Daniela i Szymon szli wolnym krokiem wzdłuż jeziora. Trzymali się za ręce. Co jakiś czas spoglądali na idących przed nimi chłopców.
- Nikodem powiedział dzisiaj do mnie "mamo" - odezwała się Daniela.
- Serio? Co mu się stało? - rzekł Szymon z uśmiechem.
- Nie wiem. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Podszedł do mnie i powiedział "mamo, pomogę ci przy śniadaniu". Szok. Wiesz, Szymon, nie potrafię go rozgryźć. U Marcela masz wszystko wypisane na twarzy. Możesz się domyśleć, co mu chodzi po głowie. Spojrzę na niego i wiem, czy coś go martwi, czy coś kombinuje, czy coś ukrywa. Z Nikodemem jest inaczej. Nic nie potrafię z niego wyczytać.
- Bo nie znasz go tak dobrze jak Marcela. Ja z Nikodema wyczytam wszystko tak, jak ty z Marcela.
- Serio?
- Jasne. Kiedy coś kręci to ręce trzyma z tyłu i stara się patrzeć mi w oczy, żebym myślał, że mówi prawdę. Kiedy ma coś na sumieniu chodzi za mną tak długo, aż go spytam, czy chce pogadać. Lusia, czytam z niego jak z otwartej książki.
- A ze mnie też potrafisz tak czytać? - spytała.
- Ty w ogóle nie potrafisz maskować swoich uczuć.
- Serio? Jest ze mną aż tak źle?
- Nie wiem, czy to źle... W zasadzie podoba mi się to, że jesteś taka prawdziwa Lusia. Nie umiesz udawać. Jak jesteś zdenerwowana, to cała chodzisz... Jak jesteś szczęśliwa, to niemal skaczesz z radości... Jak jest ci smutno, to płaczesz...
- Jestem przewidywalna - odparła Daniela zwieszając głowę.
- No, jesteś... Ale to nic złego. Kocham cię za to, jaka jesteś.
- No dobrze. To teraz ja ci powiem, jaki ty jesteś...
- No, słucham.
- Zgrywasz twardziela, ale żaden z ciebie twardziel.
Szymon zmarszczył brwi.
- O co ci chodzi, Luśka? - spytał.
- W zasadzie to nie są moje słowa, lecz Marcela. Powiedział mi, że wie jak cię wytrącić z równowagi, ale wie też, jak sprawić, żebyś zmiękł, zmienił zdanie a nawet odstąpił od wymierzenia kary.
- Żartujesz! Tak ci powiedział?
- No tak... Mówił mi jeszcze inne rzeczy, ale nie będę ci wszystkiego powtarzać...
- Lusia, powiedz! Co ci jeszcze mówił?
- No okej. Ale mnie nie wydasz?
- No jasne, że nie.
Daniela szeroko uśmiechnęła się do Szymona. Oboje przystanęli na chwilę. Popatrzyli na chłopców wspinających się po krzywym konarze wierzby.
- Skarbie, mój syn, kiedy dorośnie, chce być taki jak ty.
Szymon zaśmiał się w głos.
- Nie wierzę! Mówisz serio? - spytał po chwili.
- Tak, bo z ciebie, cytuję, "prawdziwy facet".
- Żartujesz! Tak ci powiedział?
- Tak - przytaknęła.
- Ty to masz szczęście! Będziesz miała za męża nie jakąś babę, tylko prawdziwego faceta! - odparł wybuchając śmiechem.
Oboje ujrzeli biegnącego w ich stronę Marcela. Chłopiec zatrzymał się przy Szymonie. Uśmiechnął się do niego.
- Tato, a pożyczysz mi swój aparat? - spytał.
- Pewnie - odparł Szymon podając chłopcu do ręki lustrzankę w pokrowcu. - Co będziesz fotografował? - spytał po chwili.
- Ciebie i mamę, jak się całujecie! - zażartował chłopiec. Odwróciwszy się, ruszył w stronę Nikodema.
- Marcel! Zaczekaj! - zawołała Daniela.
- Co? - odparł chłopiec odwracając się w stronę mamy.
- Zrób nam zdjęcie - poprosiła.
Prędko przyłożyła swoje usta do ust Szymona. Marcel zarumienił się. Zrobił kilka zdjęć, po czym podbiegł do drzewa, na którym siedział Nikodem. Wdrapał się na tę samą gałąź. Wspólnie oglądali zdjęcia zrobione przed chwilą przez Marcela. Głośno się śmiali.
- Zobacz, jak im wesoło - rzekł Szymon. - Jeszcze rano omal się nie pobili. A teraz jacy zgodni.
Po chwili chłopcy zeskoczyli z drzewa. Ruszyli w stronę wysokiego domu położonego na skarpie. Nieoczekiwanie Szymon i Daniela ich dogonili.
- Myślałam, że jesteśmy tu sami, a tu proszę! Mamy sąsiadów - powiedziała Lusia z zadowoleniem.
- W całym Zajezierzu znalazłoby się może pięć, sześć domów - rzekł Szymon kładąc rękę na ramieniu idącego obok Nikodema.
- Powiemy im? - odezwał się Marcel. Szturchnął Nikodema w łokieć.
- Nie wiem. Jak tam chcesz - odpowiedział chłopiec.
- To powiem! W tym domu mieszkają złodzieje - wyznał wskazując ręką dom stojący na skarpie.
- Co takiego? - zdziwił się Szymon. Popatrzył na malca z niedowierzaniem.
- Tato, Marcel mówi prawdę - odezwał się Nikodem. - Już dwa razy porwali nam tratwę!
- I nie chcieli oddać. Musiałem... Nie ważne, co musiałem zrobić, ale dostali za swoje!
- Marcel! Co im zrobiliście, co? - spytał Szymon.
- Nic! - odpowiedział chłopiec. - Wcale bym się nie zdziwił, jakby nasza tratwa znowu była u nich na podwórku! - dodał ze zdenerwowaniem.
Kilka minut później spacerowicze zbliżyli się do owego domu. Ujrzeli dwoje dzieci siedzących na samym szczycie wielkiej góry piasku. Niespodziewanie zza budynku wyłonił się ciemnowłosy mężczyzna. Miał na sobie froterową koszulę w kratę, wytarte jeansy i tenisówki. Na widok Szymona stanął w miejscu. Przetarł oczy ze zdumienia.
- Szymon?! - zawołał robiąc dwa kroki do przodu. - Kope lat! - dodał.
Mężczyźni uścisnęli sobie ręce. Daniela z uwagą przyjrzała się znajomemu jej narzeczonego. Miał pogodny wyraz twarzy. Jego wygląd wskazywał na to, że jest mniej więcej w ich wieku.
- Skarbie, to jest Janek, mój przyjaciel z dzieciństwa - rzekł Szymon zwracając się do Danieli.
- Moje uszanowanie! - powiedział mężczyzna. - Wejdźcie, akurat rozpalamy ognisko. Powspominamy stare, dobre czasy!
Szymon i Daniela nie dali się długo namawiać. Chętnie skorzystali z zaproszenia. Mężczyzna wprowadził gości na podwórko. Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie z obawą.
- Oliwer, zawołaj mamę! Powiedz, że mamy gości! - rzekł Janek siadając na obalonym pniu drzewa.
Chłopiec natychmiast skierował wzrok na przybyszy. Rozpoznał Marcela i Nikodema. Zamiast po mamę, podbiegł do taty.
- A to mój najstarszy syn, Oliwer - rzekł Janek wyciągając rękę do chłopca. Pogłaskał malca po głowie.
- Najstarszy? To ile ich masz?
- Czwórkę. Oliwer od września idzie do piątej klasy... Zuch chłopak! Jest jeszcze Amela, Julka a najmłodszy ma osiem miesięcy... Oliwer, idź po mamę.
- Ale tato... Muszę ci coś powiedzieć - szepnął chłopiec.
- Później mi powiesz.
- Tato, to jest ważne...
Chłopiec szepnął ojcu do ucha kilka słów. Mężczyzna momentalnie skierował wzrok na Nikodema i Marcela. Chłopcy mieli nadzieję, że pan Janek przemilczy sprawę. Tak też się stało.
- Mieszkasz tutaj czy w Toruniu? - rzekł gospodarz wkładając do ust źdźbło trawy.
- W Toruniu. Planujemy z rodziną przeprowadzić się tutaj jakoś na przełomie czerwca i lipca.
- Na stałe? - spytał Janek.
- Tak - odparł Szymon. - A ty od dawna tu mieszkasz? Przyjeżdżam tu praktycznie w każdy weekend, a nie widziałem cię już tyle lat!
- Miesiąc temu się tu wprowadziliśmy. Jakoś miasto nie przypadło nad do gustu. Tu dzieciaki mają wolność. Mogą biegać ile wlezie, a ja nie boję się, że wpadną gdzieś pod samochód. Mają tu wszystko, co potrzeba, żeby się wyszaleć. A, niech mają takie dzieciństwo, jakie my mieliśmy! Nie ma w Zajezierzu ani jednego drzewa, na którego wierzchołku nie siedzieliśmy z Szymonem - rzekł zwracając się do Danieli. - Takie to były czasy...
Wtem z domu wyłoniła się jasnowłosa kobieta. Trzymała na rękach małego chłopca. Podszedłszy, usiadła na pniu tuż obok Danieli.
- Mamy gości? - odezwała się. - Miło mi, jestem Emilia - przedstawiła się.
- Ja jestem Daniela. Jaki słodki chłopczyk. Jak ma na imię?
Emilia natychmiast podała dziecko Danieli na ręce.
- To jest Kornel, nasz najmłodszy członek rodziny - odparła. - Amela, przyprowadź siostrę!
Ośmioletnia dziewczynka zeskoczyła z piaskownicy i pobiegła w stronę domu.
Tymczasem Janek przykucnął przy ułożonych w stos gałęziach. Rozpalił ognisko.
- Wciąż uczysz w szkole? - spytał po chwili.
- Tak. A ty, czym się zajmujesz?
- Zamawiam drzewo, łupię je łuparką hydrauliczną. Potem sprzedaję.
- O, dobrze wiedzieć. To się u ciebie zaopatrzymy na zimę.
- Czego się napijecie? Zrobię kawę - odezwała się Emilia.
Cmoknęła maleńkie rączki Kornela, po czym poszła do domu. Również Marcel podniósł się z siedzenia. Podszedł do Szymona.
- Tato, możemy z Nikodemem iść tam nad wodę? - spytał.
- Idźcie - rzekł mężczyzna.
Chłopcy momentalnie pobiegli w stronę jeziora. Obaj stanęli przy pamiętnej brzozie. Nieoczekiwanie wyszedł im naprzeciw Oliwer.
- Spadaj stąd! - rzekł Marcel. Schylił się, podniósł z ziemi kilka kamieni, po czym rzucił nimi w stronę przybysza. Oliwer dwa razy oberwał w nogę.
- Marcel, przestań... - rzekł Nikodem.
- Chodź, dajmy mu wycisk. Przywiążemy go do drzewa, spuścimy spodnie jak ostatnio i wlejemy mu pokrzywami! Jestem genialny, że coś takiego wymyśliłem! Niko, łap go!
Nikodem spojrzał na Marcela z niedowierzaniem.
- Nie - odparł wprawiając Marcela w zdumienie. - Nie zrobię tego - dodał siadając na trawie.
- Niko! Nie wygłupiaj się, no! Jesteśmy braćmi, nie pamiętasz? Musimy działać razem!
- I razem obrywać? Nie mam zamiaru znowu przez ciebie obrywać. Chcesz go lać, to lej. Ja idę do taty.
- Leć! Poradzę sobie bez twojej pomocy! - zawołał Marcel. - No i zostaliśmy sami - zwrócił się do Oliwera. - Masz jakiś sznurek, którym mógłbym cię przywiązać do drzewa? - spytał z uśmiechem na ustach.
Oliwer rozejrzał się wokół. Zrobił trzy kroki w tył, po czym podniósł z ziemi długi patyk.
- Tym będziesz się przede mną bronił? - zaśmiał się Marcel.
Nieoczekiwanie na skarpie pojawił się Szymon. Zawołał Marcela. Chłopiec prędko się przy nim stawił.
- Marcel, nie rób głupstw. Chodź do nas - rzekł prowadząc dziesieciolatka w stronę ogniska. - Usiądziesz koło mnie.
- No, dobrze. Ale tato, ten chłopak dwa razy ukradł nam łódź - szepnął.
- Marcelek, to nie jest powód, żeby się z nim bić.
- Niko naskarżył na mnie?
- Nie naskarżył. To ja spytałem go, dlaczego przyszedł sam, bez ciebie. Powiedział, że za moment będziesz się bić, a on nie chce w tym uczestniczyć.
- Głupek - wymamrotał Marcel.
Obaj podeszli do ogniska. Usiedli obok siebie na obalonym pniu drzewa. Daniela z trwogą spoglądała na czteroletnią dziewczynkę wrzucającą kamyki do ogniska. Była zaskoczona tym, że jej rodzice nie każą jej odejść od ognia. Przecież wystarczyłaby chwila nieuwagi a dziewczynka mógłby się poparzyć.
Janek przyniósł z piwnicy dwie butelki wina. Daniela miała nadzieję, że Szymon poprzestanie na góra dwóch kieliszkach trunku. Tymczasem on i Janek polewali sobie wino bez umiaru, a gdy obydwie butelki były już puste, gospodarz wyciągnął spod stołu półlitrową flaszkę śliwowicy.
Marcel i Nikodem przesiedli się na drugą stronę ogniska. Zdziwili się, gdy spostrzegli, że Oliwer wpycha się między nich.
- Możemy się zakumulować? - spytał. - U mnie w domu same baby... A znam tu dużo fajnych kryjówek. Mógłbym je wam pokazać.
- Spadaj - rzekł Marcel. - Nie zadajemy się ze złodziejami.
- Nie, to nie - odparł Oliwer siadając na ziemi tuż przy ognisku. Wyciągnął scyzoryk z kieszeni spodni, chwycił długi kij leżący w zasięgu jego ręki, po czym zaostrzył jego koniec.
- Robi na nas włócznie - szepnął Marcel pod nosem.
Tymczasem Oliwer nabił kiełbasę na ostry szpikulec kija. Wzniósł ją nad ognisko.
Zbliżała się godzina dwudziesta. Słońce chowało się za horyzontem. Daniela była już zmęczona. Wiedziała, że z całą pewnością nie wrócą dziś do Torunia, jak planowali. Liczyła się też z tym, że jutro rano to ona będzie musiała kierować autem.
- Skarbie, czas na nas - szepnęła w pewnym momencie.
Szymon nijak nie zareagował na jej słowa. Był tak zaabsorbowany rozmową z przyjacielem, że w ogóle nie zwrócił uwagi na narzeczoną.
Daniela uśmiechnęła się do siedzącej obok Emilii.
- Mój jak sobie popije to też nie słucha, co się do niego mówi - odparła jasnowłosa kobieta. - Muszę iść położyć małego spać. Miło było poznać. Wpadnijcie jeszcze.
- Dziękuję. Pewnie wpadniemy... - odparła Daniela kierując wzrok na Szymona. - Hej, panie Jasiński! - zawołała głośno i wyraźnie. - Idziemy do domu! Bardzo dziękujemy za gościnę. Było bardzo miło, ale czas na nas - dodała zwracając się do Janka. Chwyciła Szymona za ramię. Pomogła mu wstać. Mężczyźnie zakręciło się w głowie. Cudem udało mu się utrzymać równowagę.
- Do widzenia! - zawołała prowadząc Szymona w stronę furtki. - Chłopaki, idziemy do domu.
Obaj prędko podnieśli się z pnia. Wolnym krokiem szli za rodzicami w stronę domu. Przez całą drogę rozmawiali o Oliwerze. Nikodem był zdania, że warto byłoby się z nim zapoznać. Marcel nie chciał nawet o tym słyszeć. Chłopcy nie mogli dojść w tej sprawie do porozumienia.
Około dwudziestej pierwszej Daniela przyprowadziła Szymona do domu. Wyciągnęła klucze z kieszeni jego spodni, po czym otworzyła nimi zamek w drzwiach.
Szymon był tak pijany, że usypiał na stojąco. Gdy tylko wszedł do domu, natychmiast położył się na kanapie w salonie. Daniela zdjęła mu ze stóp buty, położyła poduszkę pod jego głowę. Okryła narzeczonego kocem.
Nikodem popatrzył na ojca z politowaniem. Nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie.
- Niko, będziesz dzisiaj spać z Marcelem - powiedziała podając chłopcu czysty ręcznik. - A teraz idź się myć, bo jutro wcześnie rano trzeba wstać...
Nikodem uśmiechnąwszy się, pobiegł w stronę łazienki. Daniela ponownie podeszła do śpiącego na kanapie Szymona.
- Oj, skarbie, skarbie... - szepnęła głaszcząc narzeczonego po policzku. - Tak się upić... A jutro na ósmą musisz być w szkole. Nie wiem, co to będzie...
Daniela westchnęła głęboko. Jeszcze raz spojrzała na Szymona, zgasiła światło w salonie, po czym poszła do swojej sypialni.
CZYTASZ
Ojczym od matematyki
Short StoryMarcel to zbuntowany dziesięciolatek mieszkający z samotnie go wychowującą matką. Czuje się panem w swoim domu i nie szanuje nikogo. Wraz z nastaniem nowego roku szkolnego będzie uczęszczał do nowej szkoły. Jak się okazuje, jego wychowawcą będzie no...