Rozdział 22

310 31 3
                                    

Loki

Gdy obudziłem się wreszcie z tego koszmaru, natychmiast ruszyłem do kuchni, by napić się czarnej kawy. Podpierałem się na pożyczonej od Strange'a lasce, nie patrzyłem na mijanych po drodze mścicieli. Dopiero w jadalni poczułem się na tyle pewnie żeby odstawić to dziwne urządzenie i z pomocą ściany dostać się do ekspresu. Wyjąłem z szawki małą filiżankę, zmieliłem ziarna, włączyłem toster. Przy tej ostatniej czynności dostrzegłem jednak, że zebrani patrzą na mnie ze zdziwieniem. Chyba zrobiłem coś niecodziennego.
- Mam coś na twarzy? - spytałem biorąc do rąk gorące naczynie - Nie pijecie kawy?
Nie wiedziałem o co może chodzić ale miny Avengers były wręcz komiczne. Kapitan zastygł z kubkiem przy wargach, Natasha wytrzeszczyła piękne oczy. Mógłbym oglądać coś takiego zdecydowanie częściej ale dzisaj, nie byłem w najlepszej formie.
- Umiesz to obsługiwać? - spytał Clint drapiąc się w zakłopotaniu po głowie. Mężczyzna był dziwnie cichy, w jego głosie nie pobrzemiewał sarkazm. Najwyraźniej to co mówił, było jedynie odruchem i tak naprawdę nie miał tego na myśli. W jego oczach czaił się strach, na twarzy błyszczało poczucie winy. Łucznik dopiero po czasie odkrył, że życzenie komuś śmierci, nawet największemu wrogowi, nie jest czymś dobym w ludzkim tego słowa znaczeniu. Zdziwiłbym się zresztą gdyby tego nie odgadł. Był w końcu midgardzkim bohaterem.
- Mówiłem wam, że spędził na Ziemi dwa lata - powiedział Stephan siadając przy wielkim stole - Nie chcieliście wierzyć.
Usiadłem obok Wandy trzymając się jej ramienia a cała reszta udała nagle niesamowicie najedzonych. Chwile później zostały tylko kobiety, Strange i Peter, który niczym się nie przejmując zajadał przygotowane przeze mnie tosty. Zastanawiało mnie czy ten dzieciak potrafi w ogóle czymś się przejmować. Wiecznie miał na twarzy uśmiech, w jago oczach błyszczały iskierki podekscytowania. Nawet gdy był niepewny, jego życzliwość przejmowała władzę nad mimiką. Starał się być sobą. Ignorując wolne miejsca również zacząłem jeść ale drżące ręce zwróciły uwagę moich towarzyszy. Wciąż nie mogłem pozbyć się sprzed oczu obrazu chłopców, którzy rozdygotani i przerażeni siedzą w jakimś brudnym lochu czekając na ratunek. To było ponad moje siły.
- Czy wszystko gra? - spytał Pajęczak podając mi koszyk z chlebem - Wygląda pan...znaczy ten...wyglądasz na zmęczonego.
Uśmiechnąłem się nieznacznie.
- Mało tej nocy spałem - powiedziałem odganiając złe myśli - To nic takiego.
Resztę śniadania sporzyliśmy w milczeniu a gdy wszyscy zjedli wróciłem do pokoju i zobaczyłem na łóżku kilkanaście książek. Najwyraźniej ktoś wiedział, że czytanie sprawia mi przyjemność i że w tym stanie nie będę chciał nigdzie wychodzić. Nie byłem jednak pewien czy był to gest dobrej woli, czy pretekst, aby więcej mnie nie oglądać. Zależy od kogo ten prezent. Chwyciłem pierwszą książkę, rozsiadłem się wygodnie na łóżku i natychmiast zabrałem się za lekturę. Opowieść mówiła o przygodach, delikatne strony szeleściły przy przerzucaniu. Gdyby nie wnętrze mógłbym poczuć się przez chwilę jak w domu ale odgłos tykania przypominał mi brutalnie, że wcale nie jestem w Azgardzie. Byłem w miejscu, w którym każda istota pragnęła pozbawić mnie życia. Szkoda, że doszedłem do tego tak późno.

Maraton 2/3

Nowe życie - Loki [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz