Zaraz po śniadaniu Marcel i Nikodem pobiegli na dwór. Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień.
Chłopcy położyli się na trawie nieopodal domu. Marcel zerwał źdźbło trawy, po czym wsunął jeden jego koniec do ust.
- Co robimy? - odezwał się Nikodem.
- Bierzemy rowery? Pojeździmy po okolicy... Może znajdziemy tę dziewczynkę...
- Jaką dziewczynkę? - rzekł Nikodem.
- Tą małą dziewczynkę od sąsiadów. Ona zginęła wczoraj. Policja jej szuka - wyjaśnił.
- Nie wiedziałem. A może poszła do pałacu i nie może stamtąd wyjść, tak jak my wtedy...
- Co ty! Głupi jesteś?! Przecież to bardzo daleko... Zanim by tam doszła, nogi by jej odpadły...
- Może pojechała na rowerze... Stał u niech na podwórku taki mały, czerwony rowerek.
Marcel podrapał się po głowie. Zastanowił się przez chwilę.
- Bierzemy rowery? - spytał uśmiechając się do brata.
Nikodem przytaknął. Obydwaj chłopcy biegiem ruszyli w stronę drewnianej szopy. Gdy tylko otworzyli drzwi, z ciemnego pomieszczenia wybiegł kociak Marcela.
- Hej Pysiulku! Zapomniałem o tobie - rzekł Marcel biorąc zwierzątko na ręce. - Pewnie jesteś głodny... Zaraz ci dam mleczka...
Gdy Marcel opiekował się kotem, Nikodem wyprowadził z szopy dwa rowery. Otarł suchą ścierką zakurzone siodełka.
Marcel włożył kota do przyczepionego do rowera koszyka. Chłopcy ruszyli w stronę drogi.
- Hej! - zawołał Szymon. - W tej chwili z powrotem!
Chłopcy zawrócili. Od razu zauważyli stojącego na tarasie Szymona. Mężczyzna miał skrzyżowane ręce. Był zdenerwowany.
- Mogę spytać, dokąd się wybieracie? - rzekł patrząc na Nikodema.
- Tak, chcieliśmy się tylko przejechać po okolicy - odpowiedział chłopiec.
- Tak trudno spytać o zgodę, co?
- Możemy?
- Nie... Proszę schować rowery na miejsce! Ja was oduczę oddalania się od domu bez pytania! Proszę tu się bawić, koło domu...
Chłopcy posłusznie zaprowadzili rowery z powrotem do szopy.
- Trzymaj kota - rzekł Marcel rzucając zwierzątko na twarz Nikodema. - Pójdę z nim ponegocjować...Marcel wybiegł z domu. Był rozradowany. W podskokach wyprowadził z szopy swój rower.
- A ty co? - rzekł Nikodem patrząc na brata ze zdumieniem.
- Ominąłem prawo! Pytam się mamie jak gdyby nic, czy możemy wziąć rowery... A mama na to "jasne, tylko nie za daleko"!
- Jesteś genialny! - rzekł Nikodem wrzucając kota do koszyka od rowera Marcela.
Radość chłopców nie trwała długo. Nim zdążyli wyjechać spod szopy, spostrzegli zmierzającego w ich stronę Szymona.
- Co teraz, geniuszu? - rzekł Nikodem schodząc z rowera.
- Albo w nogi, albo skrucha... Wybieraj...
- Nie wiem... Skrucha...
- Chłopaki, czy ja mówię w niezrozumiałym dla was języku? - rzekł Szymon.
- Tato, sory, ale mama pozwoliła nam się przejechać... - odparował Marcel. - Sory, ale wystarczy nam zgoda mamy...
- Tak uważasz? Nikodem, ty też tak uważasz? - rzekł kierując wzrok na syna.
- Nie - szepnął chłopiec. - Ale chcieliśmy tylko tu po okolicy się przejechać... Tato, pozwól nam...
- W tej chwili proszę schować rowery! A spróbujcie mi je jeszcze raz wyprowadzić bez mojej zgody!
Nikodem posłusznie wykonał polecenie ojca. Zaprowadził rower do szopy. Usiadł na obalonym pieńku i z zaciekawieniem patrzył, jak Marcel stara się postawić na swoim.
- Ja idę na rower. Mam zgodę mamy, a mamy trzeba słuchać... - wymamrotał prowadząc rower w stronę dróżki.
- Tak? To zaraz ci coś pokaże! Nikodem, zawołaj mamę! Niech tu zaraz przyjdzie! - rozkazał Szymon.
Chłopiec prędko pobiegł w stronę domu.
- Zaraz zobaczysz, kto w domu rządzi i kogo przede wszystkim należy słuchać - rzekł Szymon bacznie przyglądając się chłopcu.
Po chwili obaj ujrzeli zbliżających się w ich stronę Danielę i Nikodema.
Kobieta była zdenerwowana. Stanęła przy mężu.
- O co chodzi? - spytała.
- Chcę przejechać się rowerem po okolicy. Mogę? - rzekł Marcel.
- Tak... Pozwoliłam ci przecież - odparła kobieta spoglądając kątem oka na męża. - Szymon, o co tobie chodzi? Po co kupowałeś im te rowery? Po to, żeby stały w szopie i się kurzyły?
Marcel i Nikodem uśmiechnęli się do siebie.
- To ja jadę - rzekł Marcel próbując wsiąść na rower.
- Nigdzie nie jedziesz i wcale mnie nie denerwuj! Za moment pójdziesz do domu i się skończy!
- Szymon, o co się go czepiasz? - odezwała się Daniela. - Niech sobie pojeżdżą tymi rowerami...
- Marcel, proszę natychmiast wprowadzić rower do szopy! Raz, dwa!
Chłopiec spojrzał na matkę. Ta wzruszyła ramionami.
- Zrób, jak każe ojciec - szepnęła.
Szymon uśmiechnął się w duchu. Marcel z nerwami pchnął rower w krzaki. Mały kotek wyleciał z metalowego koszyczka. Marcel nie dbał o to. Ruszył w stronę domu. Daniela podniosła zwierzątko.
- Marcel, wróć się! Powiem to poraz ostatni. Proszę schować rower do szopy!
Chłopiec wziął głęboki oddech. Z obrazą spojrzał na Szymona. Bez słowa chwycił rower za kierownicę. Zawróciwszy, zaprowadził go do szopy.
Daniela zbliżyła się do męża.
- Pójdę już - szepnęła.
- Zaczekaj moment... Pójdziemy razem... Marcel! Chodź tu do mnie na chwilę!
- Daj mu już spokój...
Chłopiec chwiejnym krokiem zbliżył się do ojca. Spuścił wzrok.
- Marcel, weź swojego kota i się nie złość. Nikt nie chce dla ciebie źle. Ale niestety, w każdej rodzinie tak jest a przynajmniej być powinno, że dzieci słuchają rodziców, a zdanie taty jest ważniejsze od zdania mamy... Macie swoją tratwę, możecie się kąpać w jeziorze... Macie domek na drzewie, możecie tam się bawić do bólu... Ale niestety, dzisiaj nie pojeździcie sobie rowerami...
- To chodźmy do naszego domku. Dawno tam nie byliśmy - rzekł Nikodem wstając z pnia drzewa. Podbiegł do Marcela. Chwycił go za przedramię.
- Możemy? - szepnął Marcel spoglądając na mamę.
- Tak - odpowiedziała.
Marcel zabrał kota z rąk mamy, po czym pobiegł z Nikodemem w stronę domku na drzewie.
Daniela uśmiechnęła się do męża.
- A jednak - powiedziała z zastanowieniem. - Chodź tu, ty mój panie i władco! - dodała chwytając się prawej ręki męża. Oboje wolnym krokiem poszli w kierunku domu.
CZYTASZ
Ojczym od matematyki
Short StoryMarcel to zbuntowany dziesięciolatek mieszkający z samotnie go wychowującą matką. Czuje się panem w swoim domu i nie szanuje nikogo. Wraz z nastaniem nowego roku szkolnego będzie uczęszczał do nowej szkoły. Jak się okazuje, jego wychowawcą będzie no...