Album

1.7K 60 1
                                    

Było piątkowe przedpołudnie. Daniela wzięła głęboki oddech, po czym zadzwoniła do drzwi państwa Jasińskich. Niespełna minutę później Danuta wpuściła ją do mieszkania.
- Dzień dobry... Przepraszam, że przychodzę tak bez zapowiedzi. Nie miałam do państwa numeru telefonu...
- Nie szkodzi. Wejdź - odparła Danuta. Podała Danieli laczki.
- Dziękuję.
Matka Szymona wprowadziła przyszłą synową do kuchni. Zrobiła herbatę. Postawiła na stole rogaliki.
- Nikodem zawsze chwali pani wypieki. Mówił, że robi pani pyszne cynamonowe ciasteczka.
Kobieta zarumieniła się. Uśmiechnęła się.
- Przyszłam, bo chciałam panią prosić, żeby opowiedziała mi pani, jaki był Szymon w dzieciństwie. Wzięłam też swój album ze zdjęciami. Jeśli pani zechce, opowiem trochę o sobie.
Danucie bardzo spodobał się ten pomysł. Wzięła album z ręki Danieli. Otworzyła go na pierwszej stronie.
- To pewnie twoi rodzice? - szepnęła Danuta.
- Tak, w dniu swojego ślubu.
- Często ich odwiedzasz?
- Nie... Prawdę mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatnio się z nimi widziałam - przyznała.
- Coś się wydarzyło, że straciliście kontakt? Chcesz o tym porozmawiać? - zainteresowała się kobieta.
- Sama nie wiem... W zasadzie zawsze miałam dobry kontakt z rodzicami... Zaraz po szkole znalazłam pracę w biurze rachunkowym. Wynajęłam kawalerkę niedaleko domu rodzinnego. W zasadzie wszystko się zmieniło, kiedy zaszłam w ciążę. Z ojcem Marcela znaliśmy się od dzieciństwa. Do dziś nie wiem, jak mogłam pójść z nim do łóżka. Marek był totalnie nieodpowiedzialny. W głowie mu były tylko panienki, bójki. Był porywczy, do tego stale się upijał. Nie chciałam takiego ojca dla swojego dziecka. Dlatego wyprowadziłam się stamtąd.
- I nie kontaktowałaś się z rodzicami przez cały ten czas? - spytała Danuta.
- Na początku czasem dzwoniłam... Wszystko zmieniło się kiedy na świat przyszedł Marcel. Ciągle na coś chorował. Byłam wykończona. Nie miałam sił, czasu ani chęci, żeby zmobilizować się i zadzwonić do mamy. Stale odkładałam to na później... Gdy Marcel miał rok wrzucił mój telefon do miski z wodą. Numer telefonu do rodziców przepadł bezpowrotnie.
- Musisz koniecznie jechać do rodziców. To nie podlega dyskusji. Powiem Szymonowi, żeby cię tam zawiózł - powiedziała Danuta.
- Nie mogę... Tyle lat minęło... Nie wiedziałabym, co powiedzieć.
- Nie myśl o sobie, tylko o tym, jak oni się czują. Jestem pewna, że przyjmą cię z otwartymi ramionami...
Daniela spuściła głowę. Wiedziała, że Danuta ma rację. Była jej wdzięczna za te trzeźwiące słowa. Jasińska spojrzała na kolejne zdjęcie.
- Ten uroczy bobasek to pewnie ty? - spytała.
- Tak.
- Dużo masz rodzeństwa?
- Miałam siostrę. Była dwa lata starsza ode mnie. Zmarła w wieku czterech lat - wyznała Daniela. - O, to ona. Na tym zdjęciu widać, że była o głowę wyższa ode mnie... A to mój tata w pracy.
- Tata jest kolejarzem?
- Tak. Poszedł w ślady dziadka - powiedziała Daniela. - A mama prowadziła własną kwiaciarnię niedaleko domu.
Danieli zadrżał głos. Wspomnienia sprawiły, że zatęskniła za rodzicami. Przypomniała sobie młodzieńcze lata beztroski.
- To ty jesteś? - odezwała się Danuta.
- Tak. To zdjęcie było zrobione pierwszego dnia szkoły. Byłam szczerbata. Dlatego zrobiłam taką minę.
- A tutaj?
- Tu siedzę na ławce na peronie. Tata nieraz zabierał mnie tam na cały dzień. Wszyscy na stacji mnie znali. Mówili na mnie Lucha.
- Z tego, co mówisz, widzę, że dobre miałaś dzieciństwo...
- Tak. Oczywiście były czasem nieporozumienia, jak w każdym domu. Ale rodzice naprawdę się o mnie troszczyli...
Daniela napiła się herbaty. Teraz była już zdecydowana odwiedzić rodziców, odbudować nadszarpnięte relacje.
- Ale miałaś długie włosy!
- Do pasa - szepnęła Daniela.
- Chłopaki pewnie oglądali się za tobą, co?
- Chyba nie... Chłopaki lubią pewne siebie dziewczyny, a ja zawsze byłam skryta i raczej nieśmiała...
- A jednak masz coś w sobie, skoro mój syn cię pokochał.
Daniela zaczerwieniła się. Kobiety przejrzały album do końca. Zatrzymywały się przy niektórych fotografiach, rozmawiały. Czas płynął tak szybko.
- To teraz ja ci pokażę zdjęcia Szymusia - powiedziała Danuta wychodząc z kuchni. Wróciła po chwili z albumem w ręce.
- Proszę bardzo - szepnęła. - Oto i on.
- Ale słodki! - zawołała Daniela uśmiechając się od ucha do ucha.
- Jako niemowlę był nie do podrobienia. Całe noce darł się na całe gardło. Z Franciszkiem śmialiśmy się, że rośnie nam w domu śpiewak operowy. Tutaj tata uczył go chodzić... Tu skończył roczek...
- Śliczny... Jaki był jako dziecko?
- Zanim poszedł do szkoły, był naprawdę grzeczny. Mówiliśmy na niego Szymuś przytulasek. Taka prawdziwa przylepa. Nikodem do dzisiaj lubi, żeby wziąć go na kolana, pogłaskać, przytulić. Za ojcem to ma. Ewidentnie!
Daniela uśmiechnęła się.
- Zmienił się, gdy przeprowadziliśmy się do Torunia. Poszedł do nowej szkoły. To i nowi koledzy się znaleźli. Daniela, co myśmy z nim mieli! Miał takiego nauczyciela, na którego nie mógł patrzeć. Któregoś razu wziął do szkoły klucze i poluzował temu nauczycielowi wszystkie śrubki przy rowerze. Oczywiście wydało się, że to nasz Szymuś! Franek został wezwany do szkoły. Pamiętam, że Szymon dostał wtedy takie lanie, że przez tydzień chodził jak w zegarku.
- Ile miał wtedy lat?
- Mały był. Chodził pewnie do czwartej klasy. Mógł mieć dziesięć lat.
- To ci dopiero... Zawsze myślałam, że Szymon to było takie idealne dziecko - uśmiechnęła się Daniela.
- Nie, moja droga! Nie chciał się uczyć. Z matematyki miał same jedynki. Ile myśmy mu natłumaczyli, że ma się wziąć do nauki...
- A jednak skończył studia... Jak to możliwe?
- Franek wpadł na pomysł, żeby zabrać go do kamieniołomu do Piechcina. Miał tam znajomego, który ich tam pooprowadzał. Później Franek powiedział Szymonowi, że jeśli się nie weźmie do nauki, będzie musiał też tak ciężko pracować. Poskutkowało. Szymon zaczął się uczyć. Później Franek załatwił mu korepetycje z matematyki. Okazało się, że Szymon ma smykałkę do liczenia. Szybko nadrobił zaległości.
- Nigdy mi o tym nie opowiadał.
- Pewnie ci też nie opowiadał o tym, jak w Zajezierzu wlazł na wierzbę. Pół dnia tam siedział, bo nie umiał stamtąd zejść. Co myśmy się go naszukali! A to bazę sobie zrobił w takim starym, opuszczonym pałacu... Wiedzieliśmy, że tam chodzi... Któregoś dnia pojechaliśmy tam z czystej ciekawości, żeby zobaczyć, co on tam robi całymi dniami. My wchodzimy, a on siedzi nad naszymi głowami na jakimś żelastwie wystającym z ledwo trzymającej się ściany. W jednym z okien nastawiane było całe mnóstwo butelek. Jak Franek to zobaczył, od razu się domyślił, co jest na rzeczy... Rozejrzał się, popatrzył w zakamarki pałacu i znalazła się dubeltówka dziadka.
- Nie do wiary... To ci dopiero! - zaśmiała się Daniela. - W życiu bym nie przypuszczała... Naprawdę. Ojej, już ta godzina? - dodała spoglądając na zegarek. - Bardzo pani dziękuję za herbatę i za rozmowę. Muszę się zbierać, bo niedługo Marcel wróci ze szkoły, a nie mam jeszcze dla niego zrobionego obiadu...
- Wpadaj częściej... I mów mi "mamo". Będzie mi bardzo miło - powiedziała Danuta z uśmiechem.
- Dobrze, mamo - szepnęła Daniela nieśmiało. - Do widzenia.
- Do widzenia.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz