Śmierć to dobry przyjaciel. Zabiera ciebie i wszystkich twoich bliskich

918 63 3
                                    

Nie wiedziałem, że to się tak skończy...

Przechyliłem w połowie pustą butelkę, a jej zawartość wylała się na świeżo rozkopaną ziemię. Płyn po chwili wchłonął się w nią, zostawiając tylko mokry ślad.

- Nie często pijaliśmy razem.- Uśmiechnąłem się smutno, przyglądając się nazwiską wypisanym na nagrobkach.- Może to się zmieni po śmierci...

Odrzuciłem pustą butelkę wódki, która rozbiła się o pobliski grób. Patrzyłem na kawałki szkła, które lśniły w blasku zachodzącego słońca. Może uczyć jednego z nich?... Nie! Oni by tego nie chcieli.

Spojrzałem ponownie na świeży grób, gdzie leżały dwie bliskie mi osoby...

- Dlaczego mi ich zabrałaś?- Spojrzałem w niebo.  Alkohol zaczął już na mnie wpływać. Nie mogłem trzeźwo myśleć i nie umiałem się pohamować. - Dlaczego?!

Głupia smierć...

- Alfredzie? Może już wystarczy?- Poczułem jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu i delikatnie ściska.- Wracajmy.

Obróciłem się w stronę blondwłosego mężczyzny w czarnym garniturze. Ciekawe ile tak stał i mi się przyglądał...

- Jeszcze chwila Francis.- Spojrzałem na niego załzawionymi oczami. Nie wiem kiedy następnym razem zbiorę się na odwagę i przyjdę na cmentarz...

Pogrzeb skończył się jakąś godzinę temu, ale mimo to nadal tutaj byłem. Czekałem, aż wszyscy pójdą.

- Jak to się stało?- Zapytał nagle Francis, przyglądając się mi.

Zamrugałem kilka razy, żeby się nie popłakać... Nie chciałem o tym mówić, ale może wtedy mi ulży?

- Przepraszam.- Francis spuścił wzrok.- Nie rozmawiajmy o tym.

- Wszystko w porządku.- Uśmiechnąłem się smutno.- Powiem ci...

2 miesiące wcześniej...

- Arthur!- Stałem pod balkonem Anglika czekając, aż ten łaskawie mi odpowie. Chwile wcześniej dobijałem się do drzwi, ale nikt mi nie otwierał... Zaczynam się zastanawiać, czy jest w domu, czy celowo mnie unika.- Kirkland!

Jeden z sąsiadów wyszedł na balkon, obrzucając mnie wiązanką przekleństw, po czym poinformował mnie, że Angli nie ma w domu... Jakbyśmy ominęli przekleństwa, to powiedziałbym, że nic nie powiedział.

- Gdzie jesteś Arthur...- Zacząłem gadać sam ze sobą. Chyba zaczynam wariować.

- Alfred? Słychać cię na całej ulicy!- Obróciłem się w stronę Anglika, który zdyszany wbiegł na podwórko swojej kamienicy.

- Iggy, gdzieś ty był?!- Zapytałem patrząc na niego. Nie miał żadnej reklamówki, ani torby więc na zakupach na pewno nie był...

- Po herbatę.- Wyjął z kieszeni płaszcza paczkę, udowadniając mi swoją wersje.

- Oh...- Podrapałem się po karku, zmieszany. Mogłem się nie drzeć... trzeba było poczekać na niego.

- Wejdziesz?- Zapytał Anglia, otwierając mi drzwi kluczem.- Chyba, że nie chcesz...

- Idę!- Podbiegłem do niego, szybko wchodząc do kamienicy i idąc po schodach na samą górę, gdzie mieszkał Arthur... Uwielbiałem jego mieszkanie! Dzięki upartość Anglika, który wymyślił sobie, że chce balkon i wejście ma dach, mogłem codziennie oglądać gwiazdy, które po prostu uwielbiałem.

- Co cię sprowadza do mnie?- Zapytał blondyn, pozwalając mi wejść do mieszkania.- Buty...

Wskazał na moje ubłocone trampki... No dobra.
Ściągnąłem je i ustawiłem obok wycieraczki, żeby Arthur znów nie narzekał, że zostawiam bałagan.

Hetalia [One-shoty]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz