Pepsi

1.9K 58 5
                                    

O ósmej rano Daniela wpuściła Szymona do mieszkania. Mężczyzna chwycił dwie torby podróżne stojące w korytarzu. Kobieta poszła sprawdzić, czy zakręciła gaz i zamknęła wszystkie okna. Szymon zajrzał do pokoju Marcela.
Chłopiec siedział na łóżku.
- Hej, Marcel - rzekł Szymon uśmiechając się do niego.
- Hej - burknął malec pod nosem.
- Marcel, już! Ubieraj buty i kurtkę. Wychodzimy - odezwała się Daniela biorąc do ręki pęk kluczy.
Chłopiec westchnął głęboko, po czym podniósł się z łóżka. Niechętnie wszedł na korytarz. - Nie chce mi się wiązać tych głupich butów - rzekł sam do siebie.
Nikodem siedział na przednim siedzeniu auta. Gdy tylko dostrzegł, że Daniela, Marcel i Szymon wychodzą z bloku, pośpiesznie przeniósł się na tylni fotel. Po chwili do samochodu wszedł Marcel.
- Siema - rzekł zapinając pasy.
- Hej, Marcel. Sznurówki ci się rozwiązały.
Szymon odpalił auto. Na drodze były korki, toteż jechał ostrożnie. Po półtorej godziny dojechali na miejsce.

Nie do wiary, jak przez dwa tygodnie może zmienić się pogoda! Dopiero co, w Zajezierzu było zimno, wszędzie stały wielkie kałuże. Strach było o to, żeby samochód nie zakopał się w błocie.
Teraz, ziemia była przesuszona, a na krzakach pojawiały się pąki.
Nikodem jako pierwszy wyskoczył z samochodu. Wyciągnął z bagażnika swój plecak. Usiadł na drewnianych schodach domu. Z daleka obserwował pozostałych uczestników podróży.
Marcel powoli wyszedł z auta. Otworzył drzwi pojazdu maksymalnie szeroko, po to tylko, by za chwilę z całej siły nimi trzasnąć. Szymon spojrzał na niego z gniewem.
- No co? Te drzwi też wystawisz? - odezwał się Marcel.
Normalnie Szymon dałby chłopcu lekcję pokory. Postanowił jednak, że tym razem mu odpuści.
Po chwili wszyscy weszli do domu. Daniela otworzyła drzwi od tarasu. Z podziwem spojrzała na mieniące się w słońcu jezioro.
Rozpaliwszy drewno w kominku, Szymon wstawił wodę na kawę. Gdy tylko usiadł na kanapie, podbiegł do niego Nikodem.
- Tato, a czy my z Marcelem możemy iść nad jezioro? - spytał.
- A nic nie wywiniecie? - odparł mężczyzna biorąc do ręki kubek z gorącą kawą.
- Nie. Bez twojej zgody nie pójdziemy na molo. Tylko tutaj, koło domu będziemy biegać - zakomunikował chłopiec.
- No dobrze. Ale zostaw w domu telefon, bo znowu zgubisz.
- Okej.
Usłyszawszy te słowa Nikodem czym prędzej wyciągnął smartfon z kieszeni spodni. Podał go ojcu do ręki. Szymon wstał z kanapy. Schylił się do stojącej na podłodze bagażowej torby. Wyciągnął z niej dwa elektroniczne zegarki.
- Trzymaj. Jeden jest dla ciebie, drugi dla Marcela. O dwunastej chcę was widzieć w domu. Jasne?
- Jasne! - odparł Nikodem rozpakowując plastikowe pudełko. Szybko założył na rękę zegarek.
Po chwili wyszedł z mieszkania. Szymon spojrzał kątem oka na stojącą przy oknie Danielę. Uśmiechnął się do niej. Podobały mu się jej brązowe oczy i długie, ciemne, kręcone włosy. Podszedł do niej. Chwycił ją za obydwie ręce.
- No i zostaliśmy sami - szepnął całując ją po szyi.

Tymczasem Marcel siedział na dużym kamieniu. Patykiem wiercił dziurę w ziemi.
- Co robimy? - rzekł Nikodem podbiegając do niego. - Masz, to od taty - dodał podając koledze zegarek.
- To nie jest mój tata, tylko twój - zaoponował Marcel.
- Co za różnica? Co robimy?
- Możemy iść na molo - odparł Marcel.
- Na molo? Może lepiej nie - szepnął Nikodem. - Chodźmy do domku na drzewie - zaproponował.
- Nuda... Ja idę na molo.
- Ja nie...
- Niko, nie bądź baba! Będziesz się słuchał Szymona? - zaśmiał się Marcel. - Myślisz, że on się dowie, gdzie byliśmy? W głowie mu tylko te głupie oświadczyny!
Powiedziawszy te słowa, Marcel rzucił patyk w krzaki, po czym ruszył w stronę zakazanego miejsca. Był ciekaw, czy Nikodem idzie za nim. Mimo to, nie odwracał się za siebie. Po chwili usłyszał lament kolegi.
- Marcel, wracajmy koło domu... No weź...
- Jednak za mną leziesz? - zaśmiał się.
- Tata mnie zabije jak się wyda, że znowu tam poszliśmy.
- Moja mama cię obroni. Nie becz!
- Nie beczę...
Pół godziny później chłopcy byli już na miejscu. Usiedli na samym końcu drewnianego pomostu. Marcel wyciągnął z kieszeni kurtki ten sam scyzoryk, który dwa tygodnie temu Nikodem wykradł ojcu.
- Skąd go masz? - spytał jasnowłosy chłopiec.
- Leżał w kuchni na parapecie. Wyryjemy nim dzisiejszą datę. To będzie znak, że tego dnia byliśmy tutaj.
- Okej - odparł Nikodem odwracając się w stronę Marcela.
Uważnie przyglądał się temu, z jaką pasją i starannością kolega rzeźbi w desce arabskie cyfry. - Poniżej napiszę "M i N". To będą nasze półinicjały. Okej?
- No - zgodził się Nikodem.
Gdy napis był już gotowy, obydwaj położyli się na pomoście. Patrzyli w jasnobłękitne, bezchmurne niebo.
- Gdybym miał ten pierścionek - zaczął Marcel - wyrzuciłbym go teraz do wody.
- Dlaczego? - zdziwił się Nikodem.
- Bez pierścionka nie byłoby zaręczyn. Bez zaręczyn nie byłoby ślubu.
- Ja tam się cieszę, że mój tata i twoja mama, no wiesz...
- A ja nie.
Przez chwilę obaj milczeli. Marcel wyobraził sobie, jak to będzie mieszkać z Szymonem w jednym domu. Do tej pory chłopiec zwykle robił to, na co tylko miał ochotę. Pyskował matce, wychodził i wracał do domu, kiedy chciał. To od niego zależało, czy zrobi lekcje, czy też nie. W tym momencie dotarło do niego, że wszystko to się ukróci. Poczuł, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.
- Nie możemy dopuścić, by Szymon oświadczył się mojej mamie! - krzyknął podnosząc się z pomostu.
- Co ty bredzisz? - odparł Nikodem.
- Niko, wymyśl coś szybko!
- Co mam ci niby wymyślić? Jak będzie chciał to się oświadczy i tyle!
- To zróbmy coś, żeby mama go znienawidziła. Mam pomysł!
Powiedziawszy te słowa Marcel zaczął biec w stronę domu. Nikodem podążał tuż za nim. Było wpół do dwunastej, gdy zdyszani chłopcy weszli do salonu.
Szymon spojrzawszy na nich, skierował wzrok na zegarek. Zdziwiło go, że przybyli przed wyznaczonym czasem.
- Co tam, chłopaki? Głodni? - spytał.
- Tak. Co na obiad? - spytał Nikodem.
- Zamówiliśmy pizzę.
- O, super! - ucieszył się chłopiec.
Tymczasem Marcel znikł z pola widzenia kolegi. Pobiegł na poddasze. Zamknął się w pokoju. Wyszedł stamtąd dopiero po piętnastu minutach. Stanął przy Szymonie z obrażoną miną.
- Co znowu? - rzekł mężczyzna patrząc na małego.
- Myślałem, że jesteś inny - szepnął chłopiec patrząc kątem oka na siedzącą przy kominku Danielę.
- O co ci chodzi? - spytał Szymon.
- Znalazłem to na górze! - wrzasnął Marcel ze złością. Podał Szymonowi do ręki zapisaną kartkę papieru. Daniela w mig stanęła u boku mężczyzny. Zarówno ona jak i Szymon od razu rozpoznali pismo Marcela.
- To może przeczytam - rzekł mężczyzna jak najbardziej poważnie. - "Kochany Szymonie, nie mogę się doczekać, kiedy znowu się spotkamy. Chcę wziąć z tobą ślub, bo chyba jestem w ciąży. Twoja Ania". No i? - dodał patrząc na Marcela.
Chłopiec zaniemówił. Był pewien, że Szymon zacznie się z tego tłumaczyć, że Daniela obrazi się na niego za zdradę, może nawet wybiegnie z płaczem z domu. Tak się nie stało. Teraz jedyną osobą, której przyszło się tłumaczyć był Marcel.
- Co to ma być? - powtórzył Szymon.
- No, leżało na górze, pod dywanem - rzekł Marcel nieśmiało.
- Przecież ty to napisałeś. Powiedz, dlaczego to zrobiłeś?
Chłopiec wzruszył ramionami. Zrobił krok do tyłu. Szymon chwycił go za rękę. Przyciągnął do siebie. - Dlaczego to napisałeś? - spytał jeszcze raz.
- No, co? - szepnął Marcel pod nosem. - Przecież wiesz...
- Wiem, ale nie rozumiem.
Nastała niezręczna chwila ciszy. Daniela z zakłopotaniem spojrzała na syna. Nie wiedziała jak skomentować jego zachowanie.
- Dobra, Marcel, zapominamy o tym liście - rzekł Szymon przedzierając kartkę na pół.
Wtem rozległ się dzwonek do drzwi. Nikodem wpuścił do mieszkania dostawcę pizzy. W mig usiadł do stołu. Marcel niepewnie spojrzał na Szymona, po czym usiadł naprzeciw niego, obok Nikodema.
- Mamy coś gazowanego? - odezwał się Nikodem.
- W samochodzie jest Pepsi - odparł Szymon biorąc do ręki kluczyk od auta. - Trzymaj!
Chłopiec szybko podniósł się z siedzenia. Wybiegł na podwórko. Tymczasem Marcel nałożył sobie duży kawałek pizzy. Obficie polał go sosem czosnkowym.
Po kilku minutach do salonu wszedł Nikodem. Nie przyniósł napoju. Zamiast tego spojrzał z bojaźnią na ojca. Był blady jak ściana.
- Co się stało? - spytał Szymon prędko wstając od stołu. Podszedł do chłopca. Bez trudu zauważył, że Nikodem jest przerażony. - Hej, Niko? O co chodzi?
- Nie wiem, jak to się stało... - wydusił z siebie chłopiec. - Przepraszam... - dodał bliski płaczu.
- Ale co się stało? - spytał Szymon.
Nie czekając na dalsze wyjaśnienia, mężczyzna czym prędzej wyszedł z domu. Oniemiał, gdy dostrzegł, że jego auto zjechało z górki i zatrzymało się na jednym z pobliskich drzew. Pośpiesznie poszedł sprawdzić, czy samochód jest cały. Odetchnął z ulgą, gdy zauważył, że nic poważnego się nie stało. Podjechał z powrotem pod dom, po czym zatrzymawszy auto, zaciągnął ręczny hamulec.
Jeszcze raz obszedł samochód dookoła.
- Nikodem! Brak mi słów na ciebie! - zawołał wchodząc do salonu.
- Nie krzycz na niego - odezwała się Daniela. - Przecież nie zrobił tego specjalnie. Coś poważnego z autem?
- Nie, zderzak lekko się wgniótł. To wszystko. Niko, jak mogłeś spuścić hamulec ręczny, co?
Chłopiec nic nie odpowiedział. Szymon zmierzył syna wzrokiem, po czym usiadł obok ukochanej. Objął ją ramieniem.
- No jedz - szepnęła.
- Przyniosłeś tą Pepsi? - odezwał się Marcel. Mężczyzna wziął głęboki oddech. Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Marcel ciągnął dalej. - To może ja przyniosę.
- Nie, nie, nie! Siadaj, z powrotem! - cofnął go. - Przyniosę wam tą Pepsi.
Szymon ponownie wstał od stołu. Gdy wrócił, nalał chłopakom i Danieli napoju do szklanek. - Co za dzień! - pomyślał.
Zegar wskazywał dwunastą piętnaście.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz