Death-Life

3 2 0
                                    

Weszliśmy do lasu, i nagle pojawił się przedemną jakiś niebieski płomyk. Szybko wyciągnęłam skrzydła i rogi, ostre pióra porozwieszałam nad nim i przyszykowałam się żeby zaatakować. Nagle płomyk się poruszył, dostrzegłam u niego rączki i nóżki. Obrócił się powoli do mnie i popatrzył na mnie swoimi czarnymi oczkami. Przyjrzałam się mu i zwątpiłam w atakowanie go. Przeuroczo wyglądał, nagle ruszył się w moją strone z cichym echicznym hihotem. Przeszedł przez moje pióra i podszedł do mnie. Stanął przed moimi nogami i spojrzał na mnie, z jedną łapką na twarzy. Przyglądał mi się uważnie, westchnęłam cicho widziałam że nie jest żadnym zagrożeniem. Kucnęłam przy nim i spojrzałam na niego, nagle zaczął padać trochę deszcz, mój makijaż na policzku, który zakrywał blizny noża, zmywał się. Popatrzyłam na małe stwlrzenie któremu deszcz nic nie robił, ale widocznie nie lrzepadał za nim. Chował się wszędzie, zasłoniłam go skrzydłem, od deszcze. Spojrzał na skrzydło i na mnie. Wydawał mi się z jakiegoś powodu szczęśliwy. Popatrzyłam na Lucyfera który mukł na deszczu, siedział na pieńku i patrzył na coś.

Podeszłam z promyczkiem, do demona. Usiadłam obok niego i przykryłam go skrzydłem. Zawołałam zorę i schowałam ją też. Siedzieliśmy schowani pod skrzydłami, i patrzyłam tylko jak deszcz ścieka po moich skrzydłach. Spojrzałam na demona, patrzył ciągle w jedo miejsce. Wychyliłam się i spojrzałam na czerwony dziwny i piękny kwiat.

Spojrzałam na demona- ładny kwiat nie?

Um...tak, jest symbolem śmierci i życia - spojrzał na mnie.

Zaskoczona, zaśmiałam się cicho- co ty botanikiem jesteś?

Uśmiechnął sie- nie, ale te kwiaty głównie są w piekle. Pajęcza, czerwona lilia.

Przyjrzałam się kwiatu- piękny jest, symbol życia i śmierci?

Tak - popatrzył na czerwone płatki i dotknął go, z kwiatu nagle wydobyły się jakieś, czerwone i białe pyłki które delikatnie się uniosły ku górze, mimo deszczu. Jednak gdy ja dotknęłam go, nic takiego się nie wydarzyło.

Spojrzałam na demona, pytająco.

Uśmiechnął się, jakbyś była w pełni aniołem to by to zadziałało, jak byś była demonem to też. A że jesteś tylko człowiekiem to to nic nie daje. - pogłaskał mnie po głowie.

Szkoda...a myślałam że jednak też mogę- mruknęłam cicho.

Nagle demonowi też wyrosły skrzydła, przysunął mnie nimi do siebie. Zaskoczona spojrzałam na niego.

J-jak? - powiedziałam, gdy zobaczyłam jego skrzydła i nasze ramiona się stykały.

Przeciesz jestem demonem - westchnął cicho- moge się zmniejszać, rosnąć to jest moje maximum wzrostu- wskazał na siebie- i...z natury demony mają skrzydła, ogon i rogi nie? Tylko że ja nie przepadam za swoimi rogami...

Przyjrzałam się mu, jego skrzydła nie były w piórach, były jak w bajkach, mitach, historiach i innych. Dotknęłam jego skrzydeł na co trochę się wzdrygnął i spojrzał na mnie. Obróciłam się do niego plecami żeby złapać jego skrzydło i je znowu dotknąć. Objął mnie i przytulił od tyłu. Spojrzałam na niego przez ramie, usadził mnie na swoich kolanach i przytulał od boku. Zawstydziłam się troche tą sytuacją. Zawołałam zorę do bliżej siebie. Usiadła mi między nogami i przytulała się do mnie. Mały niebieski płomyczek wskoczył mi w ramiona i przytulał się do miękkiej sierści zory. Demon cały czas obserwował mnie i moją twarz, w pewnym momęcie przyłapałam go na tym.

Popatrzyłam na niego uważnie- co ty się tak przyglądasz co?

Zakłopotany trochę, szeroko otworzył swoje białe oczy. Po chwili jednak je przymrużył delikatnie- bo zastanawia mnie, czemu czasem w takich sytuacjach, jak siedzisz mi na kolanach albo inne sytuacje. To zastanawia mnie czemu zwykle ludziom wychodzą mocniejsze i delikatniejsze rumieńce na twarzy.

A...bo...to trochę krępujące, że...ktoś tak po prostu robi takie śmiałe ruchy- opuściłam delikatnie głowę i spojrzałam na zorę i płomyczek. 

Mhm...-przytulił mnie mocniej do siebie, tak że się zsunęłam trochę i położyłam na jego ramieniu. Nasze skrzydła splatały się i zasłaniały nas od deszczu

Do przytulasów dołączyły się inne niebieskie płomyczki, które nagle się pojawiły pod skrzydłami i zasypiały razem. W pewnym monecie nawet zora zasnęła, otulona dużą ilością płomyczków.

Miko?

Tak?- spojrzałam na Lucyfera, a on na mnie.

Co to jest?

Co  takiego?-zapytałam nie wiedząc o co chodzi.

Ten chłopak, Ivan to dzisiaj zrobił. Na ogrodzie jak już musiał iść, to coś zrobił z twoim policzkiem.

A...-mruknęłam cicho- to jest pocałunek...zwykle tak rodzeństwo robi. Bo jednak się kochają jak to rodzeństwo.

Ale ty i Ivan nie jesteście rodzeństwem...kochacie się??

Zarumieniłam się mocniej i zakłopotałam się -n-nie! nie nie, nic z tych rzeczy, to tylko przykrywka przed innymi. Nic między nami nic więcej nie ma.

Lucyfer zaśmiał się cicho i przyglądał się moim hitomi w oczach.- a pocałunek Ivana z tamtą dziewczyną dzisiaj pod szkołą? Co patrzyliśmy z okna?

Ten...ten pocałunek jest już całkowicie innym pocałunkiem...-westchnęłam cicho- oni się kochają.

Przecież nie są rodzeństwem- zaczął myśleć trochę.

No nie są, ale żeby się kochać, to nie muszą. - zaczęłam trochę się zastanawiać nad wyjaśnieniem tego- oni...czują do siebie nawzajem miłość. Gdy oboje dorosną, to będą mogli mieć własną rodzinę. 

Mhm...-zamyślił się chwilę- a ty...czujesz coś do Ivana? Miłość?

Spojrzałam na niego, i chciałam uderzyć go w twarz- nie! mówiłam już, że nic takiego nie ma między nami.

Zaśmiał się cicho widząc moją reakcję- spojrzał w niebo między gałęzie drzew.- a do mnie coś czujesz?

Zamyśliłam się chwilkę, i spojrzałam na śpiące stworzenia i zorę - tylko...przyjaźń i bezpieczeństwo...

To dobrze - spojrzał na mnie i położył głowę na mojej głowie.

Gdy tylko deszcz ustał, wstaliśmy z pnia. Demon spojrzał na pajęczą lilię jeszcze, i chwycił ją za łodyżkę zrywając ją. Odwrócił się do mnie. Siedziałam jeszcze chwilę na pieńku bo płomyki ciągle mnie obskakiwały dookoła. Spojrzałam na Lucyfera, a on przykucnął przy mnie, wyciągnął do mnie swoją dłoń z kwiatem.

Zabierzmy ją do domu- powiedział niskim gardłowym głosem, przez co zadrzałam delikatnie.

Uśmiechnęłam się i chwyciłam kwiat- weźmy ją

Wyszłam w lasu i schowałam skrzydła, płomyczki żegnały nas na krańcu lasu. Weszliśmy na posesję, a zorcia śpiąc nieco szła obok mnie. Weszliśmy do domu i wstawiłam kwiat do wazony i zaniosłam do swojego pokoju. Wykąpałam siebie i psa, usiadłam do szkicownika i zaczęłam szkicować co tylko przyszło mi do głowy. Lucyfer siedział w tym czasie na łóżku i głaskał zorę która zasypiała. W pokoju demony zaczęły się pojawiać. Chodziły i biegały w różne miejsca, przyglądały się wszystkiemu. Wspinały się po moich nogach, jak tylko się zmniejszały. Wchodziły mi na głowe i ręce. Wciskały się gdzie popadnie. Odstawiłam szkicownik i ołówek, podniosłam jednego z małych demonów które po mnie właził. Był skurczony i malutki, westchnęłam cicho gdy patrzył na mnie swoimi białymi oczami.  Nagle zabolała mnie ręka i prawie upuściłam go. Szybko posadziłam go na swoich kolanach i spojrzałam na obitą lewą ręke. Lucyfer spojrzał na mnie, wstał z łóżka i podszedł do mnie. Chwycił mnie za dłoń i odsunął sweter. Inne demony przyglądały się mojej dłoni. Niektóre specjalnie urosły żeby zobaczyć co się stało. Lucyfer nacisnął na jednego z siniaka i mocno to robił. Wyrywałam mu się i jęczałam z bólu, w pewnym momęcie przewróciłam się z krzesła. Gdy zobaczył jak bardzo mnie to bolało, puścił mnie i podniósł z ziemi przytulając mocno jakby przepraszając. Nogami owinęłam jego talię. Zapłakana spojrzałam na niego, dotknął moich policzków i wytarł moje łzy.

Ptak za niewoliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz