181. Nieporozumienie

176 16 17
                                    

Minęły dwa tygodnie od kiedy się ocknęłam. Coraz lepiej się czułam, miałam już więcej siły i prawie normalnie mówiłam, jednak wciąż nie pamiętałam wszystkiego. Wiktor z Zosią bardzo często mnie odwiedzali, za co byłam im bardzo wdzięczna.

Dzisiaj obudziłam się jak zwykle bardzo wcześnie, więc usiadłam i patrzyłam przed siebie. Rozważałam, czy nie spróbować wstać, ale się bałam. W końcu porzuciłam ten pomysł, bo do sali weszła jakaś młoda kobieta w stroju ratowniczym. Wydała mi się dziwnie znajoma, ale nie mogłam skojarzyć kim jest. Przypatrywałam jej się z ciekawością, aż w końcu ona też na mnie spojrzała. Widząc, że nie śpię, uśmiechnęła się i zbliżyła się do mnie.
- „O już nie śpisz? Witaj Anulko." - przywitała się.
To zdrobnienie dało mi do myślenia i po chwili uświadomiłam sobie, że tylko dwie osoby tak do mnie mówią. Mój profesor mentor ze studiów i moja jedyna przyjaciółka...
- „Martyna?" - zapytałam, spoglądając na nią niepewnie.
Zobaczyłam w jej oczach zdziwienie, które przerodziło się w radość. Usiadła na stołku, stojącym obok mojego łóżka i spojrzała na mnie.
- „Tak Martyna. Pamiętasz mnie?"
- „Nie do końca, ale mam jakieś przebłyski." - stwierdziłam niepewnie.
- „To dobrze, ale nie martw się, niedługo wszystko sobie przypomnisz."
- „Jak tam na dyżurze?" - zapytałam zaciekawiona.
- „A nic takiego. Udar, zawał, połamane kończyny, zasłabnięcia itp." - stwierdziła Martyna, po czym zapytała:
- „Jak się czujesz Aniu?"
- „Dziwnie. Wciąż jestem mocno skołowana i niewiele pamiętam, ale fizycznie czuję się nieźle." - odparłam.
Martyna zamilkła, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
- „Martyna?"
- „Tak?"
- „Powiedz mi, jak myśmy się poznały."
- „No więc poznałyśmy się tutaj w stacji. Dopiero zaczynałaś u nas pracować i dr Banach nam Ciebie przedstawił i tak jakoś od razu Cię polubiłam. Bardzo szybko zaprzyjaźniłyśmy się, a potem uratowałaś mi życie."
Spojrzałam na nią zaskoczona.
- „Jak to uratowałam Ci życie?"
- „Na dyżurze stanęłam na bombie i ona wybuchła. Odłamek tego ładunku utkwił mi w nagłośni. Dr Sambor chciał zrobić mi sztuczną drogę oddechową, przez co nie mogłabym już nigdy mówić, ale Ty się uparłaś, że wyciągniesz mi ten odłamek i Ci się udało. Tylko dzięki Tobie mogę mówić." - stwierdziła, obserwując mnie uważnie.
- „Anka, dobrze się czujesz?" - zapytała po chwili zmartwiona.
- „Co? Ach tak... tak..." - mruknęłam, wracając do rzeczywistości.
- „Co się stało?"
- „Przypomniałam sobie to całe zdarzenie. To było takie straszne, tak się o Ciebie wtedy bałam. I jeszcze to jak przedawkowałam wtedy aspirynę i trafiłam do szpitala, bo zemdlałam na korytarzu i Wiktor mnie znalazł." - odpowiedziałam smutno, a w moich oczach pojawiły się łzy.
- „Ej nie płacz. Jestem tutaj tak?" - powiedziała uspokajająco Martyna, po czym mnie przytuliła i dodała:
- „Już dobrze Aniu."
Po chwili się uspokoiłam i spojrzałam na nią.
- „Martynka?"
- „Tak?"
- „Zabrałabyś mnie na dwór? Już tak dawno tam nie byłam, a święci takie ładne słońce."
- „Jasne. Tylko zapytam lekarza, czy mogę. Zaraz wracam." - stwierdziła, po czym wyszła.
Czekałam na nią, rozważając wszystko co sobie przypomniałam. Pamiętałam mój szok i przerażenie, gdy dowiedziałam się, że Martyna stała na bombie i jest ranna, i jeszcze większy strach, gdy uświadomiłam sobie, że z Michałem jesteśmy jedynymi osobami, które mogą ją uratować. I ten krwotok w trakcie operacji, który ledwo co opanowaliśmy. I to przeogromne poczucie winy, że przeze mnie Martynka może już nigdy nie mówić. Aż w końcu bardzo złe samopoczucie i omdlenie gdzieś w nieznanym mi korytarzu z poczuciem, że nikt mnie nie odnajdzie. A potem pobudka w szpitalu i zobaczenie Wiktora, który czuwał nade mną zmartwiony. I dzień, kiedy Martyna odzyskała przytomność po operacji i kolejny, kiedy zaczęła mówić.
W tej samej chwili wróciła Martyna, więc ukradkiem starłam łzy z policzków, ale dziewczyna i tak to zobaczyła.
- „Aniu, nie płacz. Już jest dobrze." - stwierdziła łagodnie, po czym mnie przytuliła.
Wtuliłam się w nią, próbując się uspokoić. Wciąż przerażały mnie te urywki wspomnień, które przypominały mi się w randomowych chwilach. Po chwili udało mi się w miarę uspokoić, więc zapytałam:
- „Możemy iść?"
- „Tak. Tylko załóż sweter, bo rano jest dość chłodno." - odpowiedziała, po czym pomogła założyć mi błękitny sweterek.
Następnie przyprowadziła wózek i pomogła mi na nim usiąść. Już po chwili byłyśmy przed szpitalem. Gdy uderzyło we mnie chłodne, rześkie powietrze na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wdychałam świeże powietrze, wystawiając twarz do słońca. Było mi tak dobrze.
- „Aniu?" - usłyszałam ciche pytanie Martyny, więc spojrzałam na nią pytająco.
- „Może pójdziemy do parku przyszpitalnego i tam posiedzimy i porozmawiamy?"
Skinęłam radośnie głową, więc tam też się udałyśmy.
Martynka usiadła na ławce i spojrzała na mnie.
- „Wolisz siedzieć w wózku czy na ławce?"
- „Mogę na ławce?" - zapytałam cicho.
- „Jasne." - odparła, po czym pomogła mi przesiąść się na ławkę.
Uśmiechnęłam się do niej, po czym zapytałam:
- „A Ty nie masz dyżuru?"
- „A nie. Skończyłam go godzinę temu i postanowiłam, że od razu Cię odwiedzę."
- „To miło z Twojej strony." - odparłam, po czym się zamyśliłam.
- „Aniu, o czym tak rozmyślasz?" - zapytała łagodnie.
Zastanawiałam, co jej odpowiedzieć, aż w końcu stwierdziłam:
- „O tym wszystkim co pamiętam. Jakieś przypadkowe wspomnienia, osoby i twarze, których nie potrafię do siebie dopasować i połączyć w całość. To jest takie męczące. Ja nawet nie pamiętam swojej rodziny ani swoich przyjaciół."
- „Przypomnisz sobie..."
- „Ale kiedy?! Ja mam dość!" - przerwałam jej, lekko wyprowadzona z równowagi.
Martyna zamilkła, a ja spojrzałam przed siebie, a zaraz potem na nią i powiedziałam stanowczo:
- „Powiedz mi, gdzie jest mój mąż."
- „Ale Aniu..."
- „Powiedz mi kim jest Stanisław i dlaczego go przy mnie nie ma! Dlaczego mnie zostawił?! Co ja źle zrobiłam?! Dlaczego Wiktor tak bardzo go nienawidzi?! No powiedz mi! Ja chcę wreszcie to wiedzieć!" - krzyknęłam, wyprowadzona z równowagi.
- „Aniu, ja nie mogę."
- „Niby czemu?!" - zawołałam rozżalona.
- „Bo musisz sobie sama to przypomnieć..."
- „Ja sobie tego nigdy nie przypomnę, rozumiesz?! Nigdy! Co z Ciebie za przyjaciółka?!"
- „Anka, proszę Cię..." - zawołała Martynka ze łzami w oczach.
- „Zabierz mnie z powrotem do sali." - mruknęłam.
Martyna bez słowa wykonała moje polecenie, po czym wyszła, zostawiając mnie samą.
Byłam zła. Nie wiem, czy bardziej na siebie, czy na Martynę. Dlaczego nie mogła mi tego powiedzieć? Co on takiego zrobił, że wszyscy go tak nienawidzą?
Po jakimś czasie, kiedy już w miarę się uspokoiłam, do mojej sali wszedł Wiktor.
- „Hej Anka." - przywitał się wesoło.
- „Hej." - odburknęłam mu.
- „Aniu, coś się stało?" - zapytał zaniepokojony.
- „A co niby miało się stać, co?!" - zapytałam ironicznie.
- „Jesteś zdenerwowana..."
- „To już nie mogę nawet być zdenerwowana do cholery?! Nawet tego mi zabronisz?! Kim Ty do diaska jesteś, żeby mi rozkazywać?!" - zawołałam.
- „Anka!"
- „Co Anka?! Wciąż tylko Anka i Anka!"
- „Co w Ciebie dziś wstąpiło?"
- „We mnie?! Ty to lepiej mi powiedz kim jest i gdzie się podziewa mój mąż?! Gdzie do cholery i kim jest Stanisław?!"
Wiktor zamilkł i patrzył na mnie ze strachem. Po chwili jednak zaczął:
- „Anka, uspokój się. Nie mogę Ci tego powiedzieć..."
- „Ta, nie możesz! Po prostu nie chcesz! Nie chcesz! Nikt z Was nie chce powiedzieć mi co się stało! Dlaczego go tu nie ma?!"
- „Aniu, to nie tak..."
- „Nie tak?! To jak?! No powiedz mi jak?!"
- „Nie mogę..."
- „Wal się! Taki z Ciebie przyjaciel!"
- „Aniu..."
Wiktor chwycił mnie delikatnie za rękę. Spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam ukryte łzy.
- „Anka, proszę Cię..." - powiedział tak jak wcześniej Martyna.
- „Wiktor proszę Cię, powiedz mi kim on jest." - mruknęłam błagalnie.
- „Nie mogę." - stwierdził, spuszczając wzrok.
Wyprowadziło mnie to z równowagi.
- „To wynoś się! Rozumiesz?! Wynoś się stąd! Nie chcę Cię znać!"
Mężczyzna ze smutkiem spojrzał na mnie, puścił mnie, po czym wyszedł bez słowa z sali.
Do mnie dopiero po chwili dotarło co się właśnie stało.
- „Nie..." - szepnęłam.
Poczucie winy przytłoczyło mnie i zaczęłam płakać. Co ja zrobiłam? Co ja najlepszego właśnie zrobiłam? Odepchnęłam dwie osoby, które się o mnie najbardziej troszczyły. Zaczęłam się trząść, a przed oczami pojawiły mi się mroczki. Po chwili postanowiłam, że muszę to naprawić. Odrzuciłam kołdrę i zdjęłam nogi z łóżka. Włożyłam je w kapcie i ostrożnie wstałam, przytrzymując się łóżka. Po tym przeniosłam ręce na ścianę i się o nią oparłam. Mocno kręciło mi się w głowie i chwiałam się. Jednak musiałam to zrobić, musiałam znaleźć Wiktora i spróbować go przeprosić. Trzymając się ściany, zrobiłam kilka drżących kroków. Po czym zatrzymałam się, żeby uspokoić oddech. W końcu udało mi się dojść do drzwi. Wyszłam z sali i ruszyłam korytarzem, wciąż trzymając się ściany. Z każdym kolejnym krokiem czułam się coraz gorzej. Gdy doszłam do końca korytarza, myślałam, że serce mi zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Tak mocno mi biło. Do tego strasznie drżały mi nogi i ręce, bolała mnie głowa i miałam mroczki przed oczami. Na szczęście po wyjściu z korytarza zobaczyłam Wiktora. Siedział na krześle przy ścianie, a głowę miał schowaną w dłoniach. Jego ramiona lekko drżały. Ten widok zabolał mnie i wzbudził jeszcze większe poczucie winy. Co ja najlepszego zrobiłam?
Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, ale po chwili zatrzymałam się, trzymając się kurczowo ściany. Kręciło mi się naprawdę mocno w głowie, a obraz rozmazywał mi się przed oczami. W tej samej chwili mężczyzna podniósł głowę i spojrzał wprost na mnie. W jego oczach zobaczyłam zaskoczenie, a na policzkach pozostałości łez.
- „Wiki..." - wykrztusiłam ledwo słyszalnie.
Po chwili zrobiło mi się ciemno przed oczami, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Zemdlałam.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz