Balkon

1.1K 34 0
                                    

- Samochód stoi więc tata jest w domu... - szepnął Nikodem. - Marcel, błagam cię, wymyśl coś...
Ciemnowłosy chłopiec pogłaskał po głowie szarego kociaka.
- Myślę przecież - rzekł. - Mam! Wejdziemy przez balkon... Musimy tylko przynieść drabinę od dziadków.
Nikodem wziął głęboki oddech. Stuknął Marcela ręką w czoło.
- Głupku, będziesz szedł tędy z drabiną? Tata i mama na pewno nas zauważą.
- Sam jesteś głupek. Ty idź na podwórko dziadka a ja będę u nas przy garażu... Podasz mi drabinę przez płot. A, i nie myśl, że jak ktoś cię przyłapie to będę cię krył... Każdy sam na siebie uważa. Okej?
- Okej - odparł Nikodem.
Chłopcy poszli każdy w swoją stronę. Marcel przykunął przy płocie sąsiadów. Powoli przeczołgał się w stronę domu. Minąwszy werandę podbiegł do płotu.
Nikodem podał Marcelowi drabinę, sam przeskoczył przez płot. Marcel bez zastanowienia położył kota na trawie.
- Włóż Pysia do plecaka - rzekł Nikodem.
- Okej.
Marcel chwycił kociaka za głowę, po czym wsunął go do swojego tornistra. Maleńkie zwierzątko cicho zamiauczało.
Chłopaki zanieśli drabinę pod dom. Stabilnie oparli ją o szczytową ścianę.
Chwilę później obydwaj byli już na balkonie. Drzwi od pokoju Nikodema były otwarte. Chłopcy odetchnęli z ulgą. Usiedli na łóżku. Marcel wyciągnął kociaka z plecaka.
- Zmieńmy mu imię na Rambo - rzekł Marcel przyglądając się ciemnym oczkom małego kotka.
- Nie... Pysiu bardziej do niego pasuje. Cicho, ktoś idzie... Chowaj kota...
Marcel prędko wsunął zwierzę z powrotem do plecaka. Kilka sekund później do pokoju wszedł Szymon. Był totalnie zaskoczony tym, że chłopcy są w domu.
- Hej - rzekł siadając na obrotowym krześle Nikodema. - Skąd się tu wzięliście?
- Bociany nas przyniosły - zaśmiał się Marcel. - Z brzucha mamy. A skąd niby?
- Marcel, nie żartuj sobie. O której wróciliście do domu?
- Tak jak zawsze. Po szkole... To znaczy, ja jeszcze byłem na poprawie z historii. Dostałem czwórkę. Pokazać dzienniczek?
- Pokaż - odparł Szymon z uwagą przyglądając się chłopcom.
Marcel wziął do ręki plecak. Wyciągnął z niego dzienniczek, po czym podał go ojcu. Szymon przeglądał kartkę po kartce. Wyciągnął długopis z szuflady. Złożył podpisy przy kilku ocenach.
- Czyli wracaliście ze szkoły osobno?
- No tak - rzekł Nikodem starając się patrzeć Szymonowi w oczy. - Ja od razu po szkole wróciłem do domu, a Marcel miał jeszcze poprawę z historii.
- A dlaczego nie byliście na obiedzie?
- Nie byłem głodny, ale teraz jestem... Napiłbym się mleka - powiedział Marcel. - Mamy w domu mleko?
- Tak. Raczej tak. Chodźcie na obiad.
- Okej.
Chłopcy wstali z łóżka. Prędko pobiegli do salonu. Daniela zdębiała.
- Skąd oni się tu wzięli? - szepnęła spoglądając na schodzącego po schodach męża.
Szymon wzruszył ramionami.
- Nie wiem, coś kręcą - odparł siadając do stołu.
Daniela postawiła garnek z zupą na płycie indukcyjnej. Usiadła na krześle obok męża.
- Nie wiem, skąd się tu wzięli, ale na pewno nie weszli do domu drzwiami. Szymon, ja przez cały czas byłam w salonie. Widziałabym, gdyby...
- Skarbie, jeśli nie weszli do domu drzwiami, to którędy niby? - zaśmiał się Szymon.
- Dobre pytanie! Marcel, którędy weszliście do domu? - odparła spoglądając w bystre oczy syna.
- Drabiną przez balkon! - zaśmiał się Marcel. Nikodem natychmiast szturnął brata w łokieć.
Szymon spojrzał na chłopców z namysłem. Zmarszczył brwi.
- Co na obiad? - spytał Marcel celowo zmieniając temat.
- Pomidorowa - odparła Daniela.
Nikodem podszedł do kuchennych mebli. Wyciągnął z szafki cztery talerze.
- Pomogę ci, mamo - rzekł.
Rozstawiwszy talerze na stole, wyjął z szuflady łyżki. Podał Danieli chochlę. Kobieta uśmiechnęła się do chłopca. Nalała każdemu zupy. Wszyscy usiedli do stołu. Była godzina siedemnasta trzydzieści.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz