Rozdział 25

763 88 7
                                    

Opadłem na krzesło obok kapsuły i spojrzałem na śpiącego brata.
- Ty idioto - wyszeptałem - Osiągnołeś swój cel. Zadowolony?
Odpowiedziała mi cisza.
-Kto teraz sprawuje władzę? - spytałem Val.
- Nikt - odparła - Nie śmieli zająć tronu. Królestwo nie radzi sobie dobrze z tą sytuacją.
- Co masz na myśli?
- Kradzieże, bójki, niszczenie wszystkiego co popadnie...mam  wymieniać dalej?
- Nie trzeba - mruknąłem- Lud się boi dlatego słucha pierwotnych inkstynktów. Każdy walczy o własne przetrwanie.
- Musisz nad nimi zapanować.
- Ja?
- Jesteś prawowitym następcą.
- Wcale mi się to nie podoba.
Wojowniczka wyszła zostawiając mnie i Sigyn samych. Oczywiście nie liczyłem Thora.
- Powiesz mi wreszcie czemu tak bardzo boisz się przejąć władzę? Przecież od dziecka o tym marzyłeś.
- Wiem Lin, ale zrozum, że ostatnio dużo się dzieje. Jak mam panować nad Asgardem, co dopiero nad wszechświatem, skoro nie panuje nad własnymi mocami?
- Jest coś jeszcze prawda?
- Za dobrze mnie znasz.
- Lok?
- Chodzi o układ z Surturem. On może to wykorzystać, a ja nie mogę złamać przysięgi.
- Uhm.
Siedzieliśmy w ciszy patrząc na gromowładnego, którego klatka piersiowa unosiła się by znów opaść. Naszła mnie myśl, że to zupełnie jak z życiem. Chwilę jest dobrze, ale w końcu i tak spadamy w otchłań beznadziei.
- Obudzi się w ogóle? - spytałem bardziej siebie, ale mimo to białowłosa odpowiedziała.
- Chciałbym powiedzieć, że tak, ale nic nie wiadomo. Trzeba mieć nadzieję.
- Nadzieja matką głupich - prychnąłem.

***
Deny właśnie przeliczał zawartość swojego worka szczerząc się przy tym bez krępacji, gdy powiał zimny wiatr wprawiając w ruch kotarę, która służyła mu za drzwi. Obejrzał się zaskoczony, ponieważ był ciepły, bezwietrzny dzień, ale niczego nie dostrzegł. Już miał powrócić do swojego zajęcia, gdy poczuł przy gardle ostrze noża.
- Coś nie tak? - spytałem odchylając się na krześle, ale dalej nie tracąc kontaktu z jego skurą.
- Książe Loki - wychrypiał przełykając ślinę.
- Obecnie król - poprawiłem go - Mój bezrozumny brat postanowił uciąć sobie drzemkę i zostawił mnie z tym bałaganem.
- Błagam nie zabijaj mnie - zakwilił tak żałośnie, że miałem ochotę postąpić odwrotnie.
- Nie zamierzam - odparłem, a gdy odetchnął z ulgą dodałem - jeszcze nie. Mam zadanie i tylko taki tchórz jak ty jest w stanie mu podołać. Jeśli się spiszesz może daruję ci życie.
- Jakie zadanie? - spytał.
Uśmiechnąłem się szyderczo, by w następnej chwili przyciągnąć go do siebię na tyle blisko, by jedyne co widział to moje czarne jak noc oczy, które nie raz pojawiały się w najgorszych koszmarach mych wrogów.
- Masz przekazać wiadomość- wysyczałem zimnym jak lód głosem - wszystkim, ale to wszystkim twoim kolegą, którzy bawią się w kryminalistów. Powiedz im, że na nich patrzę. Masz im przekazać, że śledzę każdy ich krok i jeśli nie zaniechają swoich czynów nie zabiję ich od razu, ale będą czuć, że tam jestem. Będę ich nawiedzał niczym zjawa z ich koszmarów, będę się pojawiał i znikał, a oni nie będą mogli ani na sekundę zamknąć oczu, bo inaczej mogą ich już nie otworzyć. Nie będą znali dnia, ani godziny i strach będzie palił ich od środka, a gdy wreszcie postanowię, że ich czas na tym świecie się kończy, będę działał powoli. Kawałek po kawałku będę odrywał plastry ich skury, przypalając je ogniem z mych dłoni. Będą krzyczeć i błagać o litość, której nie otrzymają dopuki nie zdechną z bólu, a ostatnim co zobaczą będzie czerń mych oczu i zalewająca ich krew. Zrozumiałeś?!
- T...tak panie - wydukał przerażony.
- Dobrze - powiedziałem puszczając go - Ruszaj!
Mężczyzna puścił się biegiem w stronę wyjścia, a ja jeszcze chwilę siedziałem bawiąc się kropelkami krwi, które pozostały na sztylecie.
- Wszystko na mojej głowie - westchnąłem.

Nowe życie - Loki [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz