49. Niespodzianka

437 21 17
                                    

O tej porze nie było korków, więc dojechaliśmy stosunkowo szybko. Gdy Wiktor oznajmił, że dojechaliśmy, wysiadłam, rozejrzałam się i spojrzałam zaskoczona na mężczyznę.
- „Ty chyba żartujesz?" - szepnęłam.
Wiktor przytulił mnie i wyszeptał mi do ucha:
- „Nie żartuję. Wiem, że zawsze o tym marzyłaś."
- „Ale jak? Skąd?"
- „Mam swoje sposoby." - odpowiedział z uśmiechem.
Patrzyłam i nie wierzyłam w to co widzę. Byliśmy u podnóża Teatru Wielkiego Opery Narodowej. Od zawsze, od małego marzyłam, żeby obejrzeć jakiś spektakl, a moim wymarzonym był balet „Jezioro Łabędzie". Jak byłam mała uwielbiałam tańczyć i twierdziłam, że jak dorosnę, to zostanę albo lekarką albo tancerką. Jednak nigdy nie było czasu ani pieniędzy, aby wybrać się na spektakl. A teraz moje marzenie się spełniło. Tylko skąd Wiktor o tym wiedział? Przecież nikt o tym nie wiedział, nawet Stanisław.
Przyglądałam się z zachwytem rozświetlonemu gmachowi teatru. Wiktor uśmiechnął się, wyjął aparat i pstryknął mi kilka zdjęć. Po tym weszliśmy do środka, gdzie Wiktor pokazał w kasie nasze wejściówki. Rozglądałam się zachwycona. Nigdy tu nie byłam i wszystko mnie interesowało. W pewnym momencie odwróciłam się z uśmiechem do Wiktora i zapytałam:
- „Na jaki spektakl idziemy?"
- „Wkrótce się dowiesz." - uśmiechnął się Wiktor, całując mnie.
Po tym zaczęli prosić o zajęcie przypisanych miejsc, bo zaraz miał się zaczynać spektakl. Zajęliśmy z Wiktorem miejsca. Były całkiem dobre. Mężczyzna się postarał, ale przecież musiało go to kosztować majątek. Po chwili usłyszeliśmy komunikat przypominający o wyłączeniu telefonów komórkowych. Zaraz potem został ogłoszony tytuł przedstawienia. Oszołomiona spojrzałam na Wiktora. To nie mogła być prawda, jednak doskonale usłyszałam tytuł, czyli  balet „Jezioro Łabędzie" skomponowany przez Piotra Czajkowskiego.
Zaraz potem rozpoczął się spektakl. Oszołomiona śledziłam ruchy tancerzy, spoglądając nieraz na Wiktora. Mężczyźnie też podobało.
Swojego czasu dużo czytałam o tym balecie, więc teraz doskonale orientowałam się w przebiegu wydarzeń. Taniec i doskonale dobrana muzyka wspaniałe się komponowały, a ja czułam jakbym sama znalazła się w 1884 roku w Rosji, gdzie rozgrywała się historia Odetty, księżniczki zaklętej w łabędzia przez złego czarownika Rotbarta. Przeżywałam jej historię miłosną, podziwiałam ruchy tancerzy oraz to jak tak wielu tancerzy potrafi równocześnie tańczyć w rytm muzyki. Pierwszy takt spektaklu trwał 35 minut, potem była 20 minutowa przerwa, drugi akt - 55 minut, potem kolejna 20 minutowa przerwa i ostatni trzeci akt - 45 minutowy.
Gdy balet się skończył oklaskom nie było końca, a ja patrzyłam zachwycona na scenę, a zaraz potem odwróciłam się do Wiktora i pocałowałam go, szepcząc łamiącym się ze wzruszenia głosem:
- „Dziękuję."
Wiktor uśmiechnął się, po czym objął mnie ramieniem i wyszliśmy z teatru. Wciąż byłam oszołomiona tym pięknym spektaklem, a Wiktor znów mnie zaskoczył, mówiąc:
- „Anka, to jeszcze nie koniec. Zapraszam Cię do restauracji. Zjemy kolację, a potem będzie druga część niespodzianki."
Zaskoczona spojrzałam na niego.
- „Wiktor nie trzeba. Ile Ty się musiałeś wykosztować."
Mężczyzna zamknął mi usta pocałunkiem i odrzekł:
- „Nie ważne ile. Kocham Cię."
I pociągnął mnie do samochodu. Podjechaliśmy do restauracji znajdującej się obok parku miejskiego. Zjedliśmy tam kolację przy dźwiękach skrzypiec, a potem gdy wyszliśmy, ruszyliśmy na spacer do parku.
Mimo tak późnej pory, było po  23.00, w parku było jeszcze dużo osób. Ale co się dziwić, noc była ciepła, a park dobrze oświetlony.
Szliśmy powoli, a Wiktor obejmował mnie ramieniem, przytulając do siebie. W pewnym momencie się zatrzymał i wyjął z kieszeni marynarki małą torebkę. Podał mi ją, a ja zaskoczona spojrzałam na niego.
- „Otwórz." - powiedział, przyglądając mi się z uśmiechem.
Niepewnie wyjęłam z torebki małe pudełeczko, a gdy je otworzyłam, moim oczom ukazał się ten przepiękny naszyjnik, który spodobał mi się w galerii. Spojrzałam oszołomiona na Wiktora, a mężczyzna podszedł do mnie, wyjął mi go z rąk i zapiął na szyi. Potem uśmiechnął się i powiedział:
- „Pasuje idealnie. Zosia kupiła go w galerii, bo widziała jak Ci się podobał. Kazała jednak, żebym to ja Ci go wręczył. Wyglądasz przepięknie."
Uśmiechnęłam się. Ze wzruszenia nie mogłam wykrztusić żadnego słowa, a w moim oczach pojawiły się łzy. Wiktor to zrozumiał i mocno mnie przytulił. Chwilę staliśmy, przytuleni do siebie, aż w końcu udało mi się wykrztusić:
- „Jest piękny. ... Dziękuję."
Wiktor uśmiechnął się zadziornie, pstryknął nam kilka zdjęć, po czym pociągnął mnie alejką w stronę fontanny. Woda leciała w niej z podłoża i można było przez nią przebiec.
Wiktor wciągnął mnie w sam środek. Staliśmy cali mokrzy, w środku fontanny, w nocy, oświetleni jedynie światłem  latarni. Jednak wcale nam to nie nie przeszkadzało. Objęłam dłońmi twarz Wiktora, a on objął  mnie w pasie. Patrzyliśmy sobie zakochani w oczy, a następnie pocałowaliśmy się. Po jakimś czasie oderwaliśmy się od siebie, wyszliśmy z fontanny i mokrzy, pobiegliśmy przed siebie. Trzymaliśmy się za ręce i śmialiśmy się. Nie było nam zimno, noc była wyjątkowo ciepła. W tamtym momencie czułam się jak nastolatka, która spędza czas ze swoim chłopakiem, która robi coś bez wiedzy lub zgody rodziców albo która właśnie co uciekła z domu.
W pewnym momencie Wiktor się potknął i przewrócił, pociągając mnie za sobą. Wylądowałam na jego brzuchu, patrząc mu prosto w oczy. Chwilę patrzyliśmy zaskoczeni na siebie, po czym wybuchnęliśmy śmiechem. Po jakimś czasie wstaliśmy i otrzepaliśmy się z piachu. Jakby ktoś patrzył na nas z boku, to pomyślałby, że jesteśmy jacyś nienormalni, ale nam to nie przeszkadzało. Tej nocy czuliśmy się szczęśliwi i tylko to się liczyło.
Po chwili ruszyliśmy już spokojniej przed siebie. Szliśmy w ciszy, aż doszliśmy do miasta. Nasze ubrania zdążyły już prawie wyschnąć. Szliśmy miastem, które wciąż tętniło życiem. Tu i ówdzie przy barach i restauracjach biesiadowali ludzie oraz było słychać muzykę. Kupiliśmy sobie z Wiktorem lody i jedząc je, wracaliśmy powoli do samochodu. Byliśmy w doskonałym humorze.
W końcu doszliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Po jakimś czasie zorientowałam się, że nie jedziemy ani do domu Pani Ludwiki, ani Mileny, ani Wiktora. Spojrzałam zaskoczona na Wiktora i niepewnie zapytałam:
- „Gdzie jedziemy?"
- „Mam domek letniskowy za miastem, nad jeziorem. Tam przenocujemy, a jutro wieczorem wrócimy po Zosię. Jutro nie mamy dyżuru, a Milena zgodziła się przytrzymać dłużej Zosię."
Przyglądałam mu się ze zdziwieniem. Kiedy on zdążył ustalić to z Mileną?
W końcu dojechaliśmy. Wiktor zaparkował, otworzył domek i pokazał mi co i jak. Jednak nie chciało mi się spać, a Wiktor stwierdził, że odeśpi dyżur jutro, po czym zaproponował, żebyśmy przeszli się nad jezioro. Zgodziłam się, więc już wkrótce szliśmy powoli brzegiem jeziora. Drogę oświetlało nam jedynie światło księżyca. Przytuliłam się do Wiktora. Byłam taka szczęśliwa. Nie spodziewałam się takiej niespodzianki. W końcu po krótkim spacerze, usiedliśmy na pomoście, niedaleko domku. Siedzieliśmy w ciszy, przytuleni do siebie. Nogi mieliśmy zamoczone w jeziorze, patrzyliśmy na płynącą powoli wodę i wsłuchiwaliśmy się w odgłosy nocy. Spojrzałam z uśmiechem na Wiktora i szepnęłam:
- „Dziękuję za wszystko. Tak bardzo Cię kocham."
- „Ja też Cię kocham." - również szepnął, po czym mnie pocałował.
Chwilę jeszcze siedzieliśmy w ciszy, po czym boso wróciliśmy do domku. Tam Wiktor dał mi jeden ze swoich podkoszulków i spodenki, żebym się przebrała, bo przecież ja nie znając jego szalonych planów, nic nie zabrałam. Przebrałam się, tak samo ja Wiktor, po czym położyliśmy się na łóżku. Wtuliłam się w Wiktora i życząc sobie dobrych snów, zasnęłyśmy. Było grubo po 05.00 i już zaczynało robić się jasno.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz