-Nie możesz mnie opuścić! Nie dam sobie rady bez ciebie!- Krzyczał zrozpaczony chłopak. W oczach miał łzy, które spływały jak wodospady po jego policzkach.
***
-Romano!- Antonio po raz kolejny zawołał swojego wychowanka, ale i tym razem odpowiedziało mu tylko echo, które rozniosło się po pustym domu. Zaczął się martwić jakieś dwadzieścia zawołań wcześniej... teraz był przerażony. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś się stało Lovino.- Roma!
Hiszpan zatrzymał się w holu przy schodach. Na górze już sprawdzał, ale po personifikacji nie było śladu... Czyżby uciekł? Wyszedł z domu? Na dworze było zimno, nawet jak na Hiszpanię. Może powinien jeszcze raz sprawdzić pokoje na piętrze. Tak dla pewności?
-Nie nazywaj mnie tak idioto!- Młoda personifikacja, nagle, jak gdyby nigdy nic zeszła po schodach na dół. Spiorunowała Tośka morderczym spojrzeniem gdy go mijał.
-Wołałem cię...- Antonio ruszył za wychowankiem do salonu. Ulżyło mu widząc go całego. Bezpiecznego. Cieszył się, że Lovino jednak nie wyszedł z domu.
-Wiem.- Odparł Lovino siadając na kanapie i przykrywając się kocem, który leżał obok.- I?
Spojrzał na Hiszpana, jakby nie rozumiał w czym problem. Przecież już się znalazł, tak? Problemu nie ma!
-Nie odpowiadałeś. Zaczynałem się martwić.- Przyznał Hiszpan kucając przed trzęsącym się z zimna Włochem.- Zimno ci?
-Nie.- Włoch odwrócił głowę, mocniej owijając się kocem.- Czego chciałeś, że się tak darłeś?
Hiszpan spojrzał na wychowanka. Był zdenerwowany. Nie wiedział jak Lovino zareaguje na informację, którą zaraz mu przekaże. Oby dobrze...
-Chłopaki dzisiaj przyjeżdżają.- Czekał na reakcję Włocha. Tak jak podejrzewał, nie przyjął tej informacji za dobrze.
-Mieliśmy spędzić tego Sylwestra sami idioto!- Chłopak wstał, a ciepły koc upadł na ziemię... Koc, który Tosiek znał bardzo dobrze. Pamiętał go z czasów, jak Lovino był mały.- Obiecałeś!
Obiecał... ale chłopaki nalegali i mówili, że ostatni dzień roku zostawią dla niego. Chcą tylko zabrać przedostatni. Nie mógł im odmówić! To jego najlepsi kumple!
-Nie zostają na Sylwestra.- Wyjaśnił Hiszpan, próbując chwycić Lovino za rękę, ale ten ją odtrącił. Był zdenerwowany, a w jego oczach Antonio dostrzegł rozczarowanie jego osobą.- Tylko dzisiaj. Jutro będę cały dzień z tobą.
Włoch trochę się uspokoił.
-Niech ci będzie kurna.- Usiadł ponownie na kanapie. Tosiek zajął miejsce obok niego i przyciągnął chłopaka do swojej piersi, pomimo, że ten się wyrywał i przeklinał go.- Puść mnie idioto!
-Ti amo, Lovino.- Wyszeptał mu do ucha, uśmiechając się widząc jego rumieńce na twarzy. Chłopak zawsze tak reagował, kiedy wyznawało mu się uczucia.
-Ja ciebie też idioto.- Wyszeptał, a Tosiek ledwo go usłyszał.
-Nie słyszę.- Hiszpan nachylił się jeszcze bardziej do chłopaka.- Powtórz, proszę.
-Ja ciebie też kocham!- Krzyknął, czerwieniąc się jak dojrzały pomidor.
Hiszpan uznał, że to bardzo uroczę. Pocałował chłopaka w czubek głowy, czując, że mogliby tak siedzieć wieczność... gdyby nie dzwonek do drzwi.
-Idę!- Krzyknął chłopak w stronę holu.- To pewnie chłopaki.
Puścił Romana, dając mu możliwość odejścia, ale ten nadal siedział. W końcu spojrzał na Tośka, nie zwracając uwagi na pukanie w drzwi wejściowe.
-Leć idioto... Tylko wróć.- Chłopak wstał, kierując się do swojego pokoju na piętrze.
-Wrócę...-Wyszeptał Hiszpan, podnosząc się z kanapy. Podszedł do drzwi i powoli je otworzył.- Siema chłopaki.
***
Ten wypad nie skończył się dobrze... Gdzieś po północy Lovino odebrał telefon ze szpitala. Pielęgniarka powiedziała mu, że jego chłopak (Włoch poczuł jak się rumieni), prawie się utopił. Mówiła coś o jakiś powikłaniach, ale Lovino już nie słuchał. Zabrał szybko kurtkę i pierwszym lepszym autobusem podjechał do szpitala w którym leżał Hiszpan.
Gdy w końcu pozwolono mu wejść do sali, zobaczył go leżącego podpiętego do jakiejś maszyny. Przez głowę przeszła mu myśl, że chłopak nie żyje... jednak ciche pikanie, od razu upewniło go, że Antoniowi nadal bije serce.
-Przyjechał do nas pod wpływem alkoholu.- Wyjaśnił lekarz, przeglądając jakieś papiery.- Jego koledzy powiedzieli, że to był zakład? Coś takiego. Są oni na obserwa...
-Mało mnie oni obchodzą.- Warknął Lovino podchodząc do łóżka swojego opiekuna.
-Oczywiście.- Lekarz skinął głową i odszedł do innych pacjentów.
Lovino został sam z Antonio, który nadal miał zamknięte oczy. Żyje? Aparatura ciągle pikała, więc tak... chłopakowi ulżyło.
-Jesteś idiotą.- Powiedział do niego Włoch, mając nadzieje, że go usłyszy. Najlepiej jakby mu odpowiedział... on jednak nadal miał zamknięte oczy, jakby spał.- Obudź się!
Lovino potrząsnął ręką opiekuna, ale ten nadal nie reagował... Zaczynał panikować.
-Nie możesz mnie opuścić! Nie dam sobie rady bez ciebie!- Krzyczał zrozpaczony chłopak. W oczach miał łzy, które spływały jak wodospady po jego policzkach.
Nie miał pojęcia kiedy zaczął płakać... Nie interesowało go to. Teraz najważniejszy był Tosiek, który nie dawał znaku życia. Lovino wtulił twarz w jego rękę, przeklinając pod nosem, że zgodził się na wyjście Hiszpana z kolegami. Mógł mu zagrozić, że jeśli pójdzie, to on pojedzie do domu... Czemu tego nie zrobił?!
-Roma?- Ktoś położył mu rękę na głowie, na co chłopak od razu podniósł ją.
-Antonio...- Hiszpan patrzył na niego swoimi dużymi zielonymi oczami, szczerząc się jak głupi.- Ty idioto!
Chłopak uderzył go w ramię, ale w głębi duszy cieszył się, że Tosiek się obudził i nic mu nie jest. Chyba... Hiszpan zaczął się nagle krztusić.
- Wszystko dobrze ?- Zapytał przerażony chłopak.
-Tak, tak.- Zapewnił go opiekun, biorąc go za rękę.- Cieszę się, że cie widzę.
Romano uśmiechnął się delikatnie... Widok uśmiechniętego Hiszpana, któremu nic nie jest napełniał go spokojem.
- Ja też, idioto...
CZYTASZ
Hetalia [One-shoty]
FanfictionOneshoty z Hetalii. Chyba nie trzeba tłumaczyć ;) Zapraszam do czytania! ;3 #80 W FANFICTION- 4.12.17 ❤️ #58 W FANFICTION- 4.01.18 ❤️