Rozdział 34

184 11 11
                                    

Obudziłem się wcześnie rano i przez parę minut patrzyłem na przytuloną do mnie Sygin. Jej nagie ramiona unosiły się przy oddechu. Wysportowana sylwetka ukryła się przede mną pod kołdrą z ubrań. Przez jedną noc zapomnieliśmy o całym okrucieństwie świata, by zatracić się w bliskości, której tak bardzo było nam teraz potrzeba. Powrót do rzeczywistości był jednak nieunikniony. 

 Wyplątałem się ostrożnie z jej uścisku i postanowiłem wyjrzeć na zewnątrz. Poziom wody był niższy. Gdzieniegdzie dało się ujrzeć drzewa. Stwierdziłem, że ten ocean nieprędko zmieni się jednak w bagno, więc zacząłem budować tratwę. Moje moce były wypoczęte. Gałęzie odsłoniętych drzew grube. Raz dwa zebrałem potrzebne materiały przywołując je do siebie prostym zaklęciem.

- Ruszamy w drogę? - spytała białowłosa. 

 Chwile temu się obudziła. Ogarnięcie się zajęło jej parę minut. Swoją zimową suknie przerobiła wczoraj na spodnie, a znajdująca się pod nią halka służyła teraz za zwiewną bluzeczkę. Aż trudno uwierzyć co można zrobić mając przy sobie sztylet i nici. 

 - Słyszałem rano chłopców - wyznałem, związując ze sobą gałęzie - Z każdym dniem coraz bardziej opadają z sił. Mamy nie więcej niż trzy dni, aby ich ocalić. Potem najpewniej...potem odbijemy ich ciała. 

 Kobietę jęknęła. Nie chciała myśleć o tym że mogło nam się nie udać, ale czas jak zwykle nie był z nami w zmowie. Zajęła się związywaniem belek. Gdy wszystko było gotowe wrzuciła na tratwę nasze bagaże. Zaklęcie niewidzialności wymagało ode mnie wysiłku, ale nie mogliśmy ryzykować zestrzelenia, nim dotrzemy na środek oceanu. Byliśmy zbyt blisko. 

 - Skąd wiesz dokąd płynąć? - spytała, gdy oddaliliśmy się na tyle, by nasze szepty nie dotarły do brzegu - Wyczuwasz ich energię? 

 - Właściwie to nie do nich płyniemy - mruknąłem - Jest tu ktoś jeszcze kto o wiele lepiej zna ten świat i wie jak się po nim poruszać. Rozdzieliliśmy się, ale jego moc jest silna. Ciągnie się za nim ślad. 

 Lin spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Nie zdążyłem jej wyznać, że spłacam swój dług, więc teraz robiłem wszystko aby przedstawić jej to w jak najbardziej łagodny sposób. Ona zabijała tylko gdy musiała. Jedna przypadkowa ofiara do tej pory nawiedzała ją w koszmarach. Wiedziała, że potrafiłem zabijać bez emocji, ale jeszcze nigdy nie była zmuszona być tego świadkiem. 

 Niebo pociemniało. Wieczorny wiatr potęgował fale. Zdążyliśmy przybić do brzegu nim woda wzburzyła się na tyle by z łatwością roztrzaskać naszą tratwę na kawałki. Przez całą drogę kobieta nie odezwała się jednak ani słowem. 

 - Widzę, że zbierasz ludzi. 

 Gruby głos wybrzmiał tuż za mną, ale jedynie Lin wzdrygnęła się zaskoczona. Gigant się mnie spodziewał. Tak jak i ja potrafił wyczuwać magię. Coś w jego sposobie mówienia podpowiedziało mi, że nie jest tutaj sam, ale nie odezwały się we mnie żadne mechanizmy obronne. 

 - Sygin! Loki! 

 Znajoma dziewczyna rzuciła mi się na szyję, a zaraz za nią pojawił się Dimidium i Sif. Ich zmęczone twarze rozjaśniły uśmiechy. Potargane ubrania przypominały nasze. Najwyraźniej zamieć zaprowadziła ich o wiele dalej niż się spodziewałem, a ognisty książę postanowił udzielić im pomocy. Zawsze wiedziałem, że w rzeczywistości jest miękki. 

 - Cieszę się, że nic wam nie jest - odparła białowłosa, odzyskując głos - Ty pewnie jesteś wielki książę Surt. Bardzo dużo o tobie słyszałam. 

 Potwór zmierzył ją wzrokiem. 

 - Pewnie nic dobrego.

Miesiąc. Jak na moje standardy całkiem szybko. Jak wam się podoba historia? Zbliżamy się powoli do kulminacyjnego momentu, a ja wciąż nie mogę uwierzyć, że zaczęłam to pisać ponad cztery lata temu. Podziwiam każdego kto tyle ze mną wytrzymał 😅

Nowe życie - Loki [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz