68. Wrócił?

319 19 15
                                    

Obudziłam się i zorientowałam się jak bardzo zmarzłam. Jednak nic dziwnego, przecież noce we wrześniu były chłodne. Usiadłam, lekko się trzęsąc. Zastanawiałam się, co mam zrobić. Chcąc się rozgrzać, wstałam i zaczęłam chodzić wokół komina. W końcu podeszłam do krawędzi dachu i usiadłam niedaleko. Patrzyłam w dół, zastanawiając się, czy nie łatwiej byłoby po prostu skoczyć. Jednak nie chciałam tego. W tej chwili najbardziej chciałam, żeby ktoś mnie przytulił i uspokoił.
Przez te 1,5 miesiąca tyle się zmieniło. Najpierw te groźby, potem wyjazd Wiktor, kolejne groźby, jego zaginięcie, a teraz jeszcze Martynka mnie ignoruje, a Zosia obwinia o wszystko. Czy ja naprawdę mam jeszcze po co żyć? Pozwoliłam łzom płynąć.
Po tym wychyliłam się poza barierkę dachu i spojrzałam w dół. Nie było aż tak wysoko, bo w końcu były to tylko trzy piętra, ale wiedziałam, że pewnie jakbym skoczyła, to jeśli bym nie zginęła na miejscu, to odniosłabym duże obrażenia. Ale może tak będzie lepiej?
Patrzyłam wychylona w dół, nie wiedząc co robić. Byłam tak bardzo zagubiona.
Po kilkunastu minutach otrzeźwił mnie dzwonek telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz. Dzwoniła Zosia, jednak nie odebrałam. Po chwili usłyszałam dźwięk SMS, więc go przeczytałam:
„Mamo, gdzie jesteś? Ja przepraszam. To nie Twoja wina. Przepraszam. Nie rób nic głupiego."
Uśmiechnęłam się lekko. Może jednak aż tak źle nie będzie?
Po chwili dostałam kolejnego SMS, jednak ten nie był już taki miły:
„JAK TAM? DOKTOREK NIE WRÓCIŁ? PEWNIE WRÓCI, ALE WTEDY TO JA GO ZASKOCZĘ! CIEBIE ZRESZTĄ TEŻ! JUŻ NIEDŁUGO PONOWNIE SIĘ ZOBACZYMY! I BĘDZIE TO TWOJE OSTATNIE SPOTKANIE!
ŻYCZLIWA"
Wzdrygnęłam się i niebezpiecznie zachwiałam. Na szczęście udało mi się złapać równowagę i nie zleciałam z dachu. A może właśnie to powinnam zrobić?
Patrzyłam na ziemię, siedząc przy barierce. Myślałam nad tymi dwoma SMS.
Nie wiem jak długo tak tkwiłam, ale było mi już naprawdę zimno. Patrzyłam przed siebie i myślałam czy mam skoczyć czy nie. Znów wychyliłam się za barierkę, gdy usłyszałam, że ktoś wchodzi po drabinie na dach. Niepewnie się odwróciłam i zobaczyłam Zosię. Gdy tylko mnie zauważyła, stanęła jak wryta.
- „Mamo, błagam nie rób tego. Proszę. Ja mam tylko Ciebie. Nie mogę Cię stracić. Przepraszam. Ja byłam zła, ja tak nie myślę. Mamo, błagam, nie skacz. Ja sobie bez Ciebie nie poradzę." - zawołała przerażona.
Wiedziałam już, że nie skoczę, nie zrobię tego na jej oczach. Nie będzie miała przeze mnie traumy do końca życia. Poza tym wcale nie chciałam tego zrobić.
Powoli cofnęłam się od barierki i ruszyłam w stronę dziewczynki. Gdy znalazłam się przy niej, Zosia rozpłakała się i wtuliła we mnie.
- „Zosiu, spokojnie. Ja nie chciałam skoczyć, musiałam sobie wszystko przemyśleć. Nie zostawię Cię, jestem tutaj. Już w porządku. Chodźmy na dół."
Bez słowa zeszłyśmy na trzecie piętro. Ja zamknęłam głaz, żeby nikomu nie przyszło do głowy tam wejść. Odwróciłam się do dziewczynki.
- „Mamo, co Ty chciałaś zrobić?" - zapytała ze strachem.
- „Zosiu, spokojnie. Nie chciałam skakać, po prostu potrzebowałam pobyć sama." - odpowiedziałam uspokajająco, przytulając dziewczynkę.
- „To dobrze. Tak się o Ciebie bałam. Nigdzie Cię nie było, nie mogłam Cię znaleźć." - zawołała, po czym dodała:
- „Mamo, ja byłam zrozpaczona, zła. Ja boję się, że tata nie wróci. Ja wiem, że to nie Twoja wina. Przepraszam."
- „Już dobrze, słoneczko. Kocham Cię." - wyszeptałam.
- „Ja Ciebie też." - odparła przytłumionym głosem Zosia.
Po tym wyszłyśmy ze szpitala. Nie miałam samochodu, a autobusy o tej porze nie jeździły, więc postanowiłyśmy wrócić do bazy.

Gdy weszłyśmy, Zosia poszła pogadać z Piotrkiem, a mnie od razu zaczepił Artur.
- „Anka, gdzieś Ty była? Przecież miałaś dyżur." - powiedział poirytowany i zmartwiony.
- „Nigdzie." - odparłam cicho, po czym dodałam:
- „Daj mi spokój!"
- „Jak sobie chcesz, ale dzisiaj masz nocny dyżur, a poza tym zastanowię się, czy nie polecieć Ci po pensji. Uciekaj na dyżur i nie proś mnie o nic." - odparł urażony i odszedł.
No ładnie, kolejna osoba jest zła na mnie. W końcu naprawdę zostanę sama. - pomyślałam ze smutkiem i poszłam do karetki. Jeździłam z Bartkiem i Filipem. Obu ratowników słabo znałam i rzadko z nimi rozmawiałam, więc chociaż dadzą mi spokój.

Po ciężkim dyżurze zasnęłam na kanapie w bazie. Ledwo przysnęłam, gdy obudził mnie głos Piotrka:
- „Pani Doktor, pobudka."
Zaskoczona usiadłam i spojrzałam na ratownika:
- „Góra kazał Pani przekazać, że za 20 minut zaczyna Pani dyżur."
- „Ale jak to? Przecież ja dopiero skończyłam dyżur." - zawołałam.
- „Nie wiem, ale jest zły na Panią." - odparł chłopak i odszedł.
Wstałam, nawet nie zdążyłam odpocząć. Przez cały dyżur byłam półprzytomna, a na koniec pokłóciłam się z Piotrkiem o to, że źle położył leki.
- „Przecież jest dobrze. Tak jak zwykle." - zawołał chłopak.
- „Nieprawda! Zwykle leżały tam! Ja jestem lekarzem, więc wiem lepiej!" - krzyknęłam.
Urażony chłopak odparł:
- „Ja wiem, że Pani jest ciężko, ale wszyscy boimy się o Doktora. Nie musi Pani naskakiwać na wszystkich!"
Po czym minął mnie i wszedł do bazy. Stałam chwilę oszołomiona, ale wiedziałam, że Piotrek miał rację. To nie była ich wina.
Łzy napłynęły mi do oczu i ruszyłam przez siebie. Wszystko psuję.
Po drodze wpadłam na Zosię.
- „Mamo, co się dzieje? Czemu płaczesz?"
- „Nic się dzieje." - odparłam.
- „Nie kłam. Przecież widzę."
- „Mówię, że nic się nie dzieje! Daj mi spokój!" - krzyknęłam.
- „Dobrze, jak sobie chcesz! Nocuję dziś u Martyny!" - zawołała rozżalona dziewczynka i uciekła do bazy.
- „Zosia..." - zawołałam za nią, ale było już za późno.
Usiadłam na środku ścieżki, płacząc. Co ja najlepszego zrobiłam? Uraziłam Martynkę, Zosię, Piotrka i Artura, moich najbliższych przyjaciół. Odepchnęłam ich wszystkich. Co ja teraz zrobię?
W końcu wstałam i pieszo ruszyłam w stronę domu Wiktora. Gdy doszłam, otworzyłam drzwi i rzuciłam się na kanapę, płacząc. Wszystko się ostatnio wali.

Następnego dnia niechętnie wstałam. Źle się czułam, bardzo bolała mnie głowa, jednak zignorowałam to i bez śniadania wyszłam do pracy. Gdy doszłam, tak jak przypuszczałam, wszyscy mnie ignorowali. To był naprawdę ciężki dyżur.
Gdy go skończyłam, postanowiłam odwiedzić Marcina. Mężczyzna ucieszył się na mój widok.
- „Witaj Aniu. Jak miło, że wpadłaś."
- „Cześć. Jak się czujesz?"
- „Już lepiej. Mam złamaną rękę, ale na szczęście okazało się, że noga jest tylko skręcona. Jutro wychodzę ze szpitala."
- „To dobrze. A powiedz mi, gdzie Ty się tak spieszyłeś, że aż spowodowałeś wypadek? Tam przecież ucierpiało tyle ludzi."
- „Wiem. Musiałem coś pilnie załatwić i niestety nie zauważyłem tego autobusu. Ech, mogłem rozejrzeć się dokładniej."
- „Mogłeś, ale teraz już nic nie zmienisz. Całe szczęście, że nikt nie zginął. Teraz już będziesz wiedział, żeby bardziej uważać."
- „Będę uważał. Ale ja Ci jeszcze nie podziękowałem. Dziękuję, za uratowanie życia."
- „Nie ma za co. Taka moja praca." - odparłam zmieszana.
Potem przez 2h rozmawialiśmy na różne tematy, po czym się pożegnaliśmy. Po rozmowie z Marcinem czułam się odrobinę lepiej.
Nie chciałam wracać do pustego domu, więc postanowiłam zajrzeć do staruszki, która podarowała mi czapkę.
Niepewnie weszłam do jej sali i chwyciłam ją za rękę, po czym odezwałam się:
- „Jestem mamo... Cieszysz się?"*
Wiedziałam, że kobieta mi nie odpowie, bo była nieprzytomna, ale chciałam dotrzymać jej towarzystwa.
Niestety po jakimś czasie pojawił się Potocki. Zirytowana opuściłam głowę. Ten chwilę się mi przyglądał, po czym powiedział, przerywając, prawie po każdym słowie:
- „Aniu... Wiktor... Trudno uwierzyć, ale... Odnalazł się."*
Spojrzałam na niego oszołomiona. Bardzo powoli docierało do mnie, to co właśnie powiedział.
- „Wrócił?"* - wyszeptałam.
- „No."*
Spojrzałam na starszą kobietę i cicho zawołałam:
- „Wrócił. Słyszysz mnie? Wrócił."*
Po czym dodałam:
- „Dzięki."*
Szybko wybiegłam ze szpitala i wpadłam do bazy. Tam usłyszałam śmiech i radość. Uśmiechnęłam się. Potem pojechaliśmy wszyscy do domu Wiktora. Siedzieliśmy w ciszy, a gdy wszedł i zapalił światło, zawołaliśmy:
- „Niespodzianka."
Mężczyzna był zaskoczony, ale po chwili ze wszystkimi się przywitał, a na koniec mocno mnie przytulił. Ja nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Nareszcie wrócił.
Mimo, że cieszyłam się, to byłam też zła na niego i wiedziałam, że minie trochę czasu nim mu wybaczę i ponownie zaufam.
Najgorsze było, że Martyna, Zosia, Piotrek i Artur nadal mnie ignorowali. Jednak miałam nadzieję, że teraz kiedy Wiktor wrócił, wszystko się jakoś ułoży.

* Cytaty pochodzą z odcinka 137.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz