Never? Never...

4 1 0
                                    

Deszcz przyśpieszył a sarny cornęły się pod drzewa i chowały się przed deszczem. Pare zbliżyło się do nas, naszczęśnie nie zauwarzyły nas. Podniosłam się powili na kolana, od stada dzieliło nas dosłownie drzewo. Powoli zbliżyłam się do tego drzewa razem z zorą. Usiadłyśmy pod drzewem a ja dalej osłaniałam nas przed deszczem skrzydłem. Nagle poczółam jak coś wącha moje skrzydło od boku. Podniosłam powoli skrzydło i spojrzałam na małą sarenkę która odłączyła sie troche od stada. Odsunęła się i czekała wystraszona. Widząc że nie reaguje w żaden sposób na nią, spojrzała na zore która kuliła się koło mnie i leżała przy moim boku. Powoli podeszła bliżej na trzęsących się nóżkach, zora spojrzała na nią uważnie. Sarna położyła się obok zory, chroniąc się przed deszczem. Chwile puźniej usłyszeliśmy wołanie matmy sarny, młode szybko podniosło główkę i odezwało sie. Mama sarna natychmiast pojawiła sie przy nas z częścią stada. Popatrzyli na siebie a potem na mnie uważnie, zora ani drgnęła, tylko patrzyła na nie. Samica podeszła bliżej do sarenki widząc że nic jej nie grozi, zauważyła że sarenka leży tu dobrowolnie i jest dobrze schroniona przed deszczem. Westchnęłam cicho gdy zaczeły sie układać obok siebie pod moim skrzydłem. Podniosłam powoli drugie skrzydło gdy pojawiało się ich coraz więcej. Ledwo pomieściłam całe stado pod obiema skrzydłami. Część z nich schowała się pod drzewem o które sie opierałam plecami. Wszystkie sarny były zbite i leżały jedna przy drugiej. Zora musiała położyć się między moimi nogami. Głaskałam ją delikatnie po główce. Czekaliśmy tak aż deszcz nie ustanie, były to długie godziny, zora w pewnym momęcie biegała po lesie i sama, a ja musiałam robić za osłone przed deszczem dla saren. Byłam troche zaskoczona że skrzydła mnie jakoś jeszcze nie bolały. Gdy przestało padać, sarny podniosły się i wyszły spod moich skrzydeł a ja mogłam wreszcie je złożyć. Przywódce stada stał i patrzył na mnie gdy grópa się oddalała. Zbliżył się do mnie i zniżył łepek nisko. Uśmiechnęłam się delikatnie, odwróciłam się na polana powoli do niego i schyliłam głowe delikatnie. Podniusł głowe i szybko pognał za stadem. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Usłyszałam jak zora w jednej chwili znalazła się w stawie. Podniosłam się i spojrzałam na mokrego psa, nie widziałam jej dobrze ale nie chciałam być też mokra. Wspiełam się ostrożnie na drzewo i weszłam na gałąź nad stawem. Siedziałam na gałęzi której liście dotykały powierzchni wody. Zobaczyłam pod gałęzią lilie wodne. Tak pięknie wyglądały po deszczu. Zachaczyłam kolana o gałąź i zwisłam głową w dół, próbowałam dosięgnąć lili, jednak ledwo to zrobiłam. Były troszkę za daleko. Usiadłam spowrotem na gałęzi i wyciągnęłam skrzydło do kwiatów. Dotknęłam delikatne płatki kwiata. Uśmiechnęłam sie delikatnie gdy zobaczyłam krople deszczu spłhwające po jej płatkach. Podniosłam skrzydło gdy zobaczyłam niebieskie płomyczki które biegły do mnie po gałęzi. Wpadły natychmiast na moje kolana. Zaśmiałam się cicho gdy jeden z nich przewrucił się na moich kolanach. Oplotłam je ostrożmie ramionami żeby nie spadły. Pogłaskałam jednego, reszta zaczeła sie do tego wyrywać i też chcieli być głaskane. Prawie spadłam zgałęzi, szybko złapałam je wszystkie i zleciałam powoli z gałęzi odgarniając liście brzozy wiatrem z moich skrzydeł. Stanęłam na brzegu i kucnęłam, zora szybko znalazła sie przy mnie i wąchała płomyczki. Zaśmiałam sie cicho jak uroczo ye stworzenia wyglądały. Powoli zaczełam je odkładać na ziemię. Potem powoli ruszyłam przed siebie w stronę domu żegnając się z nimi, jednak te niegły za mną. Spojrzałam na nie i znowu sie zaśmiałam cicho. Zora szła za nimi i trąciła je troche nosem. Pare weszło na jej grzbiet. W pewnym momęci pare płomyczków zwisało z sierści zory i pare siedziało na jej grzbiecie, reszta biegła za mną i psem.

Gdy byliśmy blisko wyjścia z lasu powoli zaczęły znikać. Kucnęłam przy grupce małych płomyczków i wyciągnęłam do nich dłoń. Natychmiast zaczęły sie tulić do mojej dłoni, płomyczki na grzbiecie zory też sie do niej tuliły. Pomachały mi i nagle wszystki rozpłynęły się i znikły w powietrzu. Schowałam skrzydła i rogi, przeszłam przez reszte lasu i weszłam na ogród. Zamknęłam za zorą furtkę i podeszłyśmy pod dom, po drodze zdjełam jej obrożę.

Ptak za niewoliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz