Park

1.2K 40 0
                                    

Daniela siedziała w fotelu. Na wprost niej, na metalowym karniszu wisiała biała suknia ślubna. Była przyozdobiona złotą nicią i delikatną koronką.
- Jutro cię założę - szepnęła Daniela.
W końcu usłyszała dzwonek do drzwi. Uwiesiła się Szymonowi na szyi, po czym pocałowała go w usta. Chwilę później podała mu do rąk dwie spore torby podróżne. Sama chwyciła sześciokątny karton.
- Chłopaki nie przyjechali z tobą? - spytała, gdy oboje zbliżali się do samochodu.
- Nie. Zostawiłem ich u mamy - odparł. - Daj to.
Szymon włożył torby i karton do bagażnika. Spojrzał Danieli w oczy.
- O co chodzi? - spytała.
- Przejdźmy się do parku... - odparł zamykając auto.
Ludzie spacerowali krętymi alejkami. Wokół rozbrzmiewały odgłosy bawiących się dzieci. Wróble skakały po gałęziach drzew.
Szymon i Daniela usiedli na swojej ulubionej ławce. Nieopodal znajdował się niewielki staw. Pływały po nim łabędzie i dzikie kaczki.
- Chciałem się wyciszyć - szepnął Szymon. - Popatrzeć ci w oczy... Masz takie piękne oczy...
- Dziękuję - odparła. - Twoje oczy też są piękne. Kocham je najbardziej na świecie.
- Tak? - uśmiechnął się.
Ścisnęli sobie ręce. Przez moment oboje milczeli. Przyjemnie było im siedzieć obok siebie i nic nie mówić. Patrzeć na siebie bez słowa.
Szymon przeczesał swoimi palcami rozpuszczone włosy Danieli.
- Kocham te twoje włosy - szepnął po chwili.
Ta, zarumieniła się. Zbliżywszy się, pocałowali się w usta. Oboje dostrzegli, że ten pocałunek różnił się od wszystkich poprzednich. Był taki subtelny, niezwykle czuły i delikatny.
- Też tego potrzebowałam - szepnęła w końcu Daniela.
- Czego, Lusia?
- Też chciałam się wyciszyć, zresetować myśli. Ale nie potrafię. Wciąż myślę o tym, czy nie potknę się w tych wysokich szpilkach na oczach całej rodziny... Martwię się, że Marcel i Nikodem coś wywiną... Boję się, że w urzędzie przekręcę któreś słowo albo, co gorsza, pomylę tekst przysięgi małżeńskiej.
- Lusia, wyluzuj - zaśmiał się. - Naprawdę się tym stresujesz? Ja mam zupełnie inne obawy niż ty...
- Tak? To powiedz, jakie.
- Hm... Chodzi o dom moich rodziców...
- Co z nim?
- Kiedy stamtąd ostatnio wychodziłem oprócz mamy, taty i chłopaków, byli tam jeszcze moi trzej wujkowie ze swoimi żonami i kuzyn z żoną i z trójką dzieci. A to dopiero początek gości. Boję się, że fundamenty domu tego nie wytrzymają, dom się zawali i będziesz musiała po ślubie mieszkać nie tylko z mężem i dziećmi, ale też z teściami.
- Szymon, nie strasz mnie! Bo nie wezmę z tobą ślubu! - zaśmiała się.
- Jak nie? Musisz! Słowo się rzekło. Pamiętasz? Wtedy na łódce?
- Tak. Było ciemno i zimno, a ty chciałeś mnie zostawić na środku jeziora! - odparła z wyrzutem.
- Głuptasie, w życiu bym cię tam nie zostawił. To był taki mój patent na to, żebyś przyjęła moje oświadczyny...
- Agacie też tak się oświadczyłeś?
- Nie, z nią było inaczej. Stałem na dachu wieżowca i powiedziałem, że jeśli się nie zgodzi na ślub to skoczę w dół.
- Jesteś chory - odparła. Klepnęła go w ramię.
- Ty też nie jesteś całkiem normalna - rzekł bawiąc jej palcami jej ręki. - Chodźmy już... Rodzina czeka.
- Masz rację... Ale zanim tam pojedziemy, obiecaj mi coś.
- Skarbie, jeśli tylko będę w stanie spełnić twoją prośbę na pewno ją spełnię.
- Dobrze, daj mi słowo, że codziennie będziesz golił brodę.
- Mówisz serio? Nie lubisz, jak mam zarost? Przecież to takie męskie - zaśmiał się.
- I bez tego jesteś męski - odpowiedziała. - Mój prawdziwy facet! - dodała.
- Okej. Niech ci bedzie. Obiecuję - rzekł.
Oboje wstali z ławki. Daniela chwyciła Szymona za rękę. Był wyższy od niej o całe pół głowy. Spojrzała na niego zakochanymi oczyma.
Poszli w stronę auta.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz