Kierowca

1.6K 47 2
                                    

Szymon wjechał samochodem na parking. Odpiął pasy.
- Mamo, w tym domu mieszka moja babcia? - spytał Marcel pokazując ręką stojącą po drugiej stronie drogi kamienicę.
- Tak, pod jedynką - oznajmiła Daniela. - Marcelek, podaj mi moją torebkę.
Chłopiec prędko zrobił to, o co prosiła go mama. Wspólnie z Nikodemem wyszli z auta i pobiegli tuż pod drzwi kamienicy. Szymon chwycił w rękę bukiet czerwonych róż.
- Boję się, Szymon - szepnęła Daniela.
- To tylko twoi rodzice... Nie pogryzą cię - odparł zamykając auto.
Po chwili oboje stanęli przed wielkimi, drewnianymi drzwiami. Marcel nacisnął przycisk na domofonie.
- Słucham - odezwał się kobiecy głos.
- Cześć babcia. To ja, Marcel - rzekł chłopiec głośno i wyraźnie.
- No witaj, Marcelku. Już otwieram ci drzwi - powiedziała Zosia do domofonu.
Chłopiec wszedł na korytarz jako pierwszy. Tuż za nim stanęła Daniela. Nikodem uchwycił się prawej ręki Szymona.
- Tato, a będę mógł u nich grać na swoim tablecie? - spytał.
- Chyba żartujesz - usłyszał w odpowiedzi.
Zosia wpuściła gości do mieszkania. Daniela przytuliła się do mamy. Zacisnęła powieki. Gdy je otworzyła, ujrzała stojącego w pobliżu ojca. Mężczyzna wyciągnął do niej ręce. Ucałował córkę.
W tym samym czasie Szymon wręczył Zosi kwiaty. Kobieta zarumieniła się. Prędko powędrowała do pokoju po wazon.
- Tato, to jest Szymon, mój narzeczony - szepnęła Daniela.
- Witam. Cieszę się, że mogę pana poznać - odparł Jasiński wciąż unieruchomiony przez Nikodema. - Niko, puść mnie na moment. Chciałbym się przywitać - zwrócił się do syna.
Chłopiec stanął z drugiej strony ojca. Mężczyźni uścisnęli sobie ręce.
- Jacie, nie mogę! - rozległ się głos Marcela. - Nikodem, chodź tu szybko!
- Gdzie on polazł? - odezwała się Daniela. - Marcel! Proszę przywitać się z babcią i z dziadkiem!
- Z babcią już się przywitałem przez domofon - odparł chłopiec wychodząc z pokoju. W rękach trzymał dużego, czarnego kota. - Mamo, zobacz, jaki fajny!
- Więc to ty jesteś Marcel, tak? - odezwał się dziadek chłopca.
- Tak... Fajnego macie kota - rzekł malec. - Wcale ode mnie nie ucieka. Niko, chcesz go pogłaskać?
- Nie - odpowiedział Nikodem wciąż kurczowo trzymając się ojca.
- Rozbierzcie się, dzieci - powiedziała Zosia. - Za chwilę będzie obiad. Chodźcie do pokoju...
Daniela powiesiła kurtki w korytarzu. Rozejrzała się po mieszkaniu. Poczuła się, jak w domu.
Zosia wprowadziła gości do salonu.
- Nikodem, puść mnie w końcu... Leć do Marcela - szepnął Szymon. - No już...
- Nie - odpowiedział chłopiec.
Obydwaj usiedli na kanapie naprzeciw ojca Danieli. Po chwili do Nikodema podszedł Marcel. Położył obok niego kota.
- Dziadek, to zwierzątko ma jakieś imię? - spytał.
- Tak. To jest Puszek - odpowiedział Jan. - Najbardziej lubi jak się go pod brodą głaszcze.
- Puszek? Ja bym go nazwał Czarnuch - zaśmiał się Marcel. - Nikodem, nie bój się go. On nie odgryzie ci ręki.
- Czym się zajmujesz, młody człowieku? - odezwał się ojciec Danieli.
- Uczę matematyki w szkole podstawowej - odparł Jasiński.
- Jest dyrektorem - dopowiedział Marcel. - Puszek Czarnuszek... Pokaż pazurki...
- O, to masz dobrą posadę - rzekł Jan przeciągając się w fotelu.
- To prawda...
- Ja całe życie pracuję na kolei. Już mi dużo nie brakuje do emerytury. Żona dawniej prowadziła kwiaciarnię, ale kilka lat temu zamknęła interes. Siedzi w domu, obiady gotuje i kotem się zajmuje...
Szymon uśmiechnął się. Wtem do pokoju weszła Daniela. Była radosna. Trzymała w ręku ścierkę.
- Zapraszamy panów na obiad - powiedziała. - Marcel, umyj ręce po kocie.
- Raz, że nie wiem, gdzie jest łazienka... A dwa, że nie jestem głodny.
- Ja ci zaraz pokażę, gdzie jest łazienka - odparła Daniela prowadząc chłopca w stronę korytarza. - A spróbuj mi nie zjeść obiadu - szepnęła mu do ucha. - Nie będzie konsoli przez najbliższe dwa tygodnie. Rozumiemy się?
- Tak - odpowiedział.
Daniela umyła chłopcu ręce wodą z mydłem. Po chwili weszła z nim do kuchni. Wszyscy zasiedli do stołu.
- Co ci nałożyć? - odezwał się Szymon do Nikodema. Włożył chłopcu na talerz trzy ziemniaki i dwie łyżki surówki. - Chcesz schabowego czy mielonego?
- Obojętnie - szepnął Nikodem.
- Trzymaj schabowego - rzekł mężczyzna nabijając na widelec dużego kotleta. Przeniósł go na talerz syna.
- Wasi chłopcy są w równym wieku? - zainteresowała się Zosia.
- Tak - odparła Daniela. - Z tym, że Marcel jest z października, a Nikodem z marca.
- Czyli planujecie się pobrać? - odezwał się Jan.
- Tak. Myśleliśmy, żeby wziąć ślub pod koniec czerwca... Ale trochę nam się plany zmieniły - powiedziała Daniela schylając się do torebki. Wyciągnęła stamtąd białą kopertę, w której znajdowało się zaproszenie na ślub i na wesele. Podała ową kopertę matce do ręki.
- Piętnasty maj? Toż to moment zleci! - powiedziała Zosia spoglądając w wiszący na ścianie kalendarz.
- Tato, mogę jeszcze surówki? - szepnął Nikodem.
Szymon prędko nałożył chłopcu dwie kolejne łyżki surówki. Po chwili spojrzał na siedzącego po przeciwnej stronie stołu Marcela. O dziwo, chłopiec nie bawił się jedzeniem. Grzecznie jadł wszystko, co nałożyła mu na talerz Daniela.
- A powiedzcie, dzieci, wystarcza wam pieniążków na życie? My chętnie wam pomożemy, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba - odezwała się Zosia.
- Bardzo dziękujemy - rzekł Szymon.
- Oboje macie pracę? - padło kolejne pytanie.
- Zięć ma dobrą posadę. Jest dyrektorem w szkole - rzekł Jan spoglądając na Szymona z aprobatą.
- A ty, Lusia? - spytała Zofia.
- Lusia od pierwszego kwietnia będzie pracowała jako księgowa w tej samej szkole, w której ja uczę - rzekł Szymon spoglądając na narzeczoną. Daniela uśmiechnęła się. Mocno ścisnęła pod stołem dłoń ukochanego.
- O, czyli dobrze, że wysłaliśmy cię na studia - rzekł Jan. - A nie chciała iść. Widzisz, jak dobrze jest słuchać ojca?
- Tak - uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
- Zjadłem wszystko - rzekł Marcel. - Mogę iść do kota?
- Idź - odparła Daniela.
Chłopiec w mig zeskoczył z drewnianego krzesła. Pobiegł do pokoju.
- Żywy ten nasz wnuk - powiedziała Zosia.
- Z reguły jest spokojniejszy. Nie wiem, co dzisiaj w niego wstąpiło - odparła Daniela.
- A ty Nikodem, zawsze jesteś taki grzeczny? - spytał Jan spoglądając na siedzącego przy stole malca.
Chłopiec spojrzał na tatę.
- No, odpowiedz dziadkowi - rzekł Szymon.
- Nie, nie zawsze - szepnął Nikodem. Janek uśmiechnął się do chłopca.
Daniela podniosła się z krzesła. Wspólnie z mamą sprzątnęła ze stołu. Wsunęła brudne naczynia do zmywarki.
Zosia wstawiła wodę na kawę. Wyciągnęła z lodówki sernik na zimno. Podała córce sześć małych talerzyków, cukiernicę i śmietankę. Daniela prędko zaniosła to wszystko do pokoju. Uradowała się, gdy tylko spostrzegła, że Nikodem i Marcel siedzą razem na dywanie i bawią się z kotem. Szymon rozmawiał z Janem.
Daniela postawiła na ławie cztery filiżanki kawy i dwie szklanki z herbatą. Usiadła obok Szymona. Narzeczony chwycił jej dłoń.
- Marcel, podejdź no do mnie na chwilę - rzekł Janek. - Niech ci się przyjrzę.
Chłopiec stanął przy dziadku na baczność.
- Do kogo jesteś podobny, co?
- Do Marka - rzekł malec.
- Do jakiego znów Marka? - odezwała się Zosia. - Do tego Marka, o którym myślę?
Daniela pochyliła nisko głowę. Zarumieniła się. Szymon nie przypuszczał, że jego najdroższa nie powiedziała rodzicom tego, kto jest ojcem jej dziecka.
- Tak, córeczko? - kontynuowała Zosia.
- Tak, mamo - przyznała wreszcie.
Zosia zrobiła wielkie oczy. Również Jan nie krył zdumienia.
- To ci heca - szepnął Kromulski pod nosem. - Faktycznie, jesteś do niego podobny.
- Wcale nie - odezwała się Daniela. - Marcel jest do mnie podobny.
- W którym miejscu? - zaśmiał się Janek. - Przecież to wykapany Marek. Oby tylko się za nim nie wdał...
- Janek, daj spokój - szepnęła Zosia.
Daniela znała to spojrzenie matki. Podniosła się z kanapy. Wyszła do kuchni. Po chwili dołączyła do niej Zosia.
- Co Marek wywinął? - spytała Daniela.
- Kowalczykowa była u mnie jakiś czas temu. Nie chciała powiedzieć, co i jak, ale w końcu powiedziała. Marek zapożyczył się u jakiegoś podejrzanego typa, a zaraz potem zapadł się pod ziemię. Kowalczykowa mówi, że od miesiąca nie ma z nim żadnego kontaktu.
- Jejku, to ci dopiero.
- A ty, córeczko, widziałaś się z nim ostatnio?
- Był kilka razy u Marcela... Ale od naszego ostatniego spotkania minęło już sporo czasu. I dobrze. Nie chcę mieć z tym człowiekiem nic wspólnego.
- Mamo, idziemy z dziadkiem na dwór! - zawołał Marcel przebiegając przez kuchnię. Prędko wsunął buty na nogi.
Po chwili również Jan i Nikodem pojawili się w korytarzu. Ubrali kurtki i buty, po czym wyszli na podwórko.
- Córeczko, gdybyś czegoś potrzebowała, wiesz dobrze, że możesz na nas liczyć... Śmiało mów.
Daniela uśmiechnęła się.
- A ten Szymon? Długo się znacie? - spytała Zosia.
- Niecały rok. Mamo, wiem, co chcesz powiedzieć... Ale Szymon jest naprawdę dobry i dla mnie, i dla Marcela. Jestem jego pewna na sto procent.
- No dobrze, córeczko. Skoro tak, to nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam szczęścia - odparła Zosia.
Powiedziawszy te słowa matka Danieli otworzyła jedną z dolnych szafek. Wyjęła z niej butelkę czerwonego wina.
- Kochanie, weź kieliszki - zwróciła się do córki.
Gdy weszły do salonu, Szymon siedział na kanapie. Głaskał ręką kota po brzuchu.
- Szymon, koniecznie musisz spróbować wina naszej produkcji - powiedziała Zosia nalewając przyszłemu zięciowi pełen kieliszek czerwonego napoju.
- Mamo, Szymon prowadzi auto. Nie może pić - odezwała się Daniela.
Mężczyzna prędko wziął do ręki kieliszek. Nie zwracając uwagi na słowa narzeczonej zaczerpnął łyk wina.
- Bardzo dobre - rzekł uśmiechając się do Zosi. - To porzeczka? - spytał.
- Tak - odparła kobieta.
- Mocne - szepnął biorąc do ust kolejny łyk.
- Jesteś niepoważny - odezwała się Daniela. - Jeśli policja wyczuje od ciebie alkohol, stracisz prawo jazdy!
- Lusia, co z tobą? Nigdy nie wsiadam po alkoholu za kierownicę - odparł ze spokojem.
- Nie? To jak niby zamierzasz wrócić do domu, co? - spytała Daniela wpatrując się w uśmiechnięta twarz narzeczonego. - Nie! Zrobiłeś to specjalnie! Kilka dni temu powiedziałam mu, że mam prawo jazdy - zwróciła się do matki. - Szymon, ja nie wsiądę za kierownicę!
- Lusia, spokojnie. Będę ci podpowiadał przecież - odparł Szymon biorąc do ust ostatnie dwa łyki wina.
- Nie! Idę na dwór. Muszę ochłonąć!
- Idź, idź... Spacer dobrze ci zrobi - odpowiedział Szymon uśmiechając się do Zosi.
Daniela ruszyła w stronę korytarza. Z nerwami trzasnęła drzwiami. Zosia usiadła obok narzeczonego córki. W milczeniu patrzyła, jak mężczyzna delikatnie głaszcze ręką kota.
- Przejdzie jej. Jeszcze mi za to podziękuje - szepnął. - Po dobroci na pewno nie zgodziłaby się wsiąść za kółko. A skoro ma prawo jazdy, niech jeździ. Nabierze trochę wprawy i kupię jej jakieś nieduże autko.
Zosia popatrzyła na Szymona ze zdumieniem. Po chwili uśmiechnęła się do niego.
- To co? Jeszcze jednego? - spytała nalewając alkohol w dwa kryształowe kieliszki.
- Tak, chętnie - odpowiedział.
Oboje z Zosią wypili po lampce wina.
Po niedługim czasie Daniela wróciła do domu. Weszła do salonu. Z obrazą spojrzała na Szymona. Mężczyzna prędko podniósł się z kanapy. Podszedł do ukochanej.
- Pamiętasz, co sobie obiecaliśmy dzisiaj rano? - spytał patrząc jej w oczy.
- Tak - odpowiedziała szeptem.
- Co sobie obiecaliśmy?
- To, że nie będziemy się na siebie obrażać... Ale uważam, że przesadziłeś i to grubo. Ile kilometrów jest z Poznania do Torunia?
- Sporo.
- Ile?
- Niecałe dwieście - odparł. Daniela chwyciła się za głowę.
- Luśka, dasz radę. Chłopaki są na podwórku? Trzeba będzie ich zawołać. Czas się zbierać.
Daniela zmierzyła Szymona wzrokiem. Po chwili wychyliła się przez okno. Zawołała chłopców do domu.
Dziesięć minut później cała czwórka siedziała już w samochodzie. Marcel i Nikodem z tyłu pojazdu, Szymon na przednim fotelu pasażera, zaś Daniela - za kierownicą.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz