114. Szczera rozmowa

323 26 12
                                    

Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie milcząco w oczy. Żadne z nas nie wiedziało jak się ma zachować.
W końcu po dłuższej chwili odważyłem się zapytać:
- „Aniu..., możemy porozmawiać?"
Kobieta nic nie powiedziała, ale złapała mnie za rękę. Następnie pociągnęła mnie na koniec korytarza, po czym skręciła w drugi, a następnie w kolejny, gdzie zatrzymała się przy oknie. Gdy ją dogoniłem, zauważyłem, że kobieta wygląda przez okno, próbując zebrać się w sobie. Rozejrzałem się i ze zdziwieniem zorientowałem się, że w tej części szpitala to ja jeszcze nie byłem. Był to krótki, przejściowy, niezbyt szeroki korytarz z tylko tym jednym oknem. Nie widząc żadnej reakcji ze strony kobiety, postanowiłem odezwać się pierwszy:
- „Anka..., nie wiem co się dzieje..., nie wiem dlaczego nie chcesz mi powiedzieć..., wkurza mnie to..., ale chcę, żebyś wiedziała, że... nic się nie zmieniło,... nadal Cię kocham."*
Kobieta podczas mojej wypowiedzi wpatrywała się we mnie, a gdy skończyłem, zobaczyłem, że na jej bladej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Po chwili przytuliła się do mnie, chowając twarz w moją klatkę piersiową. Wtedy też odezwała się po raz pierwszy, a mianowicie wyszeptała zduszonym głosem:
- „Wiktor..."*
Uśmiechnąłem się, przytulając mocniej kobietę i głaszcząc ją delikatnie po plecach. Czułem, że jest spięta i zdenerwowana.
Po dłuższej chwili Anka ostrożnie odsunęła się ode mnie, po czym spojrzała niepewnie na mnie i wykrztusiła:
- „Wiktor..., ja... tak bardzo... przepraszam..."
- „Aniu, w porządku. Rozumiem."
- „Nie, nie jest w porządku. Ty się o mnie tak martwiłeś, a ja nawet nie raczyłam dać Ci znać czy żyję. Byłam taka samolubna. Nie powinieneś mi tego wybaczać..." - wykrztusiła łamiącym głosem.
- „Aniu, ale Ci wybaczam. Po pierwsze i najważniejsze to to, że Cię kocham, a po drugie przecież dziś jest Wigilia."
Ania uśmiechnęła się dość niepewnie, po czym powiedziała cicho:
- „Wiktor, ja wtedy jak zostawiłeś mnie pod szpitalem, rozumiałam Cię, ale było mi po prostu smutno. Postanowiłam zatrzymać się u Amandy, którą poznałam w klubie. Po rozmowie z nią i jej namowach, żebym się z Tobą skontaktowała, naprawdę chciałam to zrobić, ale byłam zmęczona i jeszcze niegotowa na tę rozmowę. Chciałam to zrobić następnego dnia, ale wtedy się rozchorowałam. Kaszel, katar i gorączka tak mnie wymęczyły, że nie miałam na nic siły i następne trzy dni w większości przespałam. Dopiero wczoraj jakoś w miarę się poczułam, ale stwierdziłam, że skoro dziś będę w pracy, to wyjaśnię Ci wszystko na żywo, a nie przez telefon. Ale jak zwykle stchórzyłam..."
Przerwała i zaczęła kaszleć, przy czym lekko drżała. Od razu znalazłem się przy niej i delikatnie poklepałem ją po plecach, szepcząc przy okazji:
- „Już dobrze..., spokojnie..., oddychaj..."
Po chwili kaszel przestał ją męczyć, a ona spojrzała smutno na mnie. Uśmiechnąłem się do niej, po czym przytuliłem do siebie i oświadczyłem:
- „Aniu już dobrze... Zresztą ja też powinienem Cię przeprosić... Nie powinienem wtedy się tak zachowywać, a tym bardziej wierzyć Potockiemu i zostawiać Cię z nim. Przepraszam..."
Ania skinęła głową, po czym szepnęła:
- „W porządku. Ja też przepraszam, że nie powiedziałam Ci o tym od razu."
Uśmiechnąłem się, po czym oświadczyłem żartobliwie:
- „To chyba jesteśmy kwita, co nie?"
- „Raczej tak..." - wyjąkała, wciąż lekko zestresowana.
- „Chodź tu do mnie..." - powiedziałem cicho, rozkładając szeroko ramiona, a kobieta skorzystała z zaproszenia i wtuliła się we mnie.
Po dłuższej chwili poczułem, że blondynka wreszcie rozluźniła się i uspokoiła. Po kolejnej chwili spojrzała na mnie i zapytała:
- „Już jest między nami okej?"
- „Jasne. Mam nadzieję, że wrócisz na święta do domu i że spędzimy je razem z Zosią?"
- „O niczym innym nie marzę."
Uśmiechnąłem się do niej, a ona odwzajemniła to. Jednak po chwili znów złapał ją atak kaszlu, a zaraz potem blondynka niebezpiecznie się zachwiała. Zareagowałem od razu, złapałem ją i posadziłem na parapecie.
- „Aniu, co się dzieje?" - zapytałem zaniepokojony.
- „Nie wiem, zakręciło mi się w głowie." - wyjąkała zdezorientowana.
- „Już dobrze. Jadłaś coś dzisiaj?"
- „Śniadanie przed 05.00."
- „To dobrze. Zaraz pójdziemy na jakiś lunch."
Ania skinęła głową, po czym zadrżała.
- „Zimno Ci?"
Kobieta ponownie skinęła głową. Uśmiechnąłem się i zdjąłem kurtkę lekarza pogotowia, którą miałam na sobie, po czym zarzuciłem kobiecie na ramiona.
- „Ale przecież Tobie będzie zimno." - zaprotestowała delikatnie.
- „Nic mi nie będzie, a Ty mi się nie daj Boże rozchorujesz jeszcze bardziej."
- „Dziękuję."
Uśmiechając się, usiadłem na parapecie obok Ani, a po krótkiej chwili jej głowa opadła na moje ramię, a ja zorientowałem się, że blondynka zasnęła. Zaraz potem przyjrzałem się uważnie kobiecie. Anka była blada i chuda. Zrobiło mi się jej szkoda. Jednak byłem też bardzo szczęśliwy, że nareszcie wszystko sobie wyjaśniliśmy i że spędzimy razem święta.
Poprawiłem się tak, żeby Ani było wygodniej i położyłem jej głowę na swoich kolanach, okrywając ją kurtką, po czym delikatnie głaskałem ją po włosach.
Było tak miło, niestety w pewnym momencie usłyszałem cichy głos radia:
- „27S... 27S...? 27S?! 27S?!!"
Zignorowałem to jednak i wyciszyłem radio. Wiedziałem, że robię bardzo głupio, bo właśnie w tej chwili ktoś potrzebuje mojej pomocy, ale za nic w świecie nie chciałem w tym momencie zostawić Anki samej.
Nie wiem, ile czasu tak siedziałem, patrząc na śpiącą spokojnie z uśmiechem na ustach Anię, ale w końcu usłyszałem czyjeś kroki. To było dziwne, bo tym korytarzem mało kto chodził. Po chwili usłyszałem zaniepokojony głos Martyny:
- „Doktorze, wszystko w porządku?"
Nie odpowiedziałem, więc dziewczyna podeszła bliżej.
- „Ania...?" - wyszeptała zaskoczona.
Skinąłem z uśmiechem głową.
- „To dobrze, że nic jej się nie stało." - odparła z delikatnym uśmiechem, po czym dodała:
- „A i niech doktor się nie martwi. Kazałam dyspozytorowi wysłać inny zespół, bo my musieliśmy „zdezynfekować karetkę"."
- „Dziękuję." - powiedziałem, spoglądając z wdzięcznością na ratowniczkę.
Nasza cicha rozmowa zbudziła Anię, która lekko się przeciągnęła i otworzyła oczy. Lekko zdezorientowana rozejrzała się, po czym usiadła. Lekko zażenowana i przestraszona dość niepewnie wpatrywała się w Martynę, aż w końcu szepnęła:
- „Przepraszam..."
- „W porządku." - odparła z uśmiechem ratowniczka, po czym przytuliła zaskoczoną kobietę.
Po chwili wyszeptała:
- „Jak dobrze, że nic Ci nie jest, Aniu. Bałam się, że on coś Ci zrobił."
- „Chciał..., ale mu się nie udało..." - wykrztusiła smutna.
Zszokowany spojrzałem na Martynę, która była tak samo zaskoczona jak ja, po czym spojrzeliśmy na Anię. Kobieta spojrzała na nas, a po chwili powiedziała:
- „Jak odjechałeś, zaczął coś gadać, a kiedy mu się sprzeciwiłam, złapał mnie za rękę i zaciągnął do swojego samochodu. Chciał mnie gdzieś wywieźć, ale udało mi się mu wyrwać i uciec do szpitala. Tam zamknęłam się w kantorku sprzątaczek i spędziłam w nim całą noc."
Ania pociągnęła nosem, a po chwili znów zaczęła kaszleć. Poczekałem, aż skończy, po czym ją przytuliłem. Po krótkiej chwili Ania nie wytrzymała i zaczęła bezgłośnie płakać. To był jej kolejny nawyk po mieszkaniu z Potockim. Jeśli już płakała, co zdarzało jej się niezmiernie rzadko, bo zwykle dusiła w sobie emocje, to robiła to bezgłośnie, tak aby nikt nie zorientował się, że płacze. Trzymałem ją, kołysząc w ramionach. Po dłuższej chwili Ania uspokoiła się i odsunęła, wpatrując się uparcie w podłogę.
- „Aniu, bo przecież skoro dziś jest Wigilia, a Potockiego nie ma w szpitalu, to co byś powiedziała na to, żeby dokończyć dzisiejszy dyżur w karetce, a potem wrócić z doktorem do domu?"
Ania spojrzała zaskoczona na Martynę, po czym wykrztusiła:
- „A Artur, Adam i Bartek? Przecież oni mnie nie lubią i na pewno się na to nie zgodzą."
- „Nie masz co się nimi przejmować. Adam i Artur mieli dziś dyżur do 12.00, a Bartek ma do 13.30. Jak chcesz to możesz wrócić do bazy. Jeździłabyś z Martyną i Nowym, a ja wziąłbym Piotrka i Aro."
- „Naprawdę?" - zapytała podekscytowana.
- „Jasne. Chcesz?"
Ania skinęła głową, szeroko się uśmiechając.
- „To chodź, powiadomimy dyrektora o zmianach."
- „To ja poczekam w karetce!" - zawołała radośnie Martyna, po czym poszła w stronę wyjścia ze szpitala.
My za to zawiadomiliśmy dyrektora, który od razu się zgodził, twierdząc, że szpital to nie jest miejsce dla Anki i że bardziej pasuje jej praca jako lekarz pogotowia.
Następnie Ania przebrała się i założyła kurtkę i czapkę, po czym wyszliśmy ze szpitala. W drodze do bazy, wstąpiliśmy jeszcze do baru „Pod kroplówką", gdzie zjedliśmy lekki lunch. Po powrocie do bazy Anka poszła się przebrać, a gdy wyszła, pożegnałem się z nią, bo dostałem wezwanie. Zresztą chwilę po mnie kobieta dostała swoje. Oboje wyszliśmy z bazy i każde z nas udało się do swojej karetki. Ance bardzo poprawił się nastrój. Szeroko się uśmiechała i tryskała energią, czym zaraziła też mnie.
Już nie mogę się doczekać wieczora, kiedy wrócimy razem do domu i razem z Zosią spędzimy cudowne święta. Teraz jednak jeszcze przez 5h musiałem skupić się na pacjentach, a potem przez całe święta będę mógł skupić się wyłącznie na rodzinie.

* Cytat pochodzi z 161 odcinka.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz