Łzy ojca i matki

68 3 0
                                    

Weszłam do swojego pokoju. Spojrzałam na pustą klatke w której kiedyś były papugi faliste. Cała pierzata trujeczka latała po pokoju, gdy włamywacz sie dostał do domu. Pozabijał wszystkie, zapewne wkurzały go ich piski. Jednak rozglądając sie dalej nie dostrzegłam martwego ciała jednej z papug. Spojrzałam na siatkę w oknie, była porozrywana, przyszła mi myśl do głowy, że może ta jedna papuga uciekła. Ale ta myśl szybko stała sie nie prawdziwa. U nas sąsiedzi mają dosyć dużo kotów. A nawet gdyby to bym już nigdy nie zobaczyła blu, las jest za wielki a on go nie zna. Westchnełam cicho i pełna smitku zabrałam najpotrzebniejsze żeczy pakując do plecaka. Mijając pokój rodziców. Zalałam sie łzami znowu, szybko zeszłam po schodach, szląchając i tłumiąc swój płacz. Znalazłam sie w kuchni i spakowałam jedzenie do torby. Nie było tego zadużo, widocznie sąsiedzi już tu byli. Nagle usłyszałam silnik. Szybko podbiegłam do okienka w drzwiach wejściowych i spojrzałam przez nie.

"O nie" pomyślałam, policjanci podjechali pod dom. Były dwie opcje, albo ktoś z sąsiadów ich powiadomił bo nas widzieli, albo poprostu patrol i szukają jakichś odcisków. Mój pies zaczął drapać okno i cicho piszczeć żeby zwrucić na siebie uwage. Szybko wyszłam zza rogu i popatrzyłam na Zore.

Dobry pies- podbiegłam do niej i pogłaskałam- ty to mądra jesteś

Otworzyłam okno i wyskoczyłyśmy razem, wyszliśmy na ogród. Policjanci weszli do domu, schowałyśmy sie za rogiem, zora przeskoczyła płot jak na wyćwiczonego owczarka przystało. Ja jednak musiałam sie wdrapać na żywopłot i przeleść przez niego. Usłyszałam jakieś dźwięki gdy byłam na żywopłocie.

Ej Marcin - powiedział jeden zbliżając sie do otwartego okna, bo coraz głośniej go było słychać.

Co?- odpowiedział.

Czy to okno czasem nie było zamknięte?- oparł sie rękoma o parapet.

Przeszły mnie ciarki, zeskoczyłam z okna przewracając sie w żyzną ziemie pola. Nie był to miękki upadek, wyplułam piach z ust.

Nie...myślisz że tu była? - powiedział męszczyzna o imieniu Marcin.

Usłyszałam jak kolega Marcina chwycił radjo i powiedział szybko i krótko.

Tu 4** jesteśmy na miejscu, wyślijcie wsparcie. Najlepiej z psami.- rozłączył sie.

Co sie stało? - odezwało sie radio.

Szybko zebrałam sie z ziemi i czym prędzej wbiegłam na piaszczystą droge zasłoniętą wysoką kukurydzą na polu i szybko pobiegłam z owczarkiem drogą, ostatnią żeczą jaką usłyszałam od policjantów była kolejna krótka odpowiedź.

Mamy podejrzenia że tu była - powiedział i nic więcej po tym nie słyszałam bo byłam jużdosyć daleko na polu.

Biegnąc ciągle piaszczystą drogą w strone lasu, słońce odbierało mi tchu. Zapomniałam że jest dzisiaj dosyć gorąco, conajmniej 26 °C. Jednak nie chciałam sie poddawać, nawet najmniejszy powiew wiatru by mi sie przydał. Czułam jak bardzo go pragnę. Biegnąc ciągle, przyłapałam sie na delikatnym uśmiechu. Przez co zrobił sie troche szerszy, cieszyłam sie że im uciekłam. Ale nie rozumiałam siebie czemu sie uśmiecham i czemu sie ciesze z tego powodu. Nagle zawiał delikatny wiatr. Zaśmiałam sie cicho i powiał troche mocniej. Uszczęśliwiło mnie to bo było mi troche lżej. Jednak przypomniałam sobie o psach które miały nasz szukać niedługo. Uśmiech szybko znikł mi z twarzy a wiatr przestał wiać całkowicie. Wbiegłam do lasu i zaczełam obmyślać plan który powinien sie najlepiej powieść. W lesie oparłam sie o drzewo i przykucłam przy nim. Potrzebowałam małego ogpoczynku. Biorąc kolejne wdechy czułam sie coraz lepiej. Wiedziałam że przez to że sie stresuje też nie będzie łatwo mi biec i myśleć, a tym bardziej teraz szybko odpocząć. Zaczełam brać głęboko powietrze nosem do swoich płuc. Odchyliłam głowe do tyłu i oparłam o drzewo, spojrzałam w góre. Było gorąco, zora położyła sie nachwile na ziemi. Przyszedł mi do głowy plan.

"Właśnie! Jest gorąco! Jezioro! Budka z wypożyczalnią desek sub powinna być otwarta! Ale...będzie trzeba ją zwędzić, bo przeciesz nie będe w stanie jej oddać..." Westchnełam cicho "dobra, zrubmy to i potem będe sie zastanawiać"
Wstałam i zaczełam biec z owczarkiem dalej przez las. Nie było ani chwili do stracenia. Cienie drzew które nas przykrywały, bardzo ułatwiały nam biegnięcie. Bieliśmy długi czas i z oddali słyszałam warkot silników. W końcu w lesie daleko słychać echo. Wiedziałam że wsparcie z psami już przyjechało. Wbiegłam do wody z zorą i przepłyneliśmy kawałek, wszystko w mojej torbie zrobiło sie mokre i troche ciężkie. Wpłyneliśmy na niewielką plażyczke niedaleko budki z deskami. Rozejrzałam sie troche. Kazałam zorci popłynąć kawałek do jeziora. A ja schowałam sie za budką, akurat mieli niewielką zmiane czyli idealny momęt na szybkie zabranie deski i wypłynięcie. Nie były one darmowe, ale ja nie musiałam płacić. Szybko wbiegłam do budki, wyciągnełam deske i wiosło. Wziełam też niewielką kapoke, i szybko włożyłam deske do wody. Odpłynełam jednak strażnicy mnie zobaczyli.

Ej ty! - jeden z nich krzyknął do mnie, i wskoczył do wody.

Podpłynełam po owczarka który był już spory kawałek od brzegu. Zapakowałam plecak z przodu na gumkach a pues wskoczył na deske. Kiedyś miałam własną w domu ale ją też ukradli. Zapiełam zorcie kamizelke mniej więcej i szybko ruszyliśmy. Płynełam szybciej niż męszczyzna płynął ale udało mi sie. Widocznie kondycji zadobrej nie miał bo po jakimś czasie swobie odpuścił. Byłam dobra w pływaniu deską bo często chodziłam na nią. Oddaliliśmy sie od budki bardzo daleko. Odpoczełam troche a zora położyła sie mocząc łapki troche w wodzie. Płyneliśmy już wolniej i z ulgą westchnełam. Jezioro miało 9km, mniej więcej wystarczająco żeby uciec. Płyneliśmy długo zanim skręciliśmy na łuku jeziora. Widziałam wsie które mijaliśmy, nie były wielkie więc kilka sie mieściło. Płyneliśmy tak długo że moje żeczy w miare wyschły, jak i plecak ale gorzej z rzeczami w środku. Z jedzeniem naszczęście sie nic nie stało ale rzeczy były dalej mokre. Moje ręce aż pulsowały od wysiłku i bólu. Nie słyszałam już długi czas warkotu silników. Przez chwile słyszałam szczekanie psów ale tylko na chwile.

Ptak za niewoliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz