Rozdział 18

353 40 7
                                    

Loki

Strange z trudem przebił się przez złożoną z ciemnej energii barierę, więc nic dziwnego, że gdy tylko jego stopy dotknęły ziemi, w ślad za nimi ruszyło całe ciało. Czarodziej był niesamowicie wyczerpany, jego twarz pokryły czarne żyły. Mgła Hellhaimu nie mogła mu jednak jako tako zaszkodzić, bo krótki żywot modgardian uodpornił ich w znacznym stopniu na jej piekielną truciznę. Nie mieli na sumieniu aż tylu przewinień. Pochyliłem się ostrożnie nad nieprzytomnym mężczyzną, spotłem palce na klatce piersiowej i z wielkim trudem zacząłem ciągnąć go w stronę pałacu. Jego ciało zupełnie zesztywniało, słaby oddech wyznaczał rytm. Nie chciałem przenosić go za pomocą magi, bo mogłaby zostać zainfekowana a chciałem jeszcze trochę pożyć. Całe szczęście nie był specjalnie przy tuszy.
- Co jest na brodę Odyna?! - zawołał Thor widząc u uzdrowicielek swojego przyjaciela - Kiedy Sif mówiła, że mamy tu kogoś znajomego nie sądziłem, że chodzi o kogoś takiego! Co ty znowu zrobiłeś Loki?
Przewróciłem oczami.
- Nidhögg zamknął nas w Azgardzie - oświadczyłem - Tylko on zdołał się tu przedostać i tylko on może pomóc w tym mnie. Magowie mają większe szanse razem niż osobno a zwykły Azgardczyk może przez to zginąć. Lepiej ogłoś to wśród ludzi.
Władca złapał się za włosy. Dopiero co był świadkiem ataku szału Sygin, jego choroba odbierała mu większość mocy. Nie był gotów, by męczyć się z kolejnym problemem a nie miał na kogo tego zrzucić. Dopiero teraz dotarło do mnie jak bardzo mu mnie brakowało.
- Jutro będzie jak nowy - wyszeptałem chcąc dodać mu otuchy - Lepiej go zostawmy.
Gromowładny skinął głową i ruszył za mną w stronę wielkich drzwi. Przeszliśmy wzdłuż korytarza, wydostaliśmy się na świeże powietrze. Przez całą drogę do ogrodów nie odezwaliśmy się jednak ani słowem a to jeśli mam być szczery odrobinę mnie zmartwiło. Kiedyś mojemu bratu nie zamykały się usta i gdy tylko mógł nadawał bez przerwy nie bacząc na konsekwencje. Nawet ja polubiłem z czasem te jego paplaninę i nauczyłem się czerpać z tego radość. Dogryzałem mu na każdym kroku, przechwalałem się osiągnięciami. Po tych dwóch latach nic nie było już jednak takie samo.
- Właściwie dlaczego nas zostawiłeś? - spytał nie mogąc już dłużej wytrzymać. Usiedliśmy pod pomnikiem Friggi, patrzyliśmy na kwitnące, złote róże. Niby nic się nie zmieniło a jednak zmieniło się wszystko. Nasze złote miasto przypominało zapomniane ruiny, dawniej majestatyczni mieszkańcy zachowywali się prostacko. Nawet król nie miał już siły, żeby próbować jakoś to naprawić. Zwyczajnie upadaliśmy.
- Stało się coś ale to nie ważne - odparłem kierując wzrok na zasnute cieniem budynki - Zaraz i tak nie będzie to miało większego znaczenia.
Gromowładny uniósł brwi. Jego spojrzenie było pozbawione mocy, jego postawa emanowała rezygnacją. Nawet włosy, które dawniej znaczyły tak wiele, przypruszyła już nieco siwizna. Stres wyżerał go od środka.
- Czy możesz choć raz nie mówić zagadkami? - poprosił opierając ręce na bolących kolanach. Westchnąłem z rezygnacją. Patrzyłem na pierwsze zmarszczki, słuchałem zachrypniętego głosu. Przez to wszystko można było odnieść wrażenie, że rozmawiam z kimś starszym o przynajmniej parę setek. Tymczasem siedział przede mną człowiek, którego wiek był bardzo zbliżony do mojego i z którym przeżyłem tyle lat. Naprawdę nie sądziłem, że choroba zrobi z nim coś takiego.
- Nie zapanowałem nad przemianą - wyznałem nie wiedząc do końca dlaczego - Stałem się tą paskudną kreaturą i przeraziłem własne dzieci. Gdybyś widział jak na mnie patrzyły, jak ogromnie się bały...
Zamilkłem na chwilę. Przed oczami miałem dawne wspomnienie, serce zamarzło niemal zupełnie. Naprawdę nie chciałem tego pamiętać a Thor zdawał sie całkowicie to rozumieć. Jego wielka dłoń spoczęła na moim ramieniu, jasne oczy zabłysły zrozumieniem. Pierwszy raz od dawna poczułem, że naprawdę mam brata, który zwyczajnie się o mnie troszczy. Pierwszy raz od dawna przyznałem się do będu.
- To było głupie z mojej strony - powiedziałem - Nie sądziłem, że gdy zniknę aż tyle się zmieni i że tak wiele stracę. Myślałem, że nikt nawet nie zauważy.
Blondyn westchnął ciężko.
- Zawsze miałeś ten sam problem braciszku - mruknął nie spuszczając ze mnie wzroku - Wydawało ci się, że nic nie znaczysz i na nic nie zasługujesz, podczas gdy prawda była zupełnie inna. To nie ty potszebowałeś nas. To my potrzebowaliśmy ciebie.

Nie wiem jak was ale mnie to troszku roszczula. Gotowi na wielkie zmiany? 😎

Nowe życie - Loki [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz