Wyprawa

1.6K 58 4
                                    

Była godzina dwudziesta trzecia. Nikodem pomału podniósł się z łóżka. Klepnął lekko ojca w policzek. Szymon przewrócił się na drugi bok. - Czyli śpi - pomyślał chłopiec. Wsunął na piżamę jeansowe spodnie i bluzę z kapturem. Na bose stopy włożył wczorajsze skarpetki. Chwilę później w salonie pojawił się Marcel. Z obawą spojrzał na śpiącego Szymona.
- Idziemy? - szepnął Nikodem.
Marcel niepewnie kiwnął głową. Chłopcy ubrali buty i kurtki. Nikodem ostrożnie przekręcił klucz w drzwiach.
Na dworze było już całkiem ciemno. Nikodem wyciągnął telefon z kieszeni spodni. Włączył latarkę. Obydwaj niepewnie zawędrowali w stronę tratwy.
Marcel trzymał telefon kolegi, świecił mu latarką. Nikodem pośpiesznie odczepił linę od łodzi. Chłopcy wepchnęli tratwę do wody. Po chwili obydwaj byli już na pokładzie.
Nikodem mocno odepchnął kijem łódź od brzegu. Marcel przełknął ślinę. W miarę oddalania się tratwy od brzegu tracił chęć na nocną wyprawę.
- Niko, wracajmy do domu. To był głupi pomysł - szepnął Marcel. - Jest tak ciemno, że nie widać nawet brzegu...
- Przestań panikować - odparł Nikodem nie przerywając odpychania łodzi.
- Niko, no weź! Wracamy do domu! Jeśli nie zawrócisz, zaraz wepchnę cię do wody - zagroził.
- I co zrobisz sam na tratwie? - zaśmiał się Nikodem.
Marcel spuścił wzrok. Ze smutkiem spoglądał w wyświetlacz telefonu kolegi. Czuł się bezradny. Szczerze żałował, że dał się namówić na tę akcję.
- Nikodem, w salonie pali się światło! - wrzasnął po chwili z przerażeniem. Syn Szymona pośpiesznie skierował wzrok w stronę domu. Zamarł.
- Odbijaj do brzegu! - wrzasnął Marcel.
- Zwariowałeś? Nie możemy teraz wrócić do domu!
- Właśnie, że musimy. To ostatnia szansa. Powiemy, że wyszliśmy na chwilę i tyle. Najwyżej Szymon nas skrzyczy.
- Nie wiesz, co mówisz...
Nie zastanawiając się dłużej, Marcel odepchnął Nikodema. Chłopak przewrócił się. O mały włos a wpadłby do wody. Marcel zaczął prędko kierować tratwę z powrotem w stronę brzegu. Nikodem nie zamierzał mu odpuszczać. Kopnął Marcela w piszczel.
- Ała! Jesteś chory na umyśle! - wrzasnął Marcel upadając na koło ratunkowe. - Oddawaj ten kij! - dorzucił ściskając grubą gałąź w obydwie ręce.
Chłopcy coraz bardziej zaczęli się szarpać. Ani jeden ani drugi nie zamierzał ustąpić. Tratwa kołysała się na wszystkie strony. W końcu Nikodem stracił równowagę. Wpadł do wody. Marcel prędko rzucił mu pomarańczowe koło ratunkowe.
Nikodem poczuł przenikliwy chłód. W mig całe jego ciało przeszły dreszcze. Mocno trzymał się koła. Marcel prowadził tratwę w kierunku brzegu. Gdyby nie zapalone światło w salonie nie wiedziałby, w którą stronę kierować łódź.
Gdy tratwa była już bardzo blisko brzegu, Marcel wskoczył do wody. Pomógł Nikodemowi wyjść na powierzchnię. Syn Szymona położył się na ziemi. Oddychał głęboko. Tymczasem Marcel wepchnął tratwę na brzeg. Przymocował do łodzi linę. Chwycił Nikodema za rękę.
Obydwaj pomału zbliżyli się do domu. Marcel wszedł na taras. Ostrożnie spojrzał przez okno do salonu. Zdziwił się, gdy spostrzegł, że Szymon śpi jak zabity. Malec odetchnął z ulgą.
- Jesteśmy uratowani - szepnął chłopiec prowadząc Nikodema w stronę drzwi. - Twój tata śpi. Musiałeś zostawić zapalone światło w salonie.
Nikodem nic nie odpowiedział. Obydwaj po cichu weszli do mieszkania. Przy oknie stała lampka nocna. Jej blask rozświetlał cały salon.
Chłopcy pośpiesznie przebrali się w czyste, suche piżamy. Marcel poszedł na górę. Natomiast Nikodem położył się obok śpiącego ojca. Było piętnaście minut po drugiej.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz