27. Porachunki/Wiadro

2.1K 71 0
                                    

Od razu po dzwonku Marcel i Nikodem wybiegli z klasy.
Zakradli się do kantorka, w którym panie woźne trzymały wiele przydatnych ekwipunków. Nikodem stał na czatach. Marcel wziął stamtąd kilka metrów dratwy. Nie miał konkretnego planu. Ale gdy spostrzegł, że na schodach stoi wiadro z brudną wodą, nie mógł tak po prostu przejść obok.
Chłopcy wyszli ze szkoły. Rozwinęli w poprzek chodnika dratwę. Przykryli ją śniegiem, po czym ukryli się w krzakach.
Plan był taki, że gdy będzie szedł Mateusz, obaj naciągną dratwę. Chłopak się przewróci i wtedy Marcel obleje go wodą z wiaderka.
Zarówno Nikodem jak i Marcel z niecierpliwością wyczekiwali Mateusza. Mijały minuty, a jego nie było. Rozległ się dzwonek na kolejną lekcję. Wszystkie dzieciaki, które spędziły przerwę na boisku, weszły z powrotem do szkoły.
- On chyba inną drogą poszedł do domu - rzekł Nikodem.
- Cicho. Idzie.
Chłopcy z ukrycia obserwowali zbliżającego się w ich stronę Mateusza. Nikodem zaniepokoił się, gdy dostrzegł, że tuż za chłopakiem idzie jakaś kobieta. Była zdenerwowana. Bez problemu można było rozpoznać, że to pani Głowacka. Najprawdopodobniej wychowawca wezwał ją do szkoły, żeby poskarżyć się na Mateusza.
Czas płynął tak szybko, że nie było ani chwili na zastanowienie się, czy przerwać operację WIADRO, czy też nie.
Gdy Mateusza dzielił krok od dratwy, Marcel dał Nikodemowi znak. Obaj naprężyli dratwę. Mateusz z wielkim hukiem upadł na oblodzony chodnik. Wtedy zza krzaków wychylił się Marcel i chlusnął wodę z wiadra wprost na... na panią Głowacką, którą zauważywszy upadek syna, szybko do niego podbiegła.
Marcel ruszył co sił w nogach w stronę przystanku autobusowego. Niestety, Nikodem nie miał tyle szczęścia. Kobieta, zlana od stóp do głów, chwyciła go za kaptur od kurtki. Chłopiec próbował jej się wyrwać, ale nic z tego!
- Co za bezczelny gówniarz! - krzyknęła. - Dobrze, że jest jeszcze w szkole pan dyrektor! Zaraz cię do niego zaprowadzę!
Nie musiała. Szymon szedł akurat w stronę parkingu. Widząc kobietę trzymającą za kaptur jego syna, przyśpieszył kroku.
- Jak dobrze, że nie pojechał pan jeszcze do domu - powiedziała roztrzęsiona kobieta. - Ten bachor, i jeszcze jeden z nim, obalili Mateusza i wylali na mnie wiadro jakiś pomyjów!
Szymon chwycił syna za przedramię, po czym pociągnął go ku sobie.
- Najmocniej panią przepraszam - rzekł mężczyzna.
- Mam nadzieję, że poinformuje pan o tym zdarzeniu jego rodziców. Powinien dostać porządną nauczkę.
- Na pewno dostanie - odparł Szymon wciąż trzymając chłopca za kurtkę.
- Do widzenia, panu.
Powiedziawszy te słowa kobieta przeczesała ręką mokre włosy. - Skandal! - powiedziała idąc z Mateuszem w stronę samochodu.
- Wiadro do szkoły! Ale już! - krzyknął Szymon, gdy kobieta siedziała już w aucie. - I czekam na ciebie w samochodzie!

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz