Gęś

1.3K 39 3
                                    

Daniela skończyła prasować obrus. Odłączyła z prądu żelazko. Na widok wchodzącego do jadalni Szymona, nabrała rumieńców. Jej narzeczony miał na sobie nową, elegancką, grafitową koszulę. Włożył też ciemnozielony krawat. Wyglądał bardzo dostojnie, a jego wodę kolońską czuć było w całym salonie.
- Otworzę okno - szepnęła Daniela.
- Ja to zrobię - rzekł Szymon zmierzając w stronę dużego okna.
Daniela miała na sobie zwiewną, czerwoną sukienkę na naramkach. Szymon nie mógł oderwać od niej oczu.
- A gdzie chłopcy? - spytał.
- U Nikodema w pokoju.
- No dobrze - odparł poprawiając mankiet od koszuli.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Daniela prędko schowała żelazko do szafy. Poprawiła kwiaty w wazonie.
- Chodź, skarbie - rzekł Szymon. - Miejmy to już za sobą.
Po drugiej stronie drzwi stali rodzice Danieli. Już w progu ucałowali córkę i zięcia.
- Niełatwo tu do was trafić - rzekł Jan wchodząc do salonu. - Masz spory dom, synu - dodał klepiąc Szymona po ramieniu. - Ile tu masz metrów?
- Niecałe dwieście - odparł Jasiński. - Na dole w zasadzie jest tylko łazienka i ten wielki salon, a u góry mamy cztery sypialnie - dodał obejmując narzeczoną ramieniem. - Skarbie, pójdziesz po chłopców? Mogliby się przywitać z babcią i dziadkiem?
- Oczywiście - odparła Daniela. Wolnym krokiem ruszyła w stronę schodów.
- Siadajcie, proszę. Czujcie się jak u siebie - rzekł młody mężczyzna. Usiadł przy dużym stole, naprzeciw teścia.
- Jakie masz tu ogrzewanie? - spytał Jan.
- Gazowe - odparł Szymon. - Ale, jak widać, jest i kominek. Czasem zimą przepalę drewnem...
- Chyba nie każde drzewo się nadaje, co?
- No, nie... Zazwyczaj kupuję buk, dąb, ewentualnie akację.
- Dobra rzecz taki kominek... Ale u nas w kamienicy trzeba by mieć zgodę na coś takiego...
- Po co ci kominek? - odezwała się Zosia.
Wtem ze schodów zbiegła Daniela. Chwyciła Szymona za rękę.
- Skarbie, zajrzyj do chłopaków - szepnęła mu do ucha.
- No dobrze - odparł wstając z krzesła.
W tymże momencie do domu weszli rodzice Szymona. Oboje byli elegancko ubrani. Podobnie, jak małżeństwo Kromulskich.
- Puk! Puk! - powiedziała Danuta przekraczając próg salonu. - Państwo to zapewne rodzice tej młodej damy! - zwróciła się do siedzących przy stole.
Jan i Zosia prędko wstali z krzeseł. Przywitali się z rodzicami Szymona.
- Daniela mi wiele o państwu opowiadała - powiedziała Danuta. - W końcu mamy sposobność się poznać.
- Siadajcie, proszę - szepnęła Daniela. - Gęś za chwilę dojdzie - dodała niespokojnie spoglądając w stronę schodów. - Przepraszam na moment - powiedziała, po czym pobiegła do pokoju Nikodema.
Marcel siedział na łóżku. Miał obydwie ręce związane kablem od ładowarki. Szymon starał się rozplątać mocno zaciśnięty kabel.
- Marcel też mnie tak związał i sam się odplątałem - szepnął Nikodem.
- Nie znacie innych zabaw? Nie możecie pograć w domino albo w bierki? Jak się nie bijecie, to krępujecie jeden drugiego! - rzekł Szymon nieprzerwanie mocując się z zaciśniętym kablem. - Proszę! - powiedział, gdy w końcu udało mu się uwolnić ręce Marcela.
- O, dzięki - szepnął chłopiec.
- A teraz prędko lećcie się przywitać z dziadkami i proszę się grzecznie zachowywać, jasne? - dorzucił zmierzając w stronę drzwi. Przepuścił przodem Danielę i chłopaków.
Punktualnie o siedemnastej Daniela wyciągnęła z piekarnika gęś. Przygotowała ją według przepisu swojej babci. Marcel i Nikodem usiedli naprzeciw siebie. Obaj byli ubrani w jednakowe, błękitne koszule. Wyglądali bardzo elegancko.
- Planujecie powiększyć rodzinę? - spytała Zosia ni stąd ni zowąd.
- Tak! - odparł Nikodem. - W wakacje tata kupi mi psa rasy beagle - wyjaśnił.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nikodem poczerwieniał na twarzy. Szymon pogłaskał go po głowie.
- Tak. Chcemy mieć z Szymonem dziecko - oświadczyła Daniela.
Marcel zaksztusił się kawałkiem ziemniaka. Daniela poklepała go po plecach.
- Jedz powoli - powiedziała, gdy w końcu chłopiec przestał kaszleć.
- Tak chciałabym mieć wnuczkę - szepnęła Danuta.
- Ja też - przyłączyła się Zosia. - Chociaż, z drugiej strony, co będzie to bedzie. Najważniejsze, żeby było zdrowe.
- Mamo, nie jestem w ciąży - oznajmiła Daniela. - Marcelek, dołożyć ci ziemniaczków?
- Nie, nie chcę już.
- Oby tylko dzieciątko nie wdało się za Szymonem! - powiedziała Danuta. - Do roku czasu każdą jedną noc miałam z głowy!
- Mamo, proszę cię - szepnął mężczyzna z zażenowaniem.
- Nikodem już był inny. Raz w nocy budził się na jedzenie... Kochane to było nasze dzieciątko.
- Kochane dzieciątko! - zaśmiał się Marcel.
Nikodem prędko przysunął się razem z krzesłem bliżej stołu. Zamierzał z całej siły kopnąć Marcela w nogę. Nieoczekiwanie, zamiast brata, kopnął Szymona.
Mężczyzna momentalnie skierował wzrok na syna.
- Uspokoisz się? - spytał.
- Tak - odparł chłopiec.
- Córeczko, kolacja była naprawdę przepyszna! - powiedziała Zosia. - Bardzo się postarałaś.
- Dziękuję... Zrobię kawę i herbatę. Co kto pije?
Daniela zebrała zamówienia. Zosia i Danuta zaniosły naczynia do zmywarki. Na stole nie zostało nic prócz białego obrusu i wazonu z kwiatami.
Szymon wyciągnął z lodówki ciasto. Położył je na środku stołu. Danuta porozstawiała deserowe talerzyki i widelczyki. Nawet Marcel się zaangażował. Przyniósł cukiernicę i śmietankę do kawy.
- Tato, my z Nikodemem idziemy na dwór - zakomunikował po chwili.
- Nie. Wy z Nikodemem zostajecie tutaj - odparł Szymon bezapelacyjnie.
Marcel westchnął. Usiadł na kanapie obok brata. Przez chwilę obaj rozmawiali ze sobą szeptem. W końcu Nikodem zdecydował się podejść do Szymona.
- Tatuś, a poświęcisz mi chwilę czasu? - spytał.
Szymon niósł właśnie dwie filiżanki z kawą. Postawił je na stole, po czym odszedł z Nikodemem na bok.
- O co chodzi? - spytał.
- Moglibyśmy z Marcelem pograć na swoich tabletach? - spytał.
Szymon zamyślił się. Podszedł do kredensu. Wyciągnął z niego tablet syna. Uruchomił. Wpisał hasło.
- Proszę - rzekł.
- Dzięki tatuś, jesteś super - ucieszył się chłopiec. Prędko pobiegł do Marcela z tabletem w ręku.
Tymczasem Szymon wyciągnął z tego samego kredensu butelkę czerwonego wina i sześć kieliszków. Daniela wzięła głęboki oddech.
- Ja dziękuję. Żona niestety nie ma prawa jazdy - rzekł Jan patrząc błyszczącymi oczami jak jego zięć nalewa wino do kieliszków.
- O nie, tata znowu się upije jak ostatnio i zamiast iść do pracy będzie leczył kaca - odezwał się Nikodem. Ponieważ ani na moment chłopiec nie oderwał wzroku od tableta, nie spostrzegł, że zarówno rodzice Danieli jak i jego dziadkowie spojrzeli na Szymona w oczekiwaniu wyjaśnień.
- O czym on mówi? - odezwał się Franciszek.
Szymon podrapał się z tyłu głowy. Daniela uśmiechnęła się.
- Bredzi - rzekł Szymon po chwili.
- Czyżby? Nie wydaje mi się.
- Oj, tato... Spotkałem Janka Młynarczyka. Okazało się, że znowu mieszka w Zajezierzu... Nie widzieliśmy się pewnie z piętnaście lat... Wypiliśmy trochę. Nic wielkiego się nie stało - tłumaczył się.
- Jak nic wielkiego się nie stało? Nie poszedłeś do pracy. Szymon, tak nie można - odezwała się Danuta.
- Mamo, można. Jestem dyrektorem w tej szkole więc mogę robić, co chcę.
Daniela głośno się zaśmiała. Zosia i Janek spojrzeli na siebie bez słowa.
- Ma rację! - wtrącił się Marcel. - Mieliśmy zastępstwo z panią z biblioteki i nic wielkiego się nie stało!
- Marcel, nie odzywaj się - powiedziała Daniela. - W zasadzie, Szymon nie wypił dużo. Rano bolała go głowa więc zrobił sobie dzień wolny...
- Jak nie wypił dużo?! Przecież prawie się obalił, jak wchodziliśmy do domu! - zawołał Nikodem.
- Zaraz mu strzelę - szepnął Szymon.
- Przestań... Trzeba było pozwolić im iść na dwór - odparła Daniela. - Było, minęło. Proszę, częstujcie się. Mamo, nałożyć ci ciasta? Już nakładam.
Daniela prędko pokroiła drożdżowy placek. Kątem oka spojrzała na Szymona. Był zamyślony. W milczeniu wypił kieliszek wina.
Daniela nałożyła wszystkim placek. Również Marcel i Nikodem stawili się przy stole. Kobieta prędko podała im po dużym kawałku puszystego ciasta z kruszonką.
- Młody to głupi - odezwał się Jan. Myślał, że w ten sposób rozładuje napiętą atmosferę.
- Nie jest już taki młody. Powinien być mądrzejszy - odparła Danuta na nowo podchwytując temat.
- Piękną pogodę mamy za oknem - rzekł Szymon.
Marcel wybuchnął śmiechem. Nie mógł się uspokoić.
- Może wyjdźmy na ogród. Jest taki piękny dzień - odezwała się Daniela.
- W zasadzie... - odparła Zosia.
Wszyscy wstali od stołu, po czym wyszli na zewnątrz.
W salonie zostali tylko Marcel i Nikodem. Gdy tylko spostrzegli, że dziadkowie zamknęli za sobą drzwi, chłopcy momentalnie podbiegli do stołu. Obaj skosztowali wytrawnego wina.
- Fuj, ale to paskudne! - rzekł Marcel wycierając język w chusteczkę.
- A mi smakuje - odparł Nikodem opróżniając kieliszek do dna.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz