Rozdział 16

368 40 19
                                    

Loki

Podczas rozmowy z Sigyn byłem porządnie otumaniony nadmiarem ciemnej magii i zdziwiony zaistniałą sytuacją. W końcu podpalanie stajni przez sen nie jest czymś co spotyka mnie zbyt często. Nie wiedziałem co mówię, co robię, na co się decyduje. To chyba dlatego wyznałem kobiecie wszystko, prawię się nad tym nie zastanawiając i chyba przez to, nieświadomie naraziłem się na atak. To było nierozsądne. Byłem myślami w zupełnie innym świecie, czułem w głowie nieprzyjemne wibracje. Dopiero gdy Lin uderzyła mnie w twarz tuż przed zniknięciem na unoszącej się w powietrzu skale, zrozumiałem wreszcie co tak naprawdę się wydarzyło. Wzdrygnąłem się na myśl o własnej śmierci i czekającym nas niebezpieczeństwie. To była dopiero połowa drogi do odzyskania dzieci ale zdecudowanie zbyt długo nie mogliśmy dojść z żoną do porozumienia. Nasze ciche dni przeciągały się w nieskończoność, troska o chłopców nie pozwalała skupić się na zadaniu. Musiałem oddzielić jakoś te przeklęte emocje od bardziej roztropnego rozumu i zmusić żonę do postąpienia podobnie. Inaczej żadne z nas nie zdoła osiągnąć tego czego pragnie. Gdy dotarłem do zamku, który już dawno nie przypominał miejsca które znałem i odetchnąłem trochę po wyjątkowo sytym posiłku, zacząłem kręcić się po pokojach próbując wymyślić jak jej to wszystko wyjaśnić. Układałem w głowie tysiące scenariuszy, analizowałem niezliczone ilości możliwych za i przeciw. Chciałem, żeby zrozumiała, że nie możemy podchodzić do tego zbyt osobiście i zdała sobie sprawę z beznadziejności naszej sytuacji. Nie chciałem jednak wydać się dla niej chłodny czy rzeczowy, bo dalej była dla mnie kimś bardzo ważnym. Czasem po prostu nie mogłem nad tym zapanować.
- Wiecie gdzie są, wiecie jak się do nich dostać i nic nie robicie?!!! - wściakłość białowłosej trzęsła budynkiem coraz bardziej a nam coraz trudniej szło utrzymanie się w pionie. Potykaliśmy się o szczeliny w posadzce, odskakiwaliśmy przed większymi kawałkami sufitu. Parę razy omal nie oberwałem w głowę, próbując podejść bliżej by ją uspokoić a to wszystko przez to, że Desi nie umiała utrzymać języka za zębami. Czemu zawsze muszę mieć racje?
- Nie wiemy niczego o tym miejscu - zawołałem próbując przekrzyczeć hałas - To jak wyprawa poza mapę naszego świata i wiedzy! Nie rozumiesz tego?! Jak mamy ich ocalić, skoro nie wiemy jak tam przeżyć?!
Zapadła cisza. Wstrząsy osłabły, oczy Lin zapaliły się na biało i zgasły natychmiast, odcięte od mocy, która dodawała im energii. Dopiero teraz dało się dostrzec ślady łez na policzkach i liczne zmarszczki pod oczami. To chyba cud, że mój głos zdołał do niej dotrzeć i opanować ten wulkan wściekłości. Paznokcie zaciśnięte w pięści, stabilna postawa. To mogło skończyć się tragedią.
- W takim razie wysyłamy zwiad - oświadczyła - Nie zamierzam czekać aż ten gad ich pozabija. W końcu to moje dzieci.
Odetchnąłem w duchu.
- Już to zrobiliśmy - wyznałem - Nikt nie odpowiada, nikt nie powrócił. Nawet Hugin i Munin przepadli gdzieś po drodze niewidoczni dla oczu Haimdalla. To zbyt niebezpieczne.
Sygin zaklęła.
- W takim razie pójdę sama - warknęła odwracając się plecami i zaciskając pięści z jeszcze większą mocą niż dotychczas - To dla mnie nie istotne.
Nie czekając ani chwili machnąłem ręką na strażników a ci niepewnie zagrodzili kobiecie drogę. Złapali ją za ręce, zastawili głowę. Oczywistym było, że po niedawnym przedstawieniu boją się o swoje życie ale księżniczka była zbyt osłabiona, żeby zrobić komuś krzywdę. Była wyczerpana swoim wybuchem.
- Zamknijcie ją gdzieś! - rozkazałem opanowując ścisk w żołądku - Najlepiej z branzoletą pozbawiającą mocy, żeby nie rozwaliła celi. Puki co musi odpocząć i pomyśleć. Musi być bezpieczna.
- NIE MOŻESZ!!! - zawołała Lin szarpiąc się z całej siły i próbując kopać na ślepo swoich napastników. Jej włosy zaczepiały się o branzolety, suknia gnietła się i targała. Patrzenie na nią w tym stanie było gorsze od krainy Hel, która była przecież złem w najczystszej postaci. Musiałem jednak podjąć taką decyzję.
- Niestety muszę - mruknąłem odwracając wzrok - To dla twojego dobra Lin i uwierz mi nie chcę tego robić. Przepraszam.
Po tych słowach drzwi komnaty zatrzasnęły się z hukiem a ja zwróciłem się w stronę brata, który do tej pory nie odezwał się ani słowem. Na jego twarzy gościło niedowierzanie, peleryna zaczepiła się o epolety psując obraz jeszcze bardziej. Wyglądał co najmniej śmiesznie i nawet gdybym chciał nie potrafiłbym się teraz nie skrzywić.
- Dlaczego to zrobiłeś? - wychrypiał przykładając dłoń do czoła.
- Bo zamierzam iść tam sam - odpowiedziałem - Nikt więcej nie zginie.

Ej! Nie minął miesiąc. To chyba postęp co nie?😅

Nowe życie - Loki [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz