Zaraz po śniadaniu chłopaki wyszli na dwór. Usiedli na tarasowych schodach. Zapowiadał się ciepły dzień.
Obydwaj planowali dostać się jakoś do pałacu. Nie mieli pomysłu, jak to zrobić.
- Jak długo się tam idzie? - spytał Marcel spoglądając na zegarek.
- Co najmniej godzinę w jedną stronę - odpowiedział Nikodem.
- Dwie godziny samego marszu. Do tego godzina na zwiedzanie pałacu. O pierwszej bylibyśmy z powrotem - kalkulował Marcel.
- O dwunastej trzydzieści mamy być w domu.
Nikodem zamyślił się. Spojrzał na zegarek. - Super! - zawołał z nerwami. - Zegarek mi nie chodzi. Pewnie wczoraj dostał wody!
Marcel głośno się zaśmiał.
- Chodź Niko, jeśli będziemy biec to zdążymy wrócić przed obiadem. A jak parę minut się spóźniamy to też się od razu nic nie stanie - rzekł Marcel podnosząc się ze schodów.
Chłopcy pobiegli do głównej drogi. Od pałacu dzieliła ich odległość wynoszącą około osiem kilometrów. Ani jeden ani drugi nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, jak to daleko.
- Ile jeszcze? - odezwał się Marcel. Kopnął nogą leżący na ziemi kamień. - Ała! - wrzasnął podskakując na jednej nodze.
- A tobie co? Chodź, Marcel!
Po pokonaniu połowy drogi chłopaki usiedli w rowie. Odpoczywali. Nikodem był tak padnięty, że położył się na wznak. Marcel zdjął mu buty.
- Co robisz?
Syn Danieli rzucił obydwa buty na środek drogi.
Nikodem podniósł się z ziemi. Wsunął oryginalne adidasy na nogi. Uszli kolejne pół kilometra. Spostrzegli starszego mężczyznę stojącego przy brzegu jeziora. Mężczyzna trzymał w ręku długą wętkę. Łowił ryby.
- Marcel, zobacz tylko... Tam stoi rower tego kolesia - rzekł Nikodem wskazując ręką stary składak oparty o drzewo. - Weź, idź po ten rower.
- Chyba żartujesz - odparł Marcel natychmiast.
- Przecież go zwrócimy. Facet nawet się nie pokapuje, że zabraliśmy mu ten rower.
- To sam idź.
Nikodem nie zamierzał dłużej nalegać na kolegę. Zakradł się pod drzewo. Chwycił rower za kierownicę, po czym niezauważony przyprowadził dwukołowiec na drogę.
Marcel usiadł na bagażniku. Jechali lewą stroną jezdni. Samochody trąbiły na nich.
- O co im chodzi? - bulwersował się Marcel.
- Pewnie o to, że wiozę cię na bagażniku - odparł Nikodem.
Była godzina dwunasta, gdy chłopaki dotarli na miejsce. Nikodem wrzucił rower do rowu. Obaj weszli przez dziurawe ogrodzenie na posesję oznaczoną tabliczką "Teren prywatny. Zakaz wstępu". Z boku budynku stała studnia. Chłopcy wrzucili do środka po kilka kamieni. Rozległ się odgłos echa.
Marcel bez entuzjazmu spojrzał na stary budynek. Wszystkie okna i drzwi były zabite deskami. - Jak niby wejdziemy do środka? - odezwał się.
- Kiedy byłem tu z tatą wszystko było zupełnie inne - szepnął Nikodem. - Można było wejść do pałacu przez byle jaki otwór w ścianie, a tak? Nie wiem, chyba nie wejdziemy...
- Jak nie? - oburzył się Marcel. - Chyba żartujesz!
Chłopiec nie zamierzał tak łatwo rezygnować. Nie po to szedł taki szmat drogi, żeby teraz wracać do domu. Dokładnie sprawdzał deskę po desce, czy czasem któraś nie jest poluzowana.
- Poszukaj jakaś rurę - zwrócił się do Nikodema. - Oderwiemy tę głupią deskę!
Jasiński rozglądał się dookoła. Jedyny metalowy przedmiot, który jawił się jego oczom to leżący w trawie rower. Chłopiec zastanawiał się, jak bez użycia narzędzi rozłożyć rower na części.
Marcel próbował cegłą wybić deskę z otworu na okno. Nic z tego. Zrezygnowany usiadł na ziemi.
- Trzymaj rurę! - usłyszał po chwili głos Nikodema. Chłopak podał mu do ręki siodełko od rowera połączone z długą rurką. Marcelowi pojawił się błysk w oczach. Momentalnie podniósł się z trawy. Z całych sił starał się wybić deskę.
- Nie, to nic nie da! Jakiś wariat zabijał te okna! - wrzasnął. Malec tracił nadzieję, że kiedykolwiek ujrzy wewnętrzne komnaty pałacu. Tym razem to Nikodem zabrał się za wyrywanie deski. Mocował się nieubłaganie. W końcu odpuścił.
- Musi być jakiś inny sposób, aby się tam dostać - rzekł Jasiński z namysłem. Spojrzał w górę. - Marcel! - krzyknął. - Można tam wejść przez dach! Zobacz, w wielu miejscach brakuje dachówek!
- Rzeczywiście! - uśmiechnął się Marcel. - Ty to masz mózg!
W ścianach budynku miejscami brakowało cegieł. Niektóre wykruszyły się z upływem lat, toteż nietrudno było się wspiąć na szczyt pałacu.
Gdy Marcel był już na górze, zrzucił na ziemię kilka dachówek. Przez dziurę w dachu zajrzał do środka budynku.
- Niko, - rzekł do stojącego tuż pod nim Nikodema - tam jest super!
Marcel ostrożnie przesunął się po szczytowych cegłach. Zamarł, gdy uświadomił sobie, że wewnątrz budynku nie ma nierówności, po których bezpiecznie mógłby zejść na posadzkę. Upadek z wysokości dwóch i pół metra był bardzo bolesny. Chłopiec zajęczał z bólu.
Nikodem wziął głęboki oddech, po czym z wielkim hukiem wpadł na zakurzoną, drewnianą podłogę. W całym pomieszczeniu unosiły się wielkie kłęby kurzu.
- Tu nic nie ma - szepnął Nikodem otrzepując spodnie. - Idziemy dalej.
Chłopcy przeszli przez wielki otwór w ścianie. Tu i ówdzie leżały góry gruzu. Marcel rozglądał się na boki. W pałacu było ciemno.
Nikodem wsunął rękę do kieszeni spodni. Przypomniał sobie, że ostatnią osobą, która była w posiadaniu jego smartfonu był Marcel.
- Masz mój telefon? - spytał jasnowłosy chłopiec.
- Ja? Skąd niby? - zdziwił się Marcel.
- No, miałeś go wczoraj w nocy. Świeciłeś mi latarką. Nie pamiętasz?
- A, faktycznie!
Marcel pośpiesznie wsunął rękę do kieszeni kurtki.
- Ej, Nikodem, nie mam - powiedział nieśmiało.
- Jak to nie masz?
- No, normalnie. Może ty go masz...
Nikodem spuścił nisko głowę. Usiadł na podłodze. Przejął się brakiem telefonu. - Wiesz, co Marcel? Przez ciebie nic mi się nie udaje! - wrzasnął Nikodem po chwili.
- O co ci chodzi? - syknął Marcel.
- Jeszcze się pytasz?! Mieliśmy wczoraj przypłynąć tu na tratwie! Ile upłynęliśmy? Kilka metrów! Bo ty sobie ubzdurałeś, że w domu pali się światło! Przez ciebie wpadłem do wody! A teraz jeszcze mi mówisz, że zgubiłeś mój telefon! Wielkie dzięki!
- Spadaj - burknął Marcel siadając na zimnej podłodze z drugiej strony korytarza. - Uparłeś się, żeby tu przyjść i po co? Tu nic nie ma! Tylko jakieś głupie cegły!
- Sam jesteś głupi!
- Chyba ty!
Marcel wstał z podłogi. Chwycił w ręce metalowy drąg leżący na podłodze.
- Co chcesz zrobić? - spytał Nikodem z obrazą.
- Nie będę tu z tobą siedział! - odpowiedział Marcel starając się wybić drągiem deskę z okna. - Powiem Szymonowi, że mnie tu przyprowadziłeś!
- Tylko spróbuj! - wrzasnął Nikodem.
- To co mi zrobisz? Nie boję się ciebie, głupku!
Nikodem schylił głowę. Wziął do ręki leżący na podłodze kamień. Rzucił nim w Marcela. Chłopiec oberwał w plecy.
- Odbiło ci?! - wydarł się Marcel. Wziąwszy do ręki tenże sam kamień, trącił nim Nikodema w nogę. Po chwili odwrócił się do okna i znów próbował wybić drągiem deskę.
- Idzie! - zawołał uśmiechając się.
Poczuł wielką ulgę, gdy deska upadła w końcu na podłogę. Usunięcie kolejnego elementu zajęło chłopcu raptem kilka minut.
- Nara, debilu! - powiedział Marcel wychodząc z pałacu. Odetchnął z ulgą. Chwycił w ręce leżące na trawie siodełko od rowera. - Za piętnaście trzecia! - wrzasnął spoglądając na zegarek.
Po chwili również Nikodem wyszedł ze starego budynku. Chłopiec chwycił rower, po czym przyprowadził go pod studnię. - Daj to siodełko! - zawołał.
- Co chcesz zrobić?
- Musimy się go pozbyć - odparł Nikodem.
Chłopiec patrzył w milczeniu na to, jak Jasiński wrzuca do głębokiej studni rower należący do rybaka. Obydwaj usłyszeli wielki huk.
- Nie musiałeś tego robić - szepnął Marcel.
Chłopcy pobiegli w stronę drogi. Byli brudni, głodni i zmęczeni. Marcela bolały już nogi. Nikodem zostawił go w tyle.
CZYTASZ
Ojczym od matematyki
Short StoryMarcel to zbuntowany dziesięciolatek mieszkający z samotnie go wychowującą matką. Czuje się panem w swoim domu i nie szanuje nikogo. Wraz z nastaniem nowego roku szkolnego będzie uczęszczał do nowej szkoły. Jak się okazuje, jego wychowawcą będzie no...