Rysunki

1.6K 49 0
                                    

Marcel siedział przy kuchennym stole. Jadł kanapki z serem. Daniela przygotowywała dla niego drugie śniadanie. Zdziwiło ją nagłe pukanie do drzwi. Prędko poszła sprawdzić, kto się dobija do jej domu.
Spojrzała w wizjer. Uśmiechnęła się. Zupełnie nie spodziewała się, że Szymon odwiedzi ją o tak wczesnej porze. Natychmiast wpuściła gościa do mieszkania.
- Stęskniłem się za tobą - szepnął mężczyzna dając ukochanej buziaka na powitanie. Daniela zarumieniła się.
- Wchodź. Już ci robię kawę - powiedziała prowadząc narzeczonego do kuchni.
Marcel wsunął do ust ostatni kęs chleba. Wsypał do kubka z herbatą dwie łyżeczki cukru. Napił się. Przetarł ręką usta. Wtem do kuchni weszła Daniela wraz z Szymonem.
- Hej - odezwał się mężczyzna. Pogłaskał Marcela po głowie.
- Hej - odpowiedział chłopiec wstając z krzesła. Pomaszerował do łazienki umyć zęby.
- Masz jakieś plany na przedpołudnie? - spytał Szymon spoglądając na narzeczoną.
- Nie. Dlaczego pytasz? - odparła wsypując kawę do dwóch kubków.
- A, bo mogę być wolny po godzinie jedenastej. Pojechalibyśmy do Poznania po twoją metrykę urodzenia...
Daniela uśmiechnęła się. Oparła się plecami o lodówkę. Popatrzyła z namysłem na narzeczonego. Ciemna grzywka zakrywała mu prawą stronę czoła. Jasnobłękitne oczy przypominały barwą bezchmurne niebo. Do twarzy mu było w koszuli o morskim odcieniu.
- Co tak patrzysz? Zakochałaś się we mnie? - odezwał się przerywając trwającą kilkanaście sekund chwilę ciszy.
- Tak - odpowiedziała natychmiast. - Szymon, możemy jechać do Poznania. Pewnie...
- Mamo, nie widziałaś mojego zeszytu od matmy? - spytał Marcel wchodząc do kuchni. - Nigdzie nie mogę go znaleźć... Znając życie znowu dostanę pałę...
- Nie dostaniesz żadnej pały - rzekł Szymon. - Zeszyt zostawiłeś wczoraj w domu moich rodziców. Rano mama zadzwoniła, żebym po niego przyjechał. Przynieś moją torbę z korytarza, to zaraz ci go oddam.
- Okej - szepnął Marcel.
Po chwili podszedł do Szymona. Położył na stole jego skórzaną torbę. Mężczyzna prędko ją otworzył. Podał chłopcu jego zeszyt.
- Trzymaj.
- Dzięki - uśmiechnął się malec. - Jadę z tobą czy autobusem?
- Ze mną. O wpół do ósmej wyjazd. Okej?
Chłopiec skinął głową. Do wyjścia z domu miał jeszcze całe piętnaście minut. Poszedł więc do dużego pokoju. Włączył telewizor.
Tymczasem Daniela postawiła na stole dwie dopiero, co zaparzone kawy. Usiadła naprzeciw Szymona.
- Pójdziemy dzisiaj do urzędu zgłosić, że chcemy wziąć ślub? - spytał mężczyzna.
- Tak - odpowiedziała natychmiast.
- Okej - szepnął biorąc do ręki kubek z kawą. - Później moglibyśmy jechać z chłopakami do tego całego skateparku.
- Marcel będzie przeszczęśliwy. Wiesz, że codziennie ćwiczy skoki na swojej deskorolce. Nie chciałbyś wiedzieć, jak wyglądają panele w jego pokoju. Musiałam przytaszczyć z piwnicy dywan, żeby ich więcej nie rysował.
- Nie może ćwiczyć na dworze?
- Nie, bo na dworze mu nie wychodzi - odparła kierując wzrok w stronę wchodzącego do kuchni Marcela.
Chłopiec trzymał w ręku blok formatu A4.
- Pokazać ci moje nowe rysunki? - spytał spoglądając na Szymona.
- No, pokaż - rzekł Jasiński biorąc do ręki blok.
Pierwszy rysunek przedstawiał leżącego przy drzewie lisa. Zwierzę miało bujny ogon i patrzyło wprost przed siebie.
- Proszę, jaki ładny lisek - odparł Szymon uśmiechając się do chłopca. Rzucił okiem na kolejny rysunek. Ukazywał on stojącego na wzgórzu niedźwiedzia brunatnego. Zwierzę trzymało łapy w górze. Wydawać by się mogło, że było czymś rozjuszone.
Szymon z zaciekawieniem przewrócił kartkę. Ujrzał rysunek obrazujący idące przez pole stado saren. Wszystkie były pochylone i wyglądały niemalże identycznie.
Kolejna praca różniła sie od pozostałych. Przedstawiała psa przywiązanego łańcuchem do drzewa. Czworonóg leżał w wysokiej trawie. Miał smutne oczy. To był ostatni rysunek.
- Masz talent, synku - rzekł Szymon oddając chłopcu do ręki jego blok. - Rozmawiałem kilka dni temu ze znajomą z Biblioteki Miejskiej. Pokazałem jej kilka twoich prac. Nie wierzyła, że ich autorem jest dziesięcioletni chłopiec.
- Serio? - odparł malec uśmiechając się do Szymona.
- No, tak. Zaprasza cię na warsztaty. Drugiego kwietnia rusza kolejna tura. Co ty na to, Marcel?
- Dobrze - odpowiedział. - Mamo, zgadzasz się?
- Sama nie wiem...
- Luśka, zgódź się. To raptem dwa dni w tygodniu. Będę ci go zawoził na te warsztaty i odwoził do domu.
- Właśnie mamo, zgódź się - rzekł chłopiec spoglądając na Danielę błagalnym wzrokiem.
- No dobrze - odezwała się wreszcie. - Zgadzam się.
Szymon spojrzał na zegarek. Szybko podniósł się z krzesła.
- Marcel, jedziemy do szkoły. Schowałeś zeszyt do plecaka?
- Nie wiem. Sprawdzę - szepnął chłopiec. - Tak. Mam.
- Dobrze. Luśka, po jedenastej będę u ciebie.
- Okej, jedźcie już, bo się spóźnicie. Jest za dwadzieścia ósma.
- Pa, skarbie.
- Pa, mamuś!
- No, pa... Tylko jedź ostrożnie!
- Okej! - odparł Szymon zamykając za sobą drzwi.
Daniela poszła do dużego pokoju. Wyłączyła telewizor. Zajrzała do szafy, w której trzymała dokumenty. Wyciągnęła stamtąd niebieską teczkę. Usiadłszy na kanapie zaczęła przeglądać stare papiery.
- Bez kawy tego nie ogarnę - szepnęła sama do siebie.
Z teczką w ręce powędrowała do kuchni. Zaparzyła sobie kolejną kawę.

Dokładnie piętnaście po jedenastej Daniela usłyszała, jak ktoś po cichu wchodzi do jej mieszkania. Pośpiesznie schowała rozłożone na stole dokumenty.
- Szymon, to ty? - spytała wchodząc do przedpokoju.
- Ja. A kogoś innego się spodziewałaś? - rzekł wręczając Danieli bukiet białych róż. - Proszę, kochanie.
- Dziękuję. Są przepiękne - powiedziała zadowolona od ucha do ucha.
- Gotowa?
- Tak... Wezmę tylko torebkę i możemy jechać - odparła przeczesując ręką włosy na lewą stronę.
Poszła do pokoju wstawić kwiaty do wazonu. Szymon niepostrzeżenie wszedł do kuchni. Zaintrygowała go teczka leżącą na stole. Prędko wyciągnął po nią rękę. Zajrzał do środka.
- W kwietniu kończy ci się umowa o pracę? - spytał wchodząc do pokoju.
- Szymon, kto ci pozwolił tam zaglądać? - oburzyła się.
- Sam sobie pozwoliłem - odparł podchodząc do Danieli. - Skarbie, nie chcę, żebyś chodziła do tej pracy. Ile tam zarobisz, co?
- Szymon, ja w zasadzie już postanowiłam. Nie przedłużę tej umowy, choćby proponowano mi lepsze warunki, w co wątpię. Póki Marcel był mały mogłam w ten sposób dorabiać. Ale teraz poszukam sobie normalnej pracy.
Szymon zastanowił się przez chwilę. Poukładał sobie w głowie to, co zamierzał za moment powiedzieć.
- Lusia, zamieszkajmy po ślubie w Zajezierzu. Zarabiam wystarczająco dużo, by spełnić każdą twoją zachciankę. Nie musisz iść do pracy.
- Ale chcę - odpowiedziała.
- Luśka, czym będziesz dojeżdżała do pracy? Co?
- Mam prawo jazdy - odparła.
- Serio? - zdziwił się.
- Tak...
- No dobrze... Ale nie masz auta...
- Powiedziałeś, że spełnisz każdą moją zachciankę - szepnęła.
- Lusia, nie chcę, żebyś pracowała. Chcę mieć żonę w domu.
- Szymon, spokojnie. Będziesz miał żonę w domu. Daję ci na to słowo. Poszukam jakiejś biurowej pracy... Może w starostwie, albo w urzędzie skarbowym... W takich miejscach są naprawdę fajne godziny pracy. Po piętnastej byłabym w domu. Do tego wolne weekendy.
- Skarbie, mama wspominała coś, że przez jakiś czas pracowałaś w biurze rachunkowym. Tak?
- Tak. Przez pięć lat - przyznała.
- Obawiam się, że to nie wystarczy, byś została przyjęta do urzędu na etat. Jeśli tak bardzo tego chcesz, mógłbym zatrudnić cię na stanowisko kadrowej, bo akurat zwolniło się miejsce, ale nie! Musiałabyś mieć porobione kursy, najlepiej studia... Masz wykształcenie średnie ekonomiczne?
Daniela bez słowa spojrzała na Szymona. Po jej wyrazie twarzy dało się zauważyć, że ma już dość tej rozmowy. Szymon w mig to pojął, toteż objął narzeczoną.
- Jedźmy do tego urzędu... Tak? Nadal chcesz wziąć ze mną ślub? - szepnął uśmiechając się do niej.
- Tak, głuptasie - odpowiedziała klepiąc narzeczonego w policzek. Pocałowawszy się w usta, oboje wyszli z mieszkania.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz