Rozdział 31

721 77 4
                                    

Cudem wydostaliśmy się z zamku moim statkiem. Pnącza co rusz wystrzeliwały w górę próbując rozbić statek. Lin poradziła sobie nieźle, ale i tak czekało nas lądowanie awaryjne. 10 metrów przed stalowym lasem rośliny już nie było. Widocznie nawet ona bała się zagłębić w jego czeluści. Dłuższą chwilę staliśmy przed wejściem do boru patrząc w mrok.
- Idziemy? - spytała dziewczyna drżącym głosem.
- Powinnaś tu zostać. Nie wiesz co tam jest.
- Ty też nie.
Milczałem przypominając sobie wszystkie okropieństwa jakich tam doświadczyłem, a Sigyn patrzyła na mnie przerażona.
- Byłeś tam - wychrypiała, a ja potwierdziłem.
- Dawno temu - odparłem- Byłem głupi, że tam wszedłem.
- Dlaczego?
- Długo by wyjaśniać. Zostań. Nie musisz przez to przechodzić.
- Muszę - odparła ruszając, a ja poszedłem w jej ślady.
Od razu uderzyła nas cisza, ale nie taka zwyczajna cisza. Nie słyszeliśmy szumu liści, własnych kroków czy oddechów,  szmeru czy nawet własnych myśli. Byliśmy całkowicie zanurzeni we wszechogarniającej ciszy, która doprowadzała do szaleństwa. To dlatego pewnie nagły dźwięk skrzydeł wydał nam się tak ogłuszający, że zakryliśmy uszy. Chmara paskudnych demonów zbliżała się do nas przewracając i łamiąc drzewa, które wydawały dźwięk dopiero przy kontakcie z ziemią, a ten dźwięk rozsadzał mi uszy. Próbowaliśmy zerwać się do biegu, ale ziemia pod naszymi nogami zmieniła się w bagno, które natychmiast poczęło nas wchłaniać pozbawiając przy tym powietrza. Zdawało mi się, że śnię, a jednocześnie moje zmysły były wyostrzone bardziej niż kiedykolwiek. Demony przypominające zwęglone zwierzęta pozbawione oczu i naszpikowane igłami, posiadały ostre jak brzytwa kły i szpony, którymi nas kaleczyły próbując wydostać z wciągającej nas coraz szybciej brei. Kręciło mi się w głowie. Nie wiedziałem gdzie góra, a gdzie dół. Ból i strach jaki odczuwałem zdawał się palić niczym kwas każdy fragment mego ciała gdy odpływałem w niebyt z powodu braku tlenu jednocześnie pozostając świadomym, co w innym miejscu byłoby niemożliwe. Widziałem czerń, błysk, czerń, kły, pazury, piach. Słyszałem tnące o siebię kły demonów, które biły się ze sobą o zdobycz, pisk Sigyn i wciąż rozsadzający uszy dźwięk skrzydęł, spadających drzew i skrzeczenia potworów. Potem nie było już nic.  

***
Ocknąłem się w miejscu, w którym już byłem. To była jaskinia. Wszystko mnie bolało, ale żyłem co mogłem uznać za sukces. Podniosłem się z wilgotnej ziemi i rozejrzałem dookoła starając się zignorować ból. Sigyn leżała kawałek dalej i nie wyglądała najlepiej. Demony wyszarpały jej połowę włosów i naznaczyły pazurami niemal każdy fragment jej skóry. Pewnie wyglądałem niewiele lepiej.
- Lin? Żyjesz?
- Co za głupie pytanie - warknęła.
- Czyli wszystko gra - stwierdziłem i doczołgałem się do przyjaciółki.
- Nie mogłeś ich porazić mocą czy coś? - spytała z wyżutem.
- To dopiero początek Lin. Muszę oszczędzać energię.
- Ta wiem. Po prostu tak niemożliwie boli.
- Dasz radę wstać?
- A ty? 
- Chyba tak. Mogło być gorzej.
- To znaczy?
- Te bestie mają skłonności do rozrywania ludzi na kawałki.
Dziewczynę przeszedł dreszcz.
- Wiemy co dalej? Praktycznie nie mamy planu.
- I dobrze - mruknąłem - Bez planu może będziemy mieli szansę przeżyć.
- Nie pocieszyłeś mnie.
- Sama chciałaś tu ze mną wejść. Ostrzegałem.
- Kiedy byłeś tu ostatnio też było tak okropnie?
- Nie. Było gorzej.
- Chyba nie chcę wiedzieć.
- Wstawaj! Każda minuta może być tą ostatnią.
Podniosłem się i pomogłem Lin pozbierać się z ziemi.
- Tam chyba jest wyjście - stwierdziła wskazując światło w oddali.
- W takim razie musimy iść w przeciwną stronę.
- Wiesz, że to nie ma najmniejszego sensu prawda?
- Jesteśmy w stalowym lesie - mruknąłem ciągnąc ją w głąb jaskini  - Tu wszystko jest bez sensu.

Nowe życie - Loki [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz