96. ŻAŁOBA (POPRAWIONE)

832 51 8
                                    

Jako, że od czasu zakończenia drugiego zadania minęło trochę czasu akurat trwała kolacja, gdy do pomieszczenia wszedł zielonooki ślizgon. Nikt nie odważył się nawet głośniej nabrać powietrza nie chcąc zwracać na siebie uwagi Pottera którego zastraszającą i wściekła magia ogarnęła całe pomieszczenie. Niektórzy nauczyciele czując prąd czystej magii mimowolnie zadrżeli, ale najbardziej wystraszony był z nich wszystkich dyrektor Hogwartu, którego od progu nie opuszczały zimne i niebezpieczne zielone oczy chłopca który przeżył. Czternastolatek nie spuszczając wzroku z Dumbledore'a udał się na swoje miejsce przy stole Slytherinu, a każdy mijany przez niego uczeń drżał na tak bliski kontakt z przerażającą magią wybrańca. Gdy Książe zasiadł na swoim miejscu Dwór niechętnie zaczął się nieco od niego odsuwać nie mogąc nic na to poradzić... Wszyscy z grupy byli przyzwyczajeni do spokojnej i kojącej magii ślizgona który rzadko kiedy ukazywał swoją potęgę w tak dużym stopniu jak w tej chwili.

Chłopak nic nie jadł ani nie odzywał się przez całą ucztę wciąż wysyłając w stronę starca swoją wściekłą magię nie patrząc na to, że wszyscy wokół niego drżą pod jej intensywnością. Dumbledore musiał przyznać sam przed sobą, że w tamtej chwili czuł przerażenie, bo tylko idiota nie bałby się tego ponadprzeciętnie potężnego i bardzo w tej chwili wściekłego ślizgona który wyglądał jakby zaledwie resztkami samokontroli powstrzymywał się od wyciągnięcia różdżki, i wycelowania w Albusa w celu wyrządzenia mu poważnej krzywdy... Starcowi ciężko było przełknąć posiłek czując niebezpieczną i duszącą magię skierowaną centralnie na niego. Szybko skończył posiłek i wyszedł praktycznie w biegu z pomieszczenia, a w momencie jego zniknięcia magia Harry'ego nieco się uspokoiła.

Wszyscy współczuli Księciu utraty chowańca, którego widywali codziennie rano nawet gdy sowa nie miała żadnej poczty dla chłopca który przeżył. Ptak zazwyczaj bawił się z nim i mierzwił mu fryzurę, podszczypywał palce oraz gruchał przyjaźnie, a Potter zawsze uśmiechał się do niej i ewidentnie kochał zwierzę równie mocno jak swojego węża. Niemal każda z osób siedzących w sali chciała w jakiś sposób pocieszyć cierpiącego chłopca, ale bali się podejść czy choćby odezwać do Księcia Slytherinu, który obecnie był dość rozchwiany emocjonalnie. Potter po kilku chwilach dłubania widelcem w jedzeniu bez wzięcia choćby kęsa gwałtownie wstał i wyszedł z pomieszczenia nie zwracając uwagi na odprowadzających go wzrokiem ludzi. Ślizgon pragnąc samotności poszedł na wieżę Astronomiczną gdzie jak wiedział o tej porze nie powinno być nikogo z uczniów. Gdy dotarł na miejsce zielonooki nie przejmując się chłodem i rzucił na swojego węża zaklęcie rozgrzewające nie chcąc by, i jemu doskwierało zimno...

Przez wiele godzin Harry stał w milczeniu i bezruchu na balkonie wyglądając w dal na rozgwieżdżone niebo podziwiając mieniące się wyjątkowo jasno gwiazdy. Bliznowaty czuł jakby i one chciały dodać mu otuchy podczas trudnych dla niego chwil, dlatego nie przejmując się upływającym czasem wciąż trwał w miejscu mimo iż jego ciało domagało się odpoczynku, a wąż oplatający jego ramiona od dłuższego czasu pochrapywał pogrążony w objęciach Morfeusza... Chłopak w pewnej chwili usłyszał, że ktoś wchodzi po metalowych schodach, jednak nawet się nie odwrócił rozpoznając charakterystyczne kuśtykanie jedynej osoby w szkole która posiadała sztuczną nogę. Po kilku sekundach obok ślizgona stanął Barty w swojej wielosokowanej postaci i w milczeniu wpatrywał się w dal nie przerywając chłopcu jego rozmyślań. Po około pięciu długich minutach profesor wetchnął i rzekł wyjątkowo łagodnym tonem przerywając ciszę.

-Harry, jest już prawie pierwsza w nocy i powinieneś iść spać. -Książe usłyszał słowa jednookiego, ale zignorował je wciąż nie ruszając się z miejsca. Crouch widząc, że z Potterem jest naprawdę źle kontynuował starając się dotrzeć do rozsądnej strony wybrańca. -Nie jadłeś, jesteś wykończony psychicznie i fizycznie, a to nie jest zdrowe... -Chłopak nic na to nie odpowiedział patrząc tępo w czarne niebo. Po kilku chwilach avadooki wyjął z kieszeni papierosy przyglądając się prawie pustej paczce z lekkim grymasem. Chłopak włożył fajkę do ust i odpalił ją małym płomieniem ze swojej dłoni. Nastolatek zaciągnął się wydychając sporą chmurę dymu po czym skupił się na niej nie wypowiadając żadnego zaklęcia ani nie myśląc nad niczym konkretnym. Biel dymu przypominała mu Hedwigę, a zielonooki pragnąc ponownie ujrzeć ją podczas lotu. Nastolatek nawet nie zauważył jak magia z rdzenia wylewa się z niego docierając do chmury dymu. Dym ku zaskoczeniu Barty'ego i rozczuleniu ślizgona zmienił swój kształt w sowę która zaczęła machać skrzydłami latając wokół nastolatka. Zielonooki wyciągnął dłoń by dotknąć kształtu sowy, jednak gdy mu się to udało dym stracił swoją formę i zaczął znikać co wprawiło wybrańca w jeszcze gorszy nastrój... Zielonooki wziął drżący oddech po czym wskazał na oddaloną o milę wierzbę przy jeziorze i rzekł wypranym z emocji tonem.

BIAŁA RÓŻA WE KRWI (tomarry)Where stories live. Discover now