Kolejny dzień zaczął się dziwnie. Daniela wstała z łóżka kilka minut po dziesiątej. Bez słowa usiadła na kanapie obok śpiącego jeszcze Szymona. Chciała z nim porozmawiać. Pogłaskała go po ręce mając nadzieję, że ukochany za moment się zbudzi. Spał jak suseł.
Nikodem przewrócił się na drugi bok. We śnie trzasnął Szymona otwartą dłonią w twarz. Szymon otworzył oczy. Ujrzał narzeczoną.
- Luśka, idź spać. Jest środek nocy - szepnął, po czym przytulił się do poduszki i spał dalej. Daniela popatrzyła na niego jeszcze przez chwilę. Zrezygnowana podeszła do kuchennego blatu. Zrobiła sobie kawę.
Po chwili po schodach zbiegł Marcel. Zmierzył matkę wzrokiem. Nie odezwawszy się do niej ani słowem wszedł do łazienki. Spędził tam jakieś piętnaście minut.
- Co ci zrobić na śniadanie? - odezwała się Daniela, gdy tylko chłopiec pojawił się w salonie.
- Nic - odpowiedział natychmiast.
- Jak tam chcesz - odparła podenerwowana.
Usiadła przy stole. Powoli piła kawę. Marcel nie miał zamiaru jej towarzyszyć. Wyszedł na dwór. Kobieta natychmiast spojrzała przez okno. Ciekawiło ją, dokąd idzie Marcel. Z niedowierzaniem obserwowała, jak chłopiec oswobadza tratwę z długiej liny i wypływa na szerokie wody. Wyciągnęła z szafki tabletki uspokajające. Niechcąco trąciła łokciem dzbanek. Szkło rozprysło się po podłodze. Szymon ponownie otworzył oczy.
- Luśka, co ty wyprawiasz? - odezwał się. Usiadł na kanapie. Przeciągnął się. Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. - Już ta godzina? Dlaczego mnie nie obudziłaś?
- Sama dopiero wstałam - odparła.
- Co to jest? Po co to łykasz? - spytał podchodząc do niej. Wziął do ręki szklaną buteleczkę do połowy wypełnioną pigułkami. - Lekarz ci to przepisał?
- Nie... Sama to...
Nie dokończyła. Szymon poszedł do łazienki. Wsypał zawartość buteleczki do sedesu. Spuścił wodę.
- Dlaczego to zrobiłeś? - oburzyła się.
- Nie potrzebujesz tych tabletek - odparł.
- Właśnie, że potrzebuję!
- Luśka, zaparzę ci melisę. Chcesz? - rzekł z uśmiechem.
- Marcel chyba obraził się na mnie za wczoraj. Nie chciał śniadania, bez słowa wyszedł z domu, odczepił łódź od linki i wypłynął niewiadomo dokąd - powiedziała zbierając szkła z podłogi.
Szymon podrapał się z tyłu głowy.
- Żartujesz. Pogadam z nim, jak tylko wróci do domu. Idę do łazienki.
- Idź...
W końcu i Nikodem się obudził. Mozolnie schował prześcieradło, kołdrę i poduszki w środek rozkładanej kanapy. Zdziwił się, że w salonie nie ma Marcela ani Szymona.
- Gdzie są wszyscy? - spytał.
- Ojciec jest w łazience, a Marcel niewiadomo gdzie - odpowiedziała. - Załóż kapcie na nogi. Zbił mi się dzbanek... Niby zamiotłam wszystkie szkła, ale nigdy nie wiadomo...
- Okej. Założę - odparł chłopiec.
Po chwili w salonie zjawił się Szymon. Miał na sobie wczorajsze spodnie. Otworzył szafę w poszukiwaniu koszulki z krótkim rękawem. - Ta może być - rzekł sam do siebie.
- Co będziemy dzisiaj robić? - spytał Nikodem.
- Nie wiem. A masz jakiś pomysł? - odparł Szymon.
- Możemy siedzieć w domu i nic nie robić...
- Bardzo kreatywne, Niko.
Chłopiec uśmiechnął się. Prędko poszedł do łazienki. Daniela znów stanęła w oknie. Wyglądała Marcela. Z niepokojem spojrzała na zegarek.
- Zrób mi tą melisę - westchnęła siadając na krześle.Nastał ten długo oczekiwany przez Danielę moment - Marcel wszedł do domu. Rozejrzał się. Nikodem siedział w fotelu przy kominku. Grał na tablecie. Daniela stała przy kuchennym blacie. Kroiła warzywa. Gdy tylko ujrzała syna, skierowała wzrok na Szymona. Marcel pośpiesznie uczynił krok w stronę schodów.
- Chłopcze, pozwól do mnie na słowo - rzekł Jasiński.
Marcel niechętnie podszedł do siedzącego na kanapie Szymona.
- Co? - spytał wyjmując ręce z kieszeni.
Szymon z uwagą przyjrzał się chłopcu. Korciło go, żeby uśmiechnąć się do malca. Mimo to, zrobił groźną minę.
- Pamiętasz naszą umowę? - spytał.
Marcel podrapał się po głowie. Zastanawiał się, co odpowiedzieć. Doskonale wiedział, o czym mówi Szymon.
- Było ich trochę - odparł po chwili. Chciał grać na zwłokę.
- Mam na myśli tę umowę, która dotyczyła tratwy - wyjaśnił Szymon.
Chłopiec zarumienił się. Spojrzał w podłogę.
- Hm... No tak... Głupio zrobiłem... - przyznał.
- Przypomnij mi, Marcel, co ci wtedy powiedziałem - ciągnął dalej Szymon. Nikodem wyłączył grę. Z uwagą przysłuchiwał się rozmowie ojca z Marcelem. Był ciekaw, co będzie dalej.
- Sorka - odparł Marcel uśmiechając się niepewnie. - No, powiedziałeś, że za każdym razem, kiedy będziemy z Nikodemem chcieli na niej popływać, najpierw mamy spytać ciebie o zgodę - dodał z pokorą w głosie.
- To po pierwsze...
- No, tak.
- Co jeszcze powiedziałem?
- Znów sorka... Powiedziałeś, że pod żadnym pozorem nie wolno odczepiać liny - rzekł chłopiec ponownie spuszczając wzrok.
- Marcel, zadziwiasz mnie! Doskonale znasz warunki naszej umowy, a mimo to w pełni świadomie je łamiesz - rzekł Szymon wstając z kanapy.
- Tak jakoś niechcąco wyszło - szepnął chłopiec pod nosem.
- Dzisiaj wspólnie rozbierzemy tratwę - zakomunikował mężczyzna. Marcelowi szczęka opadła. Zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Gdyby tak mógł cofnąć czas! Na pewno nie wypłynąłby w przedpołudniowy rejs.
Chłopiec miał nadzieję, że uda mu się namówić Szymona na to, by dał mu inną karę. Błagalnym wzrokiem spojrzał na narzeczonego mamy.
- Nie, proszę. Obiecuję, że o wszystko będę ci się pytał. Nawet o to, czy mogę iść do ubikacji. Zgodzę się na każdą karę, tylko nie na to...
- Właśnie, tato - wtrącił się Nikodem. - Daj mu inną karę. Niech umyje ci samochód i tyle! A nie od razu rozbiórka tratwy...
- Nie ma w ogóle żadnej dyskusji na ten temat. Decyzja podjęta. Koniec. Kropka - zakomunikował Szymon.
- Tato, to niesprawiedliwe - rzekł Nikodem. - Dlaczego ja mam być ukarany za coś, co zrobił Marcel? Wytłumacz mi!
- Powiedzmy, że to nie jest kara ani dla ciebie ani dla Marcela. W sumie, to ja zawiniłem. Nie powinienem w ogóle robić z wami tej tratwy. To był błąd.
- Tato, jeśli rozbierzesz tratwę, nigdy w życiu się do ciebie nie odezwę - szepnął Nikodem całkiem poważnie.
- Ja też nie - przyłączył się Marcel.
Szymon uśmiechnął się.
- Trudno. Jakoś to przeżyję - rzekł biorąc do ręki pokrojoną w kostkę marchewkę.
Marcel naburmuszył się. Ze złością spojrzał na Danielę. Wiedział, że to właśnie ona naskarżyła na niego Szymonowi.
- Dzięki, mamo! - krzyknął z żalem. Wbiegł po schodach do pokoju. Trzasnął drzwiami tak głośno, że Daniela omal nie upuściła noża na podłogę.
- Iść za nim? - spytał Szymon wkładając do ust kolejną garść marchewki.
- Nie idź - odparła Daniela.
- Pójdę.
Marcel siedział na łóżku. Był oparty plecami o sosnową boazerię. Nie zdziwiło go to, że do pokoju wszedł Szymon.
- Skończyliśmy już gadać? - spytał mężczyzna siadając obok chłopca. Marcel spojrzał na niego z wyrzutem.
- Nie? Myślałem, że już wszystko powiedziałeś - szepnął załamującym się głosem.
- Nie powiedziałem jeszcze najważniejszego...
Chłopiec westchnął. Spojrzał bez słowa na Szymona. Spodziewał się, że za chwilę usłyszy, że ma szlaban na telefon, tablet, konsolę, deskorolkę i rower. Tym bardziej zdziwiło go to, co po chwili usłyszał.
- Jeśli za jakiś czas zobaczę u ciebie zmianę na lepsze, zrobimy nową tratwę, sto razy lepszą niż ta... Ale najpierw muszę być pewien, że nie będziesz mi odstawiał takich numerów jak wczoraj, czy dzisiaj - rzekł Szymon ze spokojem.
- Okej - szepnął chłopiec.
Szymon podniósł się z łóżka. Uśmiechnął się do chłopca, po czym poszedł w stronę drzwi. Spojrzał najpierw na dolny, później na górny zawias. Po chwili skierował wzrok na Marcela. Chłopiec w mig domyślił się, o co chodzi.
- Przepraszam... Nie powinienem był trzaskać tymi drzwiami - szepnął niepewnie.
- No, nie... Nie powinieneś - przyznał Szymon. - Ale tym razem ci odpuszczę.
- A następnym razem wystawisz drzwi? - zaśmiał się Marcel.
Szymon nie skomentował tego. Życzliwie uśmiechnął się do chłopca.
- Chodź na dół. Zaraz będzie obiad.
- Okej. Zaraz zejdę - odparł chłopiec kładąc się na łóżku. Poczekał, aż mężczyzna wyjdzie z pokoju. Policzył do stu, po czym poszedł do salonu.Po obiedzie Szymon wziął chłopaków na dwór. Świeciło słońce. Nikodem i Marcel pobiegli w stronę tratwy. Ze smutkiem patrzyli na dzieło, które jakiś czas temu zbudowali z pomocą Szymona.
- Wszystko potrafisz zepsuć - powiedział Nikodem siadając na trawie nieopodal tratwy. Spojrzał w stronę zbliżającego się ojca. Marcel wzruszył ramionami.
Po chwili do chłopaków podszedł Szymon. W ręku trzymał skrzynkę z narzędziami.
- To co, chłopaki? Bierzemy się za rozbiórkę? - spytał.
- Nie - szepnął Nikodem. Prędko wstał z trawy. Podszedł do ojca. - Tato, proszę cię. Nie rób tego - rzekł ze łzami w oczach.
- Nikodem, rozmawialiśmy już o tym. Powiedziałem, że nie zmienię zdania - odparł Szymon. Postawił na ziemi skrzynkę. Przykucnąwszy wyciągnął z niej brechę. Miał już wsunąć żelazne narzędzie między dwie zbite ze sobą belki, ale chłopaki nie zamierzali tak łatwo ustąpić.
- Tatuś, proszę cię! - zawołał Nikodem próbując wyrwać Szymonowi brechę z ręki.
- Naprawdę będziemy cię we wszystkim słuchać - dopowiedział Marcel. - Zawsze będziemy cię pytać o zgodę na rejs... Słowo! I obiecuję, że nigdy więcej nie wepchnę Nikodema do jeziora...
- Nikodem! Puść tą brechę! - krzyknął Szymon wyrywając narzędzie z rąk syna. - Powiedziałem już!
Daniela stała na tarasie. Obserwowała całe zdarzenie. Żal jej było chłopaków. Wiedziała, jak bardzo zależy im na tratwie. Postanowiła wstawić się za nimi u Szymona.
Podeszła do chłopaków. Na widok Marcela i Nikodema ogarnęło ją głębokie współczucie. Obaj chłopcy bezustannie błagali Szymona, by nie niszczył ich łodzi. Kurczowo uchwycili się jego prawej ręki, w której wciąż trzymał brechę. Wiedzieli, że za chwilę Szymon albo się na nich wścieknie i wyśle ich do domu, albo zmięknie i tratwa zostanie ocalona.
- Dobrze, że przyszłaś - rzekł mężczyzna uśmiechając się do narzeczonej. - Zobacz, co ze mną robią.
- No, widzę właśnie - zaśmiała się. - Chłopaki, zostawcie nas na chwilę samych - powiedziała spoglądając na Marcela. Chłopiec znał to spojrzenie. Pojął, że mama przyszła z odsieczą.
- Chodź Niko - szepnął Marcel puszczając rękę Szymona.
Obaj odeszli kilka kroków od rodziców. Usiedli na grubej, niskoosadzonej gałęzi jednego z drzew. Z nadzieją patrzyli na swoją ostatnią deskę ratunku, na Danielę.
- Szymon, zostaw tę głupią tratwę - powiedziała z błyskiem w oczach. - Zobacz na nich... Nie rób im tej przykrości, skarbie.
Objęła go w pasie. Czule się pocałowali.
- Grasz nie fair - zaśmiał się muskając narzeczoną ustami po szyi i po policzku.
- Nie szkodzi - szepnęła mu do ucha. Chwycił ją za rękę.
- Coś ci pokażę - rzekł spoglądając w górę. - Widzisz to drzewo? - spytał wskazując ręką na jedną z brzóz. Drzewo to miało blisko trzydzieści metrów wysokości.
- Tak. Nie sposób go nie zauważyć - odparła Daniela tuląc się w ramiona ukochanego. Szymon ucałował jej skroń.
- Gdy byłem mały, wdrapałem się na sam szczyt tego drzewa - pochwalił się.
- Tak? - udała zdziwioną. - I potrafiłeś stamtąd zejść? - dodała.
- No właśnie, nie bardzo - odparł śmiejąc się w głos.
Chłopcy patrzyli na rodziców. Ich zatroskane miny w mig zmieniły się nie do poznania! Obaj podbiegli do tratwy. Marcel chwycił brechę, a Nikodem skrzynkę z narzędziami. Zanieśli to do drewnianej szopy. Chwilę później pobiegli na taras. Usiedli na schodach i patrzyli na Szymona i Danielę idących w stronę domu.
CZYTASZ
Ojczym od matematyki
Short StoryMarcel to zbuntowany dziesięciolatek mieszkający z samotnie go wychowującą matką. Czuje się panem w swoim domu i nie szanuje nikogo. Wraz z nastaniem nowego roku szkolnego będzie uczęszczał do nowej szkoły. Jak się okazuje, jego wychowawcą będzie no...