Wycieczka

1.3K 40 2
                                    

Było sobotnie popołudnie. Szymon i Daniela pojechali do Poznania. Czekała tam na nich gotowa do odbioru suknia ślubna oraz szyty na miarę garnitur. Narzeczeństwo planowało odwiedzić rodziców młodej pani. Do ślubu zostało zaledwie siedem dni.
Młodzi zostawili chłopców pod opieką Danuty. Był słoneczny dzień, toteż Marcel i Nikodem bawili się na dworze.
- Babciu, a czy możemy pojeździć rowerami po drodze? - spytał Nikodem. - To są rowery miejskie i nie powinno się nimi jeździć po nierównym podwórku.
- No dobrze, ale tak, żebym was widziała - odparła.
Chłopcy wyprowadzili rowery za bramę. Jeździli po osiedlu. W pewnym momencie zbliżyli się do domu Mateusza Głowackiego. Chłopiec skakał na trampolinie. Pomachał ręką w stronę kolegów.
- Może pojedźmy gdzieś dalej... Babcia na pewno tego nie zauważy... Głupio tak jeździć w kółko po osiedlu - rzekł Nikodem.
- No okej - odparł Marcel. - Może pojedziemy na most! Niko! Jedźmy na most! - zawołał podekscytowany.
Nikodem uśmiechnął się. Obaj ruszyli w obranym kierunku. Przyjemnie było wyprzedzać całe sznurki  stojących w korku aut. Jeszcze większą frajdę sprawiło im spoglądanie z góry na Wisłę.
- Skoczyłbyś z takiego wysoka do wody? - odezwał się Nikodem. - Pewnie połamałbyś się w locie.
- Pewnie tak - przyznał Marcel. - Za to ty byś się utopił, bo nie umiesz pływać.
- Jak nie umiem pływać? Marcel, pogięło cię?
Nie do wiary, jak krótki jest toruński most! Gdy przejeżdża się przez niego autem wydaje się nie mieć końca. Chłopcy przemierzyli go rowerami w zaledwie kilka minut.
- Wracamy - rzekł Nikodem.
- Głupi jesteś? Jedźmy chociaż do znaku "Toruń".
- Babcia będzie się denerwować.
- Niko, kilka minut w tą czy w tą chyba nie robi różnicy, co? - odparł Marcel.
Nikodemowi nie podobał się pomysł Marcela, aby jechać tak daleko od domu. Mimo to, uległ jego presji. Minęli Lidl, Biedronkę i kilka większych skrzyżowań.
Zatrzymali się przy wyjeździe z Torunia.
- Co robimy? - rzekł Marcel.
- Jak to co? Wracamy do domu - odparł Nikodem.
- Chyba nie! Jedziemy do Zajezierza?
- Pogięło cię?!
- Niko, przejechaliśmy przez pół Torunia, a ty cykasz się jechać prostą drogą do Zajezierza?
- Marcel, nie cykam się. Ale jak babcia zadzwoni do taty i mu powie, że nas nie ma to będziemy mieć przerąbane...
- Sory Niko, ale już mamy przerąbane, więc co ci zależy?
Nikodem przełknął ślinę. Nie wiedział, co powiedzieć.
- Jadę do domu - rzekł.
- A ja jadę do Zajezierza - odparł Marcel.
- Nie! Wracamy do domu!
- Spadaj!
Marcel wsiadł na rower. Nie bacząc na Nikodema rozpędził rower do granic możliwości. Przez całą drogę do Zajezierza nie oglądał się za siebie toteż nie wiedział, że Nikodem podąża tuż za nim. Dostrzegł go dopiero przy zjeździe do domu z bali.
Obaj usiedli na tarasowych schodach. Odpoczywali po długiej podróży. Wtem Marcel spostrzegł, że dzwoni jego telefon.
- Jejku, to mama... Nie odbieram - rzekł z przejęciem.
- Marcel, odbierz. Powiedz im, że tu jesteśmy. Nie będą się martwić.
- Pogięło cię? Odpoczniemy chwilę i wrócimy do domu... Twoja babcia na nas nakrzyczy, a my ubłagamy ją, żeby o niczym nie mówiła tacie.
- Jak znam babcię, tata już wie, że nas nie ma - odparł Nikodem. - Chodź do domu... Zobaczymy, czy jest coś do jedzenia.
Nikodem podniósł się ze schodów. Wyciągnął klucz spod wielkiej donicy, po czym otworzył nim zamek w drzwiach.
- Wprowadzamy rowery - zarządził. - Jeszcze nam je ktoś ukradnie i nawet nie będziemy mieli jak wrócić do domu...
Marcel bez gadania wprowadził swój rower do salonu. Chłopcy zamknęli drzwi od środka.
Byli bardzo głodni, a w zamrażarce znaleźli pizzę. Podgrzali ją w piekarniku.
- Może piwko? - rzekł Marcel zaglądając do lodówki.
- Spadaj - odparł Nikodem. - Nie ma nic innego do picia?
- Jest kompocik z jabłek... Może być?
- Niech będzie.
Chłopcy najedli się do syta. Nikodem dwa razy sprawdził, czy aby na pewno wyłączył piekarnik.
- Znowu mama dzwoni - rzekł Marcel.
- Bo się martwi... Pewnie babcia już im powiedziała, że nas nie ma...
- Okej. Rozłączyłem już.
Marcel otworzył na oścież tarasowe drzwi. Na dworze robiło się szaro. Słońce powoli zachodziło za horyzont. Nikodem usiadł na schodach. Zasmucony uronił kilka łez. Przetarł oczy ręką.
- Niko, a ty co?
- Nic. Spadaj, Marcel. Wracamy do domu?
- No... Nie wolisz popływać tratwą po jeziorze i to bez liny?
- Nie - odparł Nikodem.
- A ja tak...
Nie mówiąc nic więcej Marcel pobiegł w stronę jeziora. Nikodem wyprowadził swój rower. Spojrzał na zachodzące słońce. Dobrze wiedział, że za chwilę zrobi się ciemno. Chciał wracać do domu, ale z drugiej strony wiedział, że nie powinien zostawiać Marcela samego w Zajezierzu.
Usiadł na tarasie ze zwieszoną głową.
- Niko! - usłyszał nagle. - Nie ma tratwy!
Nikodem prędko wprowadził rower z powrotem do domu. Przekluczył drzwi, po czym pobiegł w stronę Marcela.
- Jak to nie ma? - spytał zmartwiony.
- Pewnie te dzieciory ją zabrały. Musimy ją tu przyprowadzić...
Chłopcy ruszyli w stronę wysokiego domu położonego na skarpie. Nim tam dotarli na dworze było już całkiem ciemno. Marcel oświetlał drogę latarką z telefonu.
Obaj odetchnęli z ulgą, gdy dostrzegli swoją tratwę pozostawioną nad brzegiem jeziora tuż przy pamiętnej brzozie. Chłopcy wepchnęli łódź do wody.
- Tym razem sms - rzekł Marcel, gdy Nikodem prowadził tratwę w stronę domu. - Marcelku, gdzie jesteście? Martwimy się o was bardzo. Odezwij się. Mama - odczytał na głos. - Bez przesady!
- Napisz, że jesteśmy w Zajezierzu...
Pół godziny później chłopcy przyprowadzili tratwę z powrotem na jej miejsce. Przymocowali ją do metalowej rury, po czym ruszyli w kierunku domu.
Szli przez zarośla, gdy nagle dostrzegli, że w salonie jest zapalone górne światło, a przed domem stoi czarny sedan Szymona.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz