Bura

2.1K 66 1
                                    

Punktualnie o szóstej trzydzieści zadzwonił budzik. Półprzytomny Szymon wyłączył go przesuwając palec po dotykowym ekranie smartfonu.
- Ale się wychłodziło - szepnął sam do siebie. Podniósł się z łóżka. W drodze do łazienki przeczesał ręką włosy. - A ty co tu robisz? - zwrócił się do siedzącego na schodach Marcela.
Chłopiec miał na sobie samą piżamę. Trząsł się z zimna.
- Nic - szepnął malec. - Nikodem wrócił do domu?
- Tak - odparł Szymon kiwając głową.
- Zrobisz tą obiecaną jajecznicę z boczkiem ale bez boczku?
Szymon zaśmiał się.
- Jesteś niemożliwy - szepnął. - A zjesz?
- Tak. Zjem.
- To zrobię.
Usłyszawszy te słowa, Marcel podniósł się ze schodów i pobiegł się ubrać. Tymczasem Szymon wziął szybki prysznic. Rozpalił ogień w kominku. Uśmiechnął się na widok schodzącego na piętro Marcela. Chłopiec miał na sobie wycierane jeansy i bluzę z kapturem.
- Jakie plany na dziś? - spytał malec siadając przy stole.
- Nijakie - odparł Szymon. - Planowałem oświadczyć się dzisiaj twojej mamie, ale po wczorajszej akcji stwierdzam, że to nie jest najlepszy moment - dodał wbijając jajka na rozgrzaną patelnię.
- Uff... Czyli nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - zaśmiał się Marcel.
- Raczej, co się odwlecze, to nie uciecze - odpowiedział Szymon wyjmując z szafki dwa talerze.
Po chwili jajecznica była gotowa. Szymon położył na stole drewnianą deseczkę, by móc za chwilę postawić na niej gorącą patelnię.
- Proszę i smacznego - rzekł nakładając chłopcu pięć czubatych łyżek jajecznicy.
- Chyba straciłem apetyt - odparł Marcel uśmiechając się niepewnie.
- Nie przyjmuję tego do wiadomości. Wszystko ma być zjedzone.
- No i będzie. O co ci chodzi?
- O nic - rzekł Szymon spoglądając kątem oka na przewracającego się na drugi bok Nikodema.
Obydwaj w milczeniu zjedli śniadanie. Marcel zastanawiał się nad słowami Szymona. Wiedział, że mężczyzna zamierza oświadczyć się jego matce, ale nie przypuszczał, że to się stanie tak szybko. Pomyślał, że warto byłoby pokrzyżować jego plany. Miał nawet pomysł, jak tego dokonać.
- A ty jakie masz plany na dziś? - odezwał się Szymon przerywając trwającą już od jakiegoś czasu chwilę ciszy.
- Pewnie nie pozwolisz nam pójść na molo - rzekł chłopiec.
- Nie rozśmieszaj mnie, Marcel.
- To może razem tam pójdziemy? Ty, ja, Nikodem i mama, co?
- Macie mokre kurtki i buty. Dzisiaj siedzimy w domu.
- Nie - westchnął Marcel. - Serio?
Chłopiec podszedł do okna. Na zewnątrz świeciło słońce. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Marcel usiadł na drewnianym parapecie.
- Zanudzę się na śmierć - rzekł. - A co, jeśli mama przyjmie twoje oświadczyny?
- Weźmiemy ślub i tyle.
- A jeśli nie przyjmie? - dopytywał się.
- Przyjmie na pewno. Mam na to sposób - uśmiechnął się Szymon.
- Jaki? - zaciekawił się chłopiec.
- Nie powiem ci.
- No weź, powiedz...
Szymon nic nie odpowiedział. Umył naczynia i patelnię. Dołożył do kominka dwa kawałki drewna. Wstawił wodę na kawę. Zdziwił się, gdy spostrzegł, że chłopiec wciąż siedzi na parapecie. Wtem do salonu weszła Daniela.
- Hej skarbie - rzekł mężczyzna wychodząc jej naprzeciw. Objął ją i pocałował w usta. Marcel nie chciał na to patrzeć. Skierował wzrok w drugą stronę.

Nikodem obudził się kilka minut po dziewiątej. Rozejrzał się po salonie. Szymon i Daniela pili kawę. Marcel siedział przy kominku i rysował coś w zeszycie.
Syn Szymona nieśmiało usiadł na kanapie. Przetarł ręką oczy. Bez słowa poszedł w stronę łazienki. Szymon chwycił go za przedramię.
- Dzień dobry - rzekł bacznie obserwując zachowanie syna.
- Dzień dobry - odparł malec spoglądając na ojca. - Mogę iść się ubrać?
- Możesz.
Szymon podniósł się z krzesła. Zrobił chłopcu herbatę i dwie kanapki z szynką.
Po chwili Nikodem pojawił się w salonie. Nie odzywając się do nikogo ani słowem, zjadł śniadanie. Szymon wciąż go obserwował.
Gdy tylko chłopiec wsunął talerz do zlewu, mężczyzna przywołał go do siebie.
- Nikodem, chodź tu do mnie. Pogadamy sobie.
Malec błędnym krokiem podszedł do Szymona.
- Usiądź tutaj - rzekł mężczyzna wysuwając spod stołu krzesło. Nikodem niepewnie spoczął obok ojca.
- Kto wam pozwolił wczoraj iść na pomost? - spytał Szymon. Chłopiec spuścił wzrok.
- Odpowiedz.
- No, nikt - rzekł skruszony malec.
- Okej. Kolejne pytanie... Skąd u Marcela w kieszeni znalazł się mój scyzoryk?
- Tato, oddałbym ci go...
- Kto ci pozwolił go wziąć?
- No, nikt - szepnął Nikodem ze smutkiem.
Szymon zrobił pauzę. Daniela piła kawę w milczeniu. Również Marcel nie śmiał się odezwać. Mężczyzna spojrzał w błyszczące oczy syna. Po chwili ciągnął dalej.
- Pamiętasz, co ci wczoraj powiedziałem, kiedy nie chciałeś wysiąść z auta?
Nikodemowi stanęły w oczach łzy. Czuł, że za chwilę dostanie od taty obiecane lanie.
- Tak - odpowiedział cicho.
- Co powiedziałem?
- Szymon, przestań już - szepnęła Daniela. Mężczyzna zignorował jej prośbę.
Nikodem spuścił wzrok. Z jasnych, błękitnych oczu popłynęły mu pierwsze łzy.
- Niko, uspokój się. Rozmawiamy tylko - rzekł Szymon wpatrując się w przestraszone dziecko. - Co ci wczoraj powiedziałem?
- Że dostanę lanie.
- Skarbie, proszę cię. Nie męcz go - szepnęła Daniela.
- Nikodem, jak myślisz? Zasłużyłeś na lanie?
Chłopiec ponownie spuścił wzrok.
- Odpowiedz.
- Nie wiem, tato - odpowiedział ocierając kolejne łzy.
- Tak czy nie?
- Nie - wtrącił się Marcel. - Nikodem wyciągnął mnie, gdy wpadłem do wody i dał mi swoją kurtkę, żebym nie zamarzł.
- Okej. To twoje zdanie. A co ty, Nikodem na ten temat myślisz? Zasłużyłeś na lanie czy nie?
- Tak, bo poszedłem na molo chociaż mi zabroniłeś, potem zamknąłem się w samochodzie.
- Dobra odpowiedź. Gdybyś powiedział, że nie zasłużyłeś, właśnie teraz ściągałbym pasek.
- No, chyba nie - odparła Daniela.
- Z pewnością tak. Nikodem, ostatni raz byliście na molo bez mojej zgody. Jasne?
- Tak - odpowiedział chłopiec z pokorą.
- Następnym razem nie będzie zmiłuj.
- Okej - szepnął.
- To wszystko. Jesteś wolny.
Chłopiec powoli wstał z krzesła. Cicho, nie rysując podłogi wsunął je pod stół.
Chwiejnym krokiem podszedł do Marcela.
- Idziemy na górę? - spytał szeptem.
- Okej - odparł Marcel wstając z bujanego fotela.
Po chwili obydwaj pobiegli do pokoju, na poddasze.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz