Kolejny dzień, kolejne popołudnie... Szymon dotrzymał danego słowa. Drugi dzień z rzędu on i Marcel siedzieli do godziny siedemnastej nad matematyką. Szymon wypił trzecią kawę. Wstał. Rozprostował kości. Spojrzał przez okno. Dostrzegł wracających z zakupów Danielę i Nikodema.
- I co? Masz już wynik? - rzekł siadając z powrotem na krześle. Rzucił okiem w brudnopis Marcela.
Chłopiec prędko zasłonił obydwiema rękami zapisaną kartkę papieru.
- Marcel, pokaż ten zeszyt - nakazał Szymon. Wyrwał brudnopis z rąk chłopca. Z uwagą prześledził wzrokiem obliczenia.
- I co?
Szymon westchnął. Zamyślił się.
- Zrobimy tak - rzekł w końcu. - Od jutra ty i Nikodem będziecie siedzieć na matmie w pierwszej ławce - zakomunikował. Spojrzał na chłopca. Był ciekaw, jak malec zareaguje na te słowa.
- Nie. Nie zgadzam się - rzekł Marcel wstając od stołu.
- Marcel. Usiądź.
- Nie będę siedział w pierwszej ławce.
- Siadaj.
Marcel zmarszczył brwi. Wsunął obydwie ręce do kieszeni spodni, po czym usiadł na krześle.
- Marcelek, widzę, że się starasz - zaczął Szymon. - Naprawdę, świetnie ci idzie. To zadanie właściwie wykonałeś poprawnie... Tylko w jednym miejscu popełniłeś błąd... Nie szkodzi.
- To o co chodzi? - odezwał się Marcel.
Chłopiec był wzburzony. Szymon to dostrzegł.
- Przede wszystkim, uspokój się. Tylko rozmawiamy. Jeszcze nic nie jest przesądzone - rzekł w miarę łagodnie.
Marcel uspokoił się nieco. Spuścił z tonu.
- No to słucham - rzekł.
- Moim zdaniem, gdybyś siedział w pierwszej, czy w drugiej ławce, dużo więcej wynosiłbyś z lekcji. Na każdej jednej matematyce, zwracam uwagę tobie i Nikodemowi, bo zamiast słuchać, gadacie. Marcel, sam pomyśl... Gdybyś słuchał na lekcjach, nie musiałbyś teraz tu ze mną siedzieć i nadrabiać zaległości... Moglibyśmy ten czas spędzić zupełnie inaczej... Niedługo wiosna... Myślałem o tym, żeby kupić dla nas cztery nowe rowery. Popołudniami jeździlibyśmy całą rodziną w dalekie trasy... Ale ten pomysł nie wypali... Nie rozdwoimy się przecież... Trzeba wybrać, albo wycieczka albo nauka... Tu odpowiedź jest jednoznaczna...
- Janek ma gorsze oceny od moich - odezwał się Marcel.
- To prawda, synku... Nie masz takich złych ocen z matmy... Po części jest to zasługa Nikodema, który daje ci ściągać na sprawdzianach, ale to już inna sprawa... Marcel, to, czego uczycie się teraz, to są podstawy... Jeśli tego nie ogarniesz, w piątej klasie będziesz miał kłopoty. Dojdzie nowy materiał, a ty nie będziesz w stanie go zrozumieć, bo nie znasz podstaw.
- Trochę znam - szepnął chłopiec.
- Marcelek, spójrz... - odparł Szymon biorąc do ręki brudnopis chłopca. - To zadanie nie jest łatwe. Aby je rozwiązać musisz znać wszystkie działania na ułamkach zwykłych i dziesiętnych... Musisz umieć zamieniać jedne ułamki na drugie, musisz umieć skracać ułamki i znać kolejność wykonywania działań... Wszystko to pięknie zastosowałeś... Zadanie zrobione perfekcyjnie... Ale Marcel, osiem razy osiem, ile jest?
Chłopiec zastanowił się przez chwilę. Bez słowa spojrzał na Szymona.
- Osiem razy osiem to nie osiemdziesiąt dwa... Ten jeden błąd sprawił, że cała reszta zadania jest wykonana źle.
- Sześćdziesiąt cztery powinno być - szepnął malec. - Ja umiem tabliczkę mnożenia... Tylko mi się tam pomyliło.
- Marcelek, nie może ci się mylić...
Chłopiec zwiesił głowę na dół. Wziął z ręki Szymona swój brudnopis. Bez słowa zabrał się za ponowne liczenie tego samego zadania. Po kilku minutach odłożył długopis.
- Teraz dobrze? - spytał.
- Tak. Teraz jest dobrze. To co? Od jutra będziesz siedział w pierwszej ławce, tak?
- Tato, nie... Obiecuję, że nie będę gadał z Nikodemem na lekcjach - westchnął malec. - Słowo.
I to był ten moment, w którym Szymon przypomniał sobie słowa Danuty - "czasem trzeba iść na kompromis". Już po samej minie Marcela bez trudu można było dostrzec, jak bardzo zależy mu na tym, by siedzieć na lekcjach tam, gdzie dotychczas - w ostatniej ławce pod oknem. Szymon postanowił tym razem ustąpić chłopcu.
- Dobrze - rzekł. - Będziecie siedzieć tam, gdzie zawsze... Ale, jeśli zobaczę, że gadacie mi na matmie, przesadzę bez ostrzeżenia - zakomunikował.
- Okej. Mogę już pochować to wszystko, bo mi się mózg lasuje? - rzekł Marcel po chwili.
- Możesz.
Wtem uchyliły się drzwi. Daniela weszła do kuchni.
- Jak długo będziesz jeszcze męczył mojego synusia? - zwróciła się do Szymona. - Chyba już wystarczy tej nauki, co?
- Tak - odparł uśmiechając się do narzeczonej.
Po chwili w kuchni zjawił się także Nikodem. Trzymał w ręku nowo zakupioną piłkę.
- Marcel, idziesz na dwór? - spytał.
- Jasne! - zawołał chłopiec. Wrzucił zbiór zadań i brudnopis do rozwalającego się plecaka. Ubrał w korytarzu sportowe buty.
- Tato, będziemy pod blokiem - rzekł Nikodem spoglądając na ojca.
- Okej - odparł Szymon.
Chłopcy pobiegli na plac zabaw. W mieszkaniu zrobiło się cichutko.
- Pomarańcze były na promocji - szepnęła Daniela wnosząc z korytarza dużą siatkę zakupów. - Zrobimy sobie soczek?
- Mamy chatę dla siebie, a ty chcesz robić soczek? - zaśmiał się.
- No... Pomarańczowy - szepnęła. - Umyj ręce. Poobierasz mi pomarańcze. Gdzieś tu powinnaś być - szepnęła schylając się do dolnej szafki. Wyciągnęła z niej wyciskarkę do owoców i warzyw. Przetarła urządzenie wilgotną ściereczką.
Szymon posłusznie wykonywał zlecone zadanie. Obrane pomarańcze wkładał do wysokiego naczynia. Daniela dzieliła każde z nich na cztery w miarę równe części. Wsuwała je do wyciskarki. Z niedużego kraniku, popłynął mętny sok.
- Obierz jeszcze te trzy marchewki - dodała kładąc warzywa na stole.
Szymon bez słowa zrobił to, o co prosiła go narzeczona. Gdy marchew była obrana, Daniela przepuściła ją przez wyciskarkę. Mężczyzna zamyślił się.
- To mądre - rzekł pod nosem.
- Co mówiłeś? - odezwała się.
- Marcel wie, że dodajesz jego ulubione warzywo do soku pomarańczowego? - spytał.
- Oczywiście, że nie - odparła natychmiast.
Daniela przelała sok do szklanego dzbanka. Podeszła do zlewu. Pod bieżącą wodą płukała poszczególne elementy wyciskarki. Tymczasem Szymon podszedł do niej od tyłu. Zaczął muskać ją ustami po ramieniu.
- Moja Lusia - szepnął. - Mogę tak ci robić?
- Nie przeszkadzaj sobie - odparła nie przerywając mycia wyciskarki. Kiedy urządzenie było już czyste Daniela zakręciła kran. Odwróciła się przodem do narzeczonego. Ten bezustannie całował ją po ramieniu.
Daniela spojrzała mu w radosne oczy. Oboje w tym samym momencie uśmiechnęli się do siebie.Tymczasem Marcel i Nikodem usiedli na ławce przed blokiem. Uważnie przyglądali się przedszkolakowi siedzącemu na trzykołowym rowerku.
- Młody! - zawołał Marcel. - Chodź tu na chwilę!
Chłopczyk odwrócił głowę w drugą stronę i popędził rowerkiem w stronę parkingu.
- Nie uciekaj! Czekaj! - krzyknął za nim Marcel.
- Chodź po niego, bo zaraz go jakieś auto rozjedzie - rzekł Nikodem podnosząc się z ławki.
Chłopaki prędko podbiegli do malca.
- A ty, co? - odezwał się Marcel. - Wołałem cię. Głuchy byłeś?
Malec bardzo się wystraszył. Z przerażeniem spojrzał na dziesięciolatków. Marcel chwycił jego rower, toteż mały nie mógł uciec.
- Jak masz na imię?
- Adaś - rzekł chłopczyk spoglądając ze strachem na Marcela.
- Adaś, chodź z nami...
- Nie - rzekł chłopiec.
- Chodź, będziesz stał nam na bramce.
- Nie - powtórzył malec.
- Jak z nami nie pójdziesz, to zabiorę ci rower - odezwał się Marcel. Zdjął dzieciaka z czerwonego rowerka. - Twoja bryka jest teraz moja - dorzucił.
- Marcel, oddaj mu ten rower - szepnął Nikodem.
- On się zsikał! - zawołał Marcel wybuchając śmiechem. - Niko, widzisz to? Adaś zlał się w gacie!
Nikodem uśmiechnął się. Jego też bawiła cała ta sytuacja. Chłopczyk chwycił kierownicę od swojego rowerka. Przez chwilę próbował ją wyszarpnąć z rąk Marcela. Gdy w końcu uświadomił sobie, że nie poradzi sobie z dwoma starszymi od siebie chłopakami, otworzył szeroko usta i zaczął wołać mamę.
- Wiejemy! - krzyknął Nikodem.
Obydwaj chłopcy ruszyli pędem w stronę bloku. Z bezpiecznej odległości obserwowali, jak do Adasia podbiega jego mama. Kobieta zaprowadziła malca i jego rower do domu.
- Nie odpuszczę mu tego - rzekł Marcel. - Następnym razem, jak go spotkam, zabiorę mu ten rower. Młody się nie zeszcza ze strachu, tylko zesra - zaśmiał się.
- Jesteś głupi - rzekł Nikodem.
Obaj poszli do domu. Tam czekała już na nich kolacja.
CZYTASZ
Ojczym od matematyki
Short StoryMarcel to zbuntowany dziesięciolatek mieszkający z samotnie go wychowującą matką. Czuje się panem w swoim domu i nie szanuje nikogo. Wraz z nastaniem nowego roku szkolnego będzie uczęszczał do nowej szkoły. Jak się okazuje, jego wychowawcą będzie no...