Wisła

1.4K 48 0
                                    

Była druga połowa kwietnia. Ludzie spacerowali po parku. Po gałęziach drzew skakały małe wróbelki.
Daniela siedziała na ławce. Uśmiechnęła się na widok idącego w jej stronę Szymona. Mężczyzna trzymał w ręku dużą, kolorową torebkę. Wystawała z niej głowa białego, pluszowego misia.
Gdy Szymona dzieliło od narzeczonej kilka kroków, kobieta wstała z ławki. Chwilę później oboje pocałowali się bardzo namiętnie. Na obydwu policzkach Danieli pojawiły się dwa olbrzymie rumieńce.
- Proszę - rzekł Szymon podając narzeczonej kolorową torbę. - Za miesiąc będziemy już po ślubie. Czasem pewnie będę ci działał na nerwy. Przytulisz się wtedy do białego misia i poczujesz się lepiej.
- Dzięki Szymon - odparła. - Miło, że pomyślałeś o tym.
Daniela wzięła prezent z ręki narzeczonego. Oboje usiedli na ławce. Szymon nie mógł oderwać oczu od ukochanej. Patrzył, jak ta wyjmuje z torebki pluszaka.
- Jest śliczny - szepnęła. - Dziękuję skarbie - dodała tuląc się do Szymona.
Mężczyzna chwycił dłoń ukochanej. Ucałował ją.
- Najwyższy czas pójść do jubilera po obrączki - rzekł. - Idziemy?
- Tak - odparła.
Oboje w tym samym momencie wstali z ławki. Wolnym krokiem poszli w stronę rynku.

Marcel wyszedł z Biblioteki Miejskiej. Poszedł na pobliski parking. Zdziwił się spostrzegłszy, że nie ma nigdzie auta Szymona.
- Marcel! - usłyszał wołanie Nikodema.
Młody Jasiński podbiegł do kolegi. Zaprowadził go do czerwonej Mazdy 3. Za kierownicą siedziała Danuta. Życzliwie uśmiechnęła się do chłopca.
- A gdzie tata? - rzekł malec wsiadając do auta.
- Ma kilka spraw do załatwienia - odparła. - Jak tam dziś było na lekcji rysunku? Nauczyłeś się czegoś nowego?
Marcel wzruszył ramionami. Spojrzał w samochodową szybę. Przez chwilę milczał. Nikodem trzymał na kolanach tablet babci. Grał w swoją ulubioną grę.
- Czyli jedziemy do pani domu? - spytał.  
- Tak - odparła natychmiast. - Albo, w zasadzie...
Nieoczekiwanie zmieniła pas ruchu. Podjechała pod McDonald. Marcelowi zaświeciły się oczy z radości.
Chłopcy wysiedli z samochodu.
- Nikodem, tablet zostaje w aucie - powiedziała stanowczo. Chłopiec bez gadania włożył mobilne urządzenie na tylne siedzenie auta.
- Niko ma karę na tablet - odezwał się Marcel.
Danuta z zastanowieniem spojrzała na wnuka.
- Za co masz tą karę? - spytała.
- Nie wiem - odpowiedział chłopiec. - Tata miał zły dzień, zabrał mi tablet i tyle.
- Tak? To ja sobie dzisiaj porozmawiam z twoim tatą - oświadczyła Danuta.
- Babciu, nie! - zaprotestował natychmiast.
- Zrobię jak będę chciała. Chodźcie, zjemy coś dobrego.
Weszli do pełnej ludzi restauracji. Marcel zajął miejsca przy oknie. Obydwaj chłopcy zażyczyli sobie zestaw Happymeal. Dla siebie Danuta kupiła kawę.
- Niedługo wasi rodzice wezmą ślub - odezwała się. - Coś mi się obiło o uszy, że zamieszkacie w Zajezierzu. Prawda to?
- Chyba tak - odpowiedział Nikodem. - A czemu się babcia o to pytasz?
- A tak z ciekawości - odparła biorąc do ust kubek z kawą. Zarówno ona jak i jej mąż woleliby, aby Szymon po ślubie z Danielą mieszkał tam, gdzie dotychczas. Szymon był ich jedynym dzieckiem, a Nikodem - wnukiem. Danuta widziała się z nimi praktycznie każdego dnia. Często przychodziła bez zapowiedzi chociażby po to, by powiesić w domu syna firanki czy wypastować podłogi. Najczęściej to ona robiła Szymonowi pranie. Wieszała je na suszarce. Potem prasowała, składała w kostkę. Danuta nie wyobrażała sobie tego, że w jednej chwili wszystko to się zmieni. Cieszyła się szczęściem syna, ale na samą myśl o tym, że jego piękny dom za niecały miesiąc będzie stał zupełnie pusty, ogarniał ją niewyobrażalny smutek.
- Babcia, a może byśmy pojechali nad Wisłę? - rzekł Nikodem.
Danuta chętnie przystanęła na prośbę wnuka. Chociaż każdego tygodnia przejeżdżała przez wielki most, rzadko kiedy znajdowała czas na spacer przy brzegu rzeki.
Chłopcy wypili colę, zjedli frytki.
Danuta zawiozła ich nad Wisłę. Ludzie spacerowali długim deptakiem. Uwagę Danuty przykuło pewne młode, kłócące się małżeństwo. Mężczyzna wydzierał się na żonę, ona nie pozostawała mu dłużna. Ani jedno ani drugie nie zwracało uwagi na oddalające się od nich małe dziecko.
Dziewczynka mogła mieć maksymalnie dwa latka. Zbierała leżące na deptaku maleńkie kamyki. W końcu jej matka zaczęła się rozglądać. Popędziła w stronę stojącego samotnie dziecka.
Marcel i Nikodem usiedli na schodach. Danuta stała tuż obok. Spoglądała w delikatne fale na rzece. Zamyśliła się.
Chwilę zadumania przerwał dzwonek jej telefonu. Prędko sprawdziła, kto do niej dzwoni.
- Tak, synku? - powiedziała do telefonu. - Chłopcy chcieli, żebym zabrała ich nad Wisłę. Zaraz będziemy się zbierać... Tak.
Danuta schowała telefon z powrotem do torebki. Rzuciła okiem na obrażone na siebie małżeństwo. Kobieta trzymała małą na rękach.
- Chłopaki, wracamy do domu... Mama z tatą już tam na was czekają - oświadczyła.
Zarówno Marcel jak i Nikodem prędko stanęli obok Danuty. Wspólnie poszli w stronę auta.

Daniela i Szymon siedzieli przy stole. Mężczyzna jeszcze raz wyciągnął ze skórzanej saszetki dwie, lśniące, złote obrączki.
- Daniela, wstań na moment - rzekł.
Kobieta podniosła się z krzesła. Ciekawilo ją, co tym razem wymyślił Szymon. Mężczyzna założył Danieli obrączkę na serdeczny palec prawej ręki. Lusia zaczęła się śmiać.
- Lusia, bądź poważna przez moment. Chcę ci ślubować miłość i wierność - rzekł.
- Na to jeszcze przyjdzie czas - odparła.
- Ja chcę teraz - rzekł ponownie chwytając narzeczoną za rękę. - Lusia, ślubuję ci, że zawsze będę cię kochał... Będę nosił cię na rękach za każdym razem, kiedy będziesz miała złamaną lub skręconą nogę... Ślubuję ci, że ilekroć będziesz miała gorszy nastrój, będę pił z tobą albo melisę albo wino... To będzie zależało od ciebie.
- Jesteś szurnięty - odparła śmiejąc się w głos.
- Cicho, chyba przyjechała nasza młodzież. Chowamy obrączki.
Po chwili do salonu weszła matka Szymona. Uśmiechnęła się do narzeczonej syna.
- A gdzie ojciec? - spytała.
- Źle się poczuł. Poszedł się położyć.
Danuta postanowiła zrealizować swój plan. Właściwie, ostatnie słowa wypowiedziane przez jej syna, stanowiły istny most do tematu, który chciała z nim poruszyć.
- Ostatnimi czasy ojciec coraz częściej źle się czuje - odparła. - Aż strach pomyśleć, co to będzie, jak wyprowadzicie się do tego Zajezierza - dodała bezpośrednio.
Szymon z namysłem spojrzał na mamę. Spodziewał się tego, że ze znajomych powodów nie będzie zachwycona pomysłem na jego przeprowadzkę.
- Byłabym spokojniejsza, gdybym wiedziała, że w każdej chwili mogę na ciebie liczyć - dodała.
Szymon uniósł brwi. Zastanawiał się, co powiedzieć matce, aby jej nie urazić a jednocześnie dać jej do zrozumienia, że decyzja o przeprowadzce została już podjęta.
- Mamo, Zajezierze jest dwadzieścia kilometrów od tego domu. Jedzie się tam maksymalnie pół godziny autem. Mama nie przesadza?
- Szymon, pomyśl o chłopakach... Tu mieliby szkołę na miejscu. Mogliby wychodzić z domu za pięć ósma i zdążyliby na lekcje. Wy z Danielą też mielibyście blisko to pracy, bo to przecież to samo miejsce. Przyjdzie zima. Zasypie drogi. Jak będziecie dojeżdżać do szkoły, co?
- Ludzie dojeżdżają do pracy po sto kilometrów i więcej. Jakoś damy sobie radę - odparł.
- Jaki ty jesteś uparty! - wrzasnęła.
- Mamo, nie uparty a dorosły. Chce mama naszego szczęścia? To niech mama się nie wtrąca - odparł bezceremonialnie.
Danutę zatkało. Z żalem spojrzała na syna. Szymon to dostrzegł. Pożałował swoich słów.
- Przepraszam. Nie chciałem, aby to tak zabrzmiało - rzekł z pokorą. - Mamo, będziemy się odwiedzać. Czasem po szkole wpadniemy do was na obiadek... Innym razem wy z ojcem nas odwiedzicie - rzekł życzliwie uśmiechając się do matki.
Wtem do salonu wbiegł Nikodem. Był zdyszany.
- Co się stało? - rzekł Szymon przeczuwając, że chłopcy znów coś zbroili.
- Na drzewo wszedł jakiś kot i nie mógł zejść. No więc Marcel wpadł na pomysł, że go stamtąd ściągnie - rzekł Nikodem.
- W czym problem? - spytał Szymon.
- No bo kot zszedł z tego drzewa, ale Marcel zahaczył się bluzą o gałąź i nie może się odczepić - wyznał chłopiec.
- Już tam idę - rzekł Szymon wstając z krzesła. Spojrzał na Danielę. Dostrzegł, że kobieta momentalnie zbladła na twarzy.
- Luśka, nie denerwuj się - rzekł. - Chłopaki mają to do tego, że chodzą po drzewach.
- Ale nie w nowej bluzie od szkoły, Szymon. To już druga bluza w przeciągu dwóch tygodni.
- Też masz się czym przejmować. Kupimy mu z dwie koszule w kratę. Pochodzi przez miesiąc w koszuli, to zacznie szanować bluzy... Idę po niego.
- No, idź - odparła biorąc do ręki kubek z zimną już kawą.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz