Złodziej

1.3K 45 0
                                    

Już od samego ranka zapowiadał się piękny, słoneczny dzień. Zaraz po śniadaniu chłopcy spytali Szymona o to, czy pozwoli im popływać tratwą po jeziorze. Otrzymawszy jego zgodę, obaj w pośpiechu wybiegli z domu.
Gdy dotarli na miejsce okazało się, że tratwa zniknęła.
- Ale jak to możliwe? - rzekł Marcel wrzucając gładki kamyk do wody. - Przecież jeszcze wczoraj tutaj była...
Nikodem zwiesił głowę na dół. Dostrzegł, że tuż pod jego stopami trawa jest przyklapnięta. Od razu domyślił się, co to oznacza...
- Marcel, zobacz! - krzyknął z entuzjazmem. - Ktoś ciągnął tędy naszą tratwę... Chodź, zobaczymy dokąd nas te ślady zaprowadzą...
Marcel prędko stanął przy Nikodemie. Bystrymi oczami przyjrzał się przechylonej trawie.
- Rzeczywiście - rzekł z namysłem.
Obaj poszli w kierunku płaczących wierzb. Nie wierzyli własnym oczom, gdy w pewnym momencie ujrzeli dwójkę dzieciaków pływających ich tratwą po jeziorze.
- Hej! Złodzieje! - krzyknął Marcel na całe gardło. - Oddajcie nam naszą tratwę!
- Sami sobie ją weźcie! - krzyknął siedzący na łodzi chłopiec.
Marcel pochylił się ku ziemi. Zaczął zbierać kamyki, po czym z rozmachem rzucał nimi w stronę wroga. Nikodem przyłączył się do Marcela. Chociaż odległość dzieląca chłopców od tratwy była znaczna, kilka razy udało im się trafić kamykiem w złodzieja.
- Oddawaj naszą tratwę! - krzyczał Marcel.
Oprócz ciemnowłosego chłopca na łodzi siedziała niewysoka dziewczynka. Miała dwie kitki. Maczała nogi w zimnej wodzie.
- I co teraz? - rzekł Nikodem wzruszając ramionami. - Zobacz, oddalają się od nas...
Rzeczywiście, z każdą minutą tratwa przesuwała się coraz dalej od brzegu.
Chłopcy usiedli na trawie. Zastanawiali się nad tym, co powinni zrobić.
- Moglibyśmy wejść do wody i popłynąć tam do nich... Ale woda jest zimna... - rzekł Nikodem.
- Wepchnęlibyśmy tę dwójkę do jeziora - rzekł Marcel grzebiąc patykiem w ziemi.
- Płyną w stronę tamtego domu... Marcel, chodź, pobiegniemy tam... Zakradniemy się...
Ciemnowłosy chłopiec natychmiast wstał z trawy. Obaj pobiegli wzdłuż brzegu jeziora. Od najbliższego domu dzieliła ich odległość wynosząca około półtora kilometra. Chłopcy dotarli tam po piętnastu minutach.
Ukryli się w krzakach tuż pod skarpą na której stał duży, drewniany dom. Obserwowali jak dwójka dzieciaków podpływa do brzegu, a później mocuje tratwę do jednego z pobliskich drzew.
- Idziemy dać im wycisk? - spytał Marcel szeptem.
- Nie... Jak odejdą, weźmiemy naszą tratwę i tyle... - odparł Nikodem równie cicho.
- Okej... Ale tak na wszelki wypadek wezmę kija - rzekł Marcel. Zaczął szarpać gałąź krzaka, za którym się ukrywał.
- Ała! - wrzasnął zaraz po tym jak ukłuł się w rękę kolcem dzikiej róży. Prędko wyskoczył zza krzaków.
- Amela! Odwrót! - krzyknął chłopak. - Wypływamy!
Wspólnie z młodszą siostrą zabrał się za odwiązywanie tratwy od drzewa.
- Chyba nie! - wrzasnął Marcel podbiegając do chłopaka. Chciał pchnąć go na ziemię, ale wówczas nieznajomy wyciągnął z kieszeni spodni scyzoryk. Skierował go w kierunku Marcela.
- Co? Już ci nie jest do śmiechu? Amela, wepchnij łódź do wody... Zaraz wypłyniemy - rzekł.
- Chyba nie! - zawołał Nikodem od tyłu rzucając się na złodzieja. Obalił chłopaka na ziemię, po czym wyrwał z jego ręki metalowy scyzoryk.
- Puść mnie! - krzyczał chłopak. - Amela! Leć po tatę!
- Jaki odważny! - zaśmiał się Marcel. - Będzie nas straszył tatusiem!
Amelia stała przy łodzi. Chciała biec w stronę domu, ale bała się Marcela i Nikodema. Chłopcy obezwładnili jej brata. Zaprowadzili go do drzewa, do którego jeszcze przed chwilą przymocowana była tratwa. Przywiązali chłopaka twarzą do pnia brzozy. Malec był mocno wystraszony. Starał się jednak tego nie okazywać.
- Zobacz, jak przydał nam się twój scyzoryk... - rzekł Marcel ucinając ostrzem noża nadmiar sznurka, którym związał chłopakowi ręce. - A co zrobimy tej małej brzyduli? - dodał podchodząc do ośmioletniej dziewczynki.
Chłopak przywiązany do drzewa poczerwieniał ze złości. Za wszelką cenę próbował rozplątać mocno związane dłonie.
- Zostaw ją! - wrzasnął.
- Cicho tam! - rzekł Marcel podchodząc jeszcze bliżej dziewczynki. - Wiesz, co ci teraz zrobię? - spytał po chwili.
Mała spojrzała na niego przerażonymi oczyma.
- Nic! - wrzasnął Marcel na całe gardło. - Leć po tatusia! - dorzucił.
Miał już wskoczyć na tratwę, gdzie czekał już na niego Nikodem, gdy nagle wpadł na pewien pomysł. Podbiegł do chłopaka przywiązanego do pnia drzewa, po czym zsunął mu z tyłka spodnie i gacie.
- Nara koleś! - zawołał biegnąc w stronę tratwy. Chwilę później on i Nikodem płynęli łodzią w stronę domu.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz