanowione i nie zmienię zdania. Nie przekonasz mnie do tego. Anka zobaczymy się za dwa miesiące." - odparł, przytulając mnie.
Nie wytrzymałam, rozpłakałam się jak małe dziecko. Po jakimś czasie trochę się uspokoiłam i odsunęłam od mężczyzny.
- „Wiktor, obiecaj mi, że do nas wrócisz! Błagam, ja nie mogę Cię stracić!" - zawołałam.
- „Aniu, wrócę, obiecuję. Do zobaczenia za dwa miesiące." - odparł, po czym mnie pocałował, a następnie odszedł do samochodu i odjechał w stronę domu.
Stałam nieruchomo w miejscu, w którym mnie zostawił. Płakałam ze strachu i bezsilności. Byłam zła na Wiktora, za to, że tak po prostu mnie zostawił. Po jakimś czasie wróciłam do domu. Znów byłam sama, bo mama wyjechała na miesiąc do sanatorium. Położyłam się na łóżku i płakałam. Po jakimś czasie przysnęłam, ale obudził mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. Spojrzałam na zegarek. Była 04.00, czyli Wiktor wyleciał już z Polski. Odblokowałam telefon i przeczytałam wiadomość, która sprawiła, że prawie wypuściłam telefon z rąk i zaczęłam się niekontrolowanie trząść:
„I CO ZOSTAŁAŚ SAMA? TEN TWÓJ DOKTOREK WYJECHAŁ W HIMALAJE? JUŻ NIE WRÓCI, MOŻESZ BYĆ PEWNA!
A CIEBIE CZEKA MARNY LOS! NIE MARTW SIĘ, PRZEZ TE DWA MIESIĄCE WYPRAWY NIC CI SIĘ NIE STANIE, ALE NIE DAM CI O SOBIE ZAPOMNIEĆ!"
Po chwili przyszedł kolejny SMS:
„NIC CI NIE DA JAK POINFORMUJESZ O TYM POLICJĘ! NIE UWIERZĄ CI! JUŻ O TO ZADBAŁEM! ZA TO CO ZROBIŁAŚ, PRZYJDZIE CI SŁONO ZAPŁACIĆ!"
Po chwili przyszła ostatnia wiadomość:
„ZA MIESIĄC BĘDZIE PO TOBIE! ZABIJĘ CIĘ, TORTURUJĄC WCZEŚNIEJ! BĘDZIESZ MUSIAŁA PATRZEĆ NA ŚMIERĆ DOKTORKA, JEŚLI WRÓCI Z WYPRAWY, A POTEM SAMA ZGINIESZ! GWARANTUJĘ CI TO!
ŻYCZLIWA"
Bezsilna i przerażona wypuściłam telefon. Niespokojnie rozejrzałam się po pokoju. Skąd ten ktoś wiedział o mnie tyle rzeczy? Co ja mam teraz zrobić? Czemu Wiktor musiał wyjechać akurat teraz i zostawić mnie z tym samą?
Rozpłakałam się, trzęsąc się niekontrolowanie. Miałam już dość tego cholernego horroru, w którym obecnie tkwiłam.
Wtem w ciszy i ciemności rozległ się dźwięk telefonu, sprawiając, że podskoczyłam ze strachu, łapiąc się za serce. Rażącymi rękami podniosłam niepewnie telefon i spojrzałam kto dzwoni. Na szczęście była to tylko Zosia.
Szybko odebrałam i usłyszałam w słuchawce przerażony i zapłakany głos nastolatki:
- „Aniu, przyjedź, proszę. Ja nie wytrzymam. Nie chcę być sama. Boję się."
Starałam się uspokoić dziewczynkę, a sama szybko się ubrałam, zabrałam niezbędne rzeczy i wyszłam z domu. Następnie wsiadłam do autobusu i po chwili byłam pod domem Wiktora i Zosi. Otworzyła mi zapłakana dziewczynka i momentalnie się we mnie wtuliła. Przytuliłam ją mocno i zamknęłam dom, po czym zaprowadziłam ją na kanapę. Tuliłam ją i mówiłam do niej, starając się ją uspokoić, jednak nic to nie dało. Dziewczynka dostała ataku paniki na myśl, że może stracić również ojca.
W końcu podeszłam do apteczki i wyjęłam z niej leki uspokajające. Odmierzyłam odpowiednią dawkę i wiedząc, że dziewczynka nic nie połknie, zrobiłam jej zastrzyk. Po chwili Zosia zaczęła się uspokajać. Jednak była tak zdenerwowana, że teraz zrobiła się senna i po chwili wykończona zasnęła. Położyłam ją na kanapie i przykryłam. Sama usiadłam na fotelu i wyjęłam zdjęcie Wiktora z portfela. Łzy same napłynęły mi do oczu. Nie wiedziałam jak sobie poradzę przez te dwa miesiące. Potem przeczytałam ponownie te SMS-y. Ktoś naprawdę nie przebierał w słowach, a ja byłam przerażona. Tak bardzo się bałam. Doskonale wiedziałam, że mam do czynienia z jakimś niezrównoważonym, chorym psychicznie człowiekiem oślepionym chęcią zemsty.
Płakałam do wczesnych godzin porannych, aż w końcu wykończona zasnęłam w niewygodnej pozycji w fotelu. Spałam, przegapiając godzinę rozpoczęcia dyżuru i nie słysząc telefonów od zmartwionych Artura i Martynki.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz