Przyjemnie było leżeć na niemalże płaskim dachu, patrzeć w promienie słoneczne przedzierające się przez różnej wielkości obłoki.
Nikola leżała między Marcelem a Nikodemem. Była podekscytowana. Nigdy dotąd nie wchodziła nawet na drabinę, a cóż dopiero leżeć na dachu garażu!
- Wy to macie fajne życie - westchnęła. - Ile ja bym dała, żeby mieszkać w domku i mieć podwórko, tak jak wy!
- W zasadzie ten garaż jest mojego dziadka - oświadczył Nikodem.
- Fajnego masz dziadka... Mój w życiu nie pozwoliłby mi wejść na dach jego garażu...
Chłopaki spojrzeli na siebie z uśmiechem. Wtem wszyscy usłyszeli głośne wołanie.
- Nikola! Marcel! Nikodem!
- Pewnie mój tata po mnie przyjechał. Pół godziny temu napisał mi smsa, że przyjedzie przed południem.
Dziewczynka niepewnie stanęła na dachu. Zakręciło jej się w głowie, toteż prędko usiadła.
Marcel stanął na krawędzi. - Niko! Możesz mi wyjaśnić, gdzie zniknęła drabina? - spytał.
- Żartujesz! - zawołał Nikodem.
- Schowaj się... Tata idzie w naszą stronę.
- Niko! Marcel! - zawołał Szymon.
Dzieciaki położyły się na blachodachówce. Mężczyzna ich nie zauważył. Odszedł w stronę domu.
Marcel ponownie stanął na dachu. Zauważył, że z tyłu garażu leży wysoka góra różnej grubości rur i prętów. Chłopiec postanowił na nie skoczyć. Wziął głęboki oddech, po czym runął w dół.
- Ałć... - jęknął wyjmując nogę spod metalowej rury. - Będzie siniak - rzekł sam do siebie.
Rozejrzał się dookoła. Ani śladu drabiny. Zastanawiał się, jak ściągnąć Nikolę z dachu. Brakowało mu pomysłów.
- Nikola, skacz! Złapię cię! To nie jest wysoko - rzekł z dołu.
Dziewczynka zmierzyła Marcela wzrokiem. Ten wyciągnął w jej stronę ręce.
- Chyba żartujesz - szepnęła siadając na krawędzi dachu. Ani się spostrzegła, gdy Nikodem pchnął ją w dół. Marcel zamortyzował jej upadek.
- Dzięki, Nikodem! - zawołała z obrazą.
- Jak chciałaś zejść? Co? - odparł jasnowłosy chłopiec.
Marcel i Nikola pobiegli w stronę domu. Dziewczynka ucieszyła się, gdy spostrzegła, że przed domem wychowawcy stoi auto jej ojca. Przyśpieszyła kroku.
- No, w końcu - odezwała się Daniela widząc wchodzących do salonu Nikolę i Marcela. - Gdzieście się podziewali?
- Hej, córuś - rzekł ojciec Nikoli.
Dziewczynka prędko podbiegła do taty. Przytuliła się do niego.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję za opiekę nad nią - rzekł mężczyzna.
- Cieszymy się, że mogliśmy pomóc - odezwała się Daniela.
Marcel pobiegł po schodach do sypialni, w której spała Nikola. Po chwili zniósł jej plecak.
Mężczyzna jeszcze raz uścisnął dłoń Szymonowi, po czym razem z córką poszedł wprost do auta.
Marcel chwycił w dłoń jabłko. Wytarł je w rękaw od bluzy.
- Za pół godziny będzie obiad - odezwała się Daniela.
- Marcel, gdzie jest Nikodem? - spytał Szymon po chwili.
Chłopiec zamyślił się.
- Nie wiem - rzekł ruszając w stronę drzwi wejściowych. Wyszedłszy z domu głośno nimi trzasnął. Pobiegł prosto w stronę garażu. Zagwizdał.
- Niko! - zawołał. Nikt nie odpowiadał. Marcel pomyślał, że pewnie Nikodem zeskoczył już z dachu i gdzieś poszedł.
Nogi się pod nim ugięły, gdy nieoczekiwanie ujrzał siedzącego na trawie Nikodema. Chłopiec był cały blady. Głośno płakał. Na prawej nodze miał szramę długą na dwadzieścia centymetrów, z której sączyła się krew.
- Jak to się stało? - rzekł Marcel kucając przy Nikodemie.
Chłopiec nic nie odpowiedział. Wskazał ręką na żelazny kątownik wystający spod metalowych rur.
- Niko! Gapo! Musiałeś zeskoczyć właśnie na to coś? Nie mogłeś skoczyć obok? - zaśmiał się Marcel.
- Nie widziałem tego - odparł Nikodem. Przetarł ręką łzy.
- Dasz radę iść? Czy zawołać tatę?
- Głupi jesteś?! Nie mów o tym tacie! Wścieknie się, jak się dowie, że łazimy po dachach...
- To złap się mnie - rzekł Marcel. Chłopiec pomógł bratu wstać. Zaprowadził go pod dom. Spojrzał przez okno do salonu.
- Mama stoi przy stole, a tata siedzi na kanapie.
Jasnowłosy chłopiec zacisnął zęby. Usiadł na ławce. Noga bolała go coraz bardziej, a z głębokiej rany wciąż leciała krew.
- Marcel, tata nie może zobaczyć tej nogi. Idź do mojego pokoju. Przynieś mi długie spodnie. Plis.
- No, okej. Jak tam chcesz...
Nie mówiąc nic więcej, Marcel wszedł do domu. Pobiegł po schodach do pokoju Nikodema. Wyciągnął z szafy luźne dresy. Prędko zbiegł na dół.
- Marcel, obiad już jest - odezwała się Daniela. - A to nie są twoje spodnie - dodała z namysłem. - Co kombinujesz?
- Nic. Nikodem zlał się w gacie i prosił mnie, żebym zaniósł mu jego spodnie - rzekł Marcel niemalże wybuchając śmiechem. - Jestem genialny - pomyślał. - Tylko ja mogłem wpaść na coś takiego.
- Marcel, coś kręcisz - rzekł Szymon. - Gdzie jest Nikodem?
- Na dworze.
- Powiedz mu, że jest obiad. I chodźcie do domu. Dobrze?
- Dobrze, tato - odpowiedział chłopiec.
Wyszedł na werandę. Pomógł Nikodemowi zdjąć krótkie spodenki i włożyć długie dresy. Śliski materiał urażał świeżą ranę. W końcu chłopiec wstał z ławki. Otarł ręką kolejne łzy.
- Jak tata cię zobaczy od razu się domyśli, że masz rozwaloną nogę. Za mocno kulejesz. Słyszałem, że niektórzy sobie rany posypują solą. Wtedy pewnie mniej boli.
- Głupi jesteś. Sól jest żrąca. By mi nogę wypaliło - odparł Nikodem.
- Może i tak... Nie wiem - rzekł Marcel wzruszając ramionami.
Nikodem zacisnął zęby. Oparł się na ramieniu Marcela. Obydwaj powoli weszli do domu.
- Co ci się stało? - rzekł Szymon zaraz po tym, jak Nikodem przekroczył próg salonu. Natychmiast podszedł do syna.
- Noga mu ścierpła - rzekł Marcel drapiąc się po głowie.
- Co jest, Niko? - spytał Szymon patrząc na zapłakane oczy chłopca. Nikodemowi momenalnie stanęły w oczach kolejne łzy. Prędko zakrył je obydwiema dłońmi.
- Nie płacz. Powiedz, co się stało - rzekł Szymon.
- Rozwaliłem sobie nogę - szepnął chłopiec.
- Pokaż mi tę nogę. Zaraz zobaczymy, czy będzie trzeba ją uciąć czy nie.
- Tato, nie żartuj sobie... - rzekł Nikodem.
- Chodź do stołu. Dasz radę iść? - spytał mężczyzna.
Chłopiec kiwnął twierdząco głową. Z pomocą ojca zbliżył się do najbliższego krzesła. Usiadłszy, obserwował, jak Szymon ostrożnie podwija nogawkę od jego spodni.
- Idę po miskę z wodą - odezwała się Daniela. Prędko poszła do łazienki.
- Faktycznie, rozwaliłeś sobie nogę. Trzeba to szybko opatrzyć... - rzekł Szymon. - Zdejmiemy te brudne spodnie... Wstań.
Szymon ostrożnie zdjął chłopcu dresy. Cała noga Nikodema była ubrudzona od krwi.
- Jak to się stało, co? - spytał marszcząc brwi.
Nikodem spuścił głowę na dół. Nic nie odpowiedział.
Po chwili w salonie zjawiła się Daniela. Postawiła miskę z wodą na podłodze.
- Ja umyję mu tę nogę, a ty przyszykuj wodę utlenioną i jakieś bandaże - odezwała się do męża. - Bardzo cię boli? - spytała tym razem spoglądając na Nikodema.
- Tak - odparł zaciskając zęby.
Daniela szybko umyła chłopcu nogę. Z rany nieustannie sączyła się krew.
- Brak słów - szepnęła.
Szymon podał jej wodę utlenioną, jałową gazę i bandaż. Daniela wykonała opatrunek.
Marcel przyniósł Nikodemowi czyste spodenki. Szymon pomógł mu je ubrać.
- Niko, jak to się stało? No słucham cię - rzekł Szymon.
- Nie pamiętam - odparł chłopiec spuszczając głowę na dół.
- Mam przywrócić ci pamięć?
- Szymon, przestań - odezwała się Daniela.
Mężczyzna wziął głęboki oddech. Usiadł przy stole.
- Zjemy obiad i zawiozę cię na pogotowie. Pewnie dostaniesz zastrzyk przeciwtężcowy i nie zdziwiłbym się, gdyby lekarz zszył ci tę nogę - rzekł Szymon na poważnie.
Daniela nalała wszystkim zupy. Szymon zjadł obiad jako pierwszy.
- Wyprowadzę auto - rzekł wstając od stołu.
- Tato, czy ja mogę z wami jechać? - spytał Marcel.
- A lekcje masz zrobione?
- Tak. Mam - odparł chłopiec.
- No dobrze.
- Ja też jadę - odezwała się Daniela. Prędko zabrała się za mycie naczyń.
Szymon wyprowadź auto z garażu. Po kilku minutach był z powrotem w domu. Marcel siedział na kanapie. Trzymał w ręku swój tablet. Postanowił wziąć go na wypadek, gdyby w izbie przyjęć była długa kolejka.
- A gdzie Nikodem? - odezwał się Szymon.
- Poszedł do łazienki - odparła Daniela.
- Aha, okej.
Mężczyzna usiadł na kanapie obok Marcela.
- Na pewno masz zrobione lekcje? - spytał.
- No tak. Przecież ci mówiłem.
- Okej. Ale Marcel, nie wiadomo, ile czasu zejdzie nam w szpitalu... Pewnie wrócimy do domu wieczorem albo nawet w nocy... Jeśli chcesz, możesz zostać w domu moich rodziców.
- Nie. Ja chcę jechać z wami - rzekł chłopiec.
- No dobrze.
Szymon wstał z kanapy. Poszedł w stronę łazienki. Zapukał do drzwi.
- Niko, wszystko okej? - spytał. - Czekamy na ciebie.
- Ja nigdzie nie jadę - odparł chłopiec.
Szymon prędko nacisnął na klamkę. Tak jak się spodziewał. Drzwi były zamknięte od środka.
- Nikodem, otwórz natychmiast!
- Nie - odparł chłopiec hardo.
- Nikodem, usłuchaj mnie!
- Nie! Nie! Nie! Nikt nie będzie mi robił zastrzyków ani tym bardziej szył nogi. Samo mi się zagoi!
- Nikodem. No już! To nie są żarty. Wychodź natychmiast!
- Nie. Nie wyjdę... Tato... - dodał załamującym się głosem. - Bandaż mi przecieka...
- Otwórz te drzwi... No już...
Nikodem przekluczył zamek w drzwiach. Niemalże w tej samej chwili do łazienki wszedł Szymon. Wyciągnął z górnej szafki kolejny bandaż, po czym owinął nim zabandażowaną już nogę syna.
- Chodź - rzekł prowadząc Nikodema w stronę drzwi. Chwycił w rękę kluczyki od auta.
- Nic się nie bój. Wszystko będzie dobrze - dodał uśmiechając się do chłopca.
Nikodem bardzo kulał. Wszyscy weszli do samochodu. Szymon zapiął synowi pasy. Marcel spoglądał na brata ze współczuciem. Już na bawiła go cała ta sytuacja.
- Płaczesz, bo tak bardzo cię boli? Czy dlatego, że boisz się lekarza? - spytał Marcel.
- Spadaj - odparł Nikodem.
- Jesteś nieusłuchany więc masz za swoje... - szepnął Marcel. - Łazisz gdzieś po jakiś prętach, rozwalasz sobie nogę a potem zamykasz się w łazience... Brak mi słów na ciebie...
- Marcel, lepiej się zamknij - odparł Nikodem odwracając głowę w stronę szyby.
- Jak chcesz - szepnął Marcel. - Mogę się do ciebie w ogóle nie odzywać...
- A ja do ciebie...
CZYTASZ
Ojczym od matematyki
Short StoryMarcel to zbuntowany dziesięciolatek mieszkający z samotnie go wychowującą matką. Czuje się panem w swoim domu i nie szanuje nikogo. Wraz z nastaniem nowego roku szkolnego będzie uczęszczał do nowej szkoły. Jak się okazuje, jego wychowawcą będzie no...