Rozdział 24

397 37 18
                                    

Loki

Moje wyznanie obiegło wieżę w ekspresowym tempie a atmosfera stała się przez to jeszcze cięższa. Stark i Rodey obserwowali każdy mój ruch, Steve rozglądał się nerwowo oczekując ataku mutantów. Nawet Vision, który od mojego przybycia nie odezwał się ani słowem kłócił się teraz ze swoją dziewczyną wyciągając najdziwniejsze argumenty. Po jednej stronie stał Tony, Rodey, Vizion i Steven. Po drugiej jak zawsze Wanda, Stephen, Peter i Bruce. Jedynie zabójcze duo nie chciało puki co obejmować żadnej strony a ja jako kłamca całkowicie to rozumiałem. Clint nie robił nic z poczucia winy, Natasha z okropnej niepewności. Ja jednak wiedziałem doskonale co tak naprawdę myślą, bo z powodu szoku moje zmysły znacznie się wyostrzyły. Barton był człowiekiem prostym, pamiętliwym, złośliwym. Nie chciał nikogo skreślać ale nie miał co do mnie zaufania. Tasha wręcz przeciwnie, chciała mi odpuścić. Pamiętała własne czyny, porównywała swoje błędy. Gdyby nie pewien incydent, Avengers znowu podzieliliby się po połowie ale to co się stało zmieniło dosłownie wszystko.
- Nie wiecie czemu Jarvis budzi nas o piątej rano? - mruknęła Wanda chroniąc uszy przed hałasem - Czy to jakaś komedia?
Alarm wył jak szalony, wszyscy mściciele zlecieli się w salonie nie narzuciwszy nawet szlafroków. Ja również dotarłem na miejsce ale w przeciwieństwie do nich nie zostałem obudzony przez syrenę. Dziwny niepokój siedział już we mnie od wczoraj.
- To chyba atak - zaczął Tony klikając coś na monitorze - Musimy natychmiast...
Resztę wypowiedzi zagłuszył huk a potężna rakieta ruszyła przez pokój odrzucając wszystkich na ścianę. Sunęła jak w zwolnionym tempie, jej cielsko nie chciało się zatrzymać. Przez trwającą sekundę dotarło do mnie, że nikogo tak naprawdę nie dotknie ale jej ostry czub zmierzał prosto na Clinta. Musiałem działać szybko. Nie myśląc długo przeskoczyłem przez stolik, zepchnąłem mężczyznę z trasy i w ostatniej chwili odwróciłem się w stronę działa. Gdyby rakieta wybuchła nie byłoby co zbierać ale całe szczęście przewierciła się tylko przez filar. Byliśmy ocaleni.
- Czy wszyscy są cali? - spytał Stephen pokasłując z powodu pyłu. Avengers wyłaniali się z gruzów, Jarvis rozpoczął już sprzątanie. Można by strzelać, że nikomu nic się nie stało ale tak naprawdę nie byłby to strzał w dziesiątkę. Kurz już trochę opadł, słońce przebiło się do nas przez ogromną dziurę po pocisku. Dopiero teraz dostrzegliśmy klęczącego pod ścianą Bruca, który był już na skraju załamania. Jego oczy wyrażały strach, dłonie oczyszczały zakurzoną Natashę. Gdyby nie Clint mężczyzna z pewnością przemieniłby się w Hulka ale łucznik zabrał mu z oczu nieprzytomną przyjaciółkę. Chwilę później rozpoczęła się operacja.

***
Oddaliłem się od reszty, bo dobrze wiedziałem, że to sprawa prywatna. Operacja trwała już pięć godzin, nie było wiadomo czy cokolwiek z tego wyniknie. W takim stresie ludzie często podejmują pochopne decyzje a ja naprawdę nie chciałem znaleźć się na celowniku. Zamknąłem się w pokoju, wróciłem do świata książki. Ludzie nigdy nie docenią jak wielką moc ma ten prosty przedmiot a moim zdaniem to największa możliwa zbrodnia. No może poza masową eksterminacją. To trochę gorsze.
- Można wejść?
Zamrugałem zaskoczony. Chwilę zajęło mi zrozumienie, że to nie wyobraźnia i że rzeczywiście ktoś do mnie teraz mówi. Byłem w przełomowym momencie, akcja zaczynała nabierać tempa. Nie mogłem tak po prostu oderwać wzroku, bo to stanowiło oczywiste wykroczenie. Nie to żebym tego nie zrobił. W końcu zostałem odciągnięty.
- Już wszedłeś łuczniku - mruknąłem odkładając książkę z cichym westchnieniem - Czy wy ludzie, zawsze zadajecie tak głupie pytania?
Mężczyzna przewrócił oczami. Był dziwnie spokojny, jego oddech nie wydawał się jakiś inny. To wszystko oznaczało powodzenie ale jego smutek zwiastował pewne ale. Z naszą wdową musiało być bardzo kiepsko.
- Wyjdzie z tego - powiedział jakby czytając mi w myślach - Jest twarda, wyjątkowo niezłomna. Wprawdzie jak się zbudzi to nieźle skopie nam tyłki ale puki co nie jest to zbyt istotne. Musi po prostu trochę poleżeć.
Pokiwałem głową. Clint nie przyszedł tu bez powodu, Natasha czuła się dobrze. Napięcie opadło już trochę ale to co chciał powiedzieć nie mogło być dla niego proste. W końcu rozmawiał ze swoim największym wrogiem.
- Nie wiem czy cię to obchodzi - mruknął podrzucając strzałę - Tasha jest w końcu tylko zwyczajnym człowiekiem i tak naprawdę nic dla ciebie nie znaczy. Nikt inny nie wpadł jednak na to żeby ci powiedzieć więc pomyślałem, że zrobię to sam.
- A tak naprawdę? - spytałem udając obojętność. Blondyn zawachał się przez chwilę, spojrzał w okno ponad moim ramieniem. Nie powiem śmieszyła mnie ta sytuacja ale po pewnym czasie zacząłem mieć tego dość. Patrzyłem jak mężczyzna się męczy, jak próbuje sklecić sensowne zdanie. Gdy jednak wreszcie się odezwał niemal całkowicie straciłem już ochotę na zabawę.
- Nie myśl sobie, że to coś zmienia - prychnął pod nosem - Przez ciebie zginęło mnustwo ludzi, nasza dróżyna musiała przejść przez prawdziwe piekło. Uratowałeś mi jednak życie, więc jakby nie patrzeć...
- Daj spokój Barton - westchnąłem dając za wygraną - Wszyscy wiedzą, że wolałbyś odgryść sobie język niż zwyczajnie mi podziękować. Ja z resztą wcale tego nie oczekuje. Powiedzmy, że to sposób abyś nie wypominał mi już tej całej kontroli umysłu. Dobry pomysł?
Mężczyzna przystał na propozycje. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, obaj patrzyliśmy na siebie pragnąc wyczytać z siebie jak najwięcej. W końcu Clint skierował się do wyjścia ale w ostatniej chwili odwrócił się sprawnie i spojrzał na mnie z wachaniem. W jego sercu toczyła się walka, na twarzy namalowano konsternację. Gdyby nie chciał jeszcze czegoś wiedzieć, z pewnością już dawno by wyszedł i to wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. On jednak musiał poznać odpowiedź.
- Dlaczego właściwie mnie uratowałeś? - spytał bez entuzjazmu. Westchnąłem przeciągle wiedząc, że teraz to już na pewno nie wrócę do lektury. Łucznik domagał się reakcji, jego postawa ukazywała niezłomność. Oczywistym było, że nie pozwoli mi skłamać a ja wbrew pozorom, wcale nie tego nie chciałem. Liczyłem po prostu, że to pytanie w ogóle nie padnie.
- Jako jedyny masz tutaj jako taką rodzinę - mruknąłem opierając się o poduszki - To nie byłoby w porządku gdybyś tak wcześnie ich zostawił.
Clint otworzył w zdumieniu usta.
- Chcesz powiedzieć, że zrobiłeś to przez wzgląd na moich bliskich? - niedowierzał.
- Też jestem ojcem - powiedziałem - Szkoda tylko, że odkryłem to tak późno.

Zauważyłam, że ostatnio prawie w ogóle nie ma komentarzy. Jest tak źle? 😕

Nowe życie - Loki [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz