Marek stał na przystanku. Spoglądał niespokojnie w stronę szkoły. Marcel zatrzymał się na chwilę. Ukrył się za drzewem. Pochyliwszy się, wyciągnął z plecaka scyzoryk należący do Jasińskiego. Wsunął go sobie do kieszeni kurtki.
Pewnym krokiem poszedł w stronę autobusowego przystanku. Gdy tylko Marek go ujrzał, natychmiast ruszył w stronę syna.
- Cześć Marcel, - rzekł mężczyzna - mama kazała mi odebrać cię ze szkoły - zakomunikował.
- Nie wydaje mi się - odparł chłopiec wsuwając prawą rękę do kieszeni.
- Mówię prawdę. Chodź, wejdź do mojego auta. Zadzwonimy do mamy i się upewnisz, że jest jak mówię.
- Nie wejdę do twojego auta - rzekł chłopiec. - Wolę iść pieszo do domu - dorzucił po chwili.
Marek zbliżył się do chłopca. Przykucnął przy nim. Uśmiechnął się.
- Chodź ze mną. Kupię ci, co tylko zechcesz... Chcesz iPhone'a? Kupię ci iPhone'a! Chcesz?
- Nie - odpowiedział chłopiec.
Na przystanek podjechał autobus. Dzieciaki ustawiły się w kolejce przed automatycznie otwieranymi drzwiami.
- Idę. Nara! - rzekł Marcel robiąc krok do przodu. Marek chwycił go za kaptur.
- Nigdzie nie idziesz. Jedziesz ze mną - rzekł.
Chłopiec chciał wydrzeć się na całe gardło, gdy nagle poczuł, że Marek przydusza mu do ust swoją rękę. Wszystko działo się tak szybko. Chłopiec wyciągnął z kieszeni scyzoryk. Nie miał jednak odwagi dźgnąć nim ojca. Składany nożyk wypadł mu z ręki.
Gdy tylko odjechał autobus, Marek zaczął na siłę ciągnąć chłopca do swojego auta. Marcel kopał go po nogach. Za wszelką cenę próbował wydostać się z rąk Marka.
Marcel tracił nadzieję, że uda mu się uciec. Obydwoje byli już przy aucie. Marek dosłownie na sekundę puścił syna. Zrobił to, gdyż chciał wyjąć z kieszeni kurtki kluczyk od samochodu. Po chwili ponownie chwycił Marcela za kaptur. Tym razem trzymał go tylko jedną ręką. To była ostatnia szansa Marcela na ucieczkę. Chłopiec w mig rozsunął błyskawiczny zamek od kurtki. Uciekł zostawiając zarówno plecak jak i kurtkę w ręku Marka. Biegł co sił w nogach.
Dwie minuty później był z powrotem w szkole. Spojrzał na zegarek, który otrzymał od Szymona. Była godzina czternasta. Chłopiec zastanawiał się przez chwilę, co zrobić. z nerwami uderzył pięścią w chropowatą ścianę.
Zmarnowany usiadł na szkolnym parapecie. Spojrzał w dal. Przy przystanku wciąż stało zaparkowane auto Marka. W końcu zdecydował chwycić się ostatniej deski ratunku.
- Jest pan Jasiński? - szepnął Marcel wchodząc do sekretariatu. Młoda kobieta w białej koszuli uśmiechnęła się do przestraszonego chłopca.
- Jest w sali konferencyjnej. Ma ważne spotkanie - wyjaśniła.
Malec spuścił głowę. Usiadł na podłodze w sekretariacie.
- Coś się stało? - spytała sekretarka.
- Nie... Poczekam tu na niego... - szepnął Marcel pod nosem.
- To może potrwać. Właściwie, zebranie dopiero się zaczęło. Wracaj do domu. Jutro porozmawiasz z panem dyrektorem.
Chłopiec nic nie odpowiedział. Chciało mu się płakać. Postanowił, że poczeka na Szymona niezależnie od tego, jak długo będzie to trwało.
Czas płynął naprawdę wolno. Sekretarka wklepywała jakieś dane do komputera. Co chwilę spoglądała na dziesięciolatka.
- Idź na świetlicę - odezwała się po jakimś czasie. - Gdy pan dyrektor wróci z zebrania, powiem mu, że chcesz się z nim widzieć.
- Wolę poczekać tutaj - szepnął chłopiec niepewnie.
- No dobrze...
O szesnastej trzydzieści Szymon pojawił się w sekretariacie. Nie zauważył siedzącego w kącie, na podłodze, Marcela. Podał pracownicy plik dokumentów, po czym polecił jej bezzwłocznie je wypełnić.
- Panie dyrektorze, ten chłopiec chce się z panem widzieć - powiedziała kobieta właściwie w ostatniej chwili. Szymon jedną nogą był już na korytarzu. Pośpiesznie cofnął się.
- Jaki chłopiec? - spytał rozglądając się po sekretariacie.
Marcel podniósł się z podłogi. Otrzepał ręką spodnie.
- Hej - szepnął nieśmiało.
- Co ty tu robisz? Od dwóch godzin powinieneś być w domu - rzekł mężczyzna.
- Pogadamy? - powiedział chłopiec podchodząc do Szymona.
- Marcelku, mam teraz spotkanie. Wyszedłem tylko na chwilę.
Chłopiec spuścił wzrok. Zdenerwował się. Szymon to zauważył. Spojrzał na zegarek.
- Słuchaj, Marcel... Pani Kasia da ci kartki i ołówek. Gdzie masz plecak? Nieważne. Usiądź sobie tutaj - rzekł otwierając drzwi od swojego gabinetu. - Będzie go pani miała na oku? - zwrócił się tym razem do sekretarki.
- Tak, oczywiście - oświadczyła kobieta.
- Dobrze. Marcel, masz tu kilka kartek - rzekł wyjmując z drukarki plik białych kartek papieru. - Jest i ołówek. Usiądź sobie grzecznie. Porysuj sobie, dobrze?
- Okej - szepnął chłopiec.
- Głowa do góry. Za małą godzinkę przyjdę do ciebie i pogadamy, okej?
- Okej - rzekł chłopiec.
- Dobrze.
Szymon wyszedł z sekretariatu. Nim wrócił do sali konferencyjnej, zadzwonił do Danieli. Powiedział jej, żeby się nie martwiła o Marcela, że po zebraniu odwiezie chłopca do domu.
Marcel narysował dwa słonie oplatające nawzajem swoje długie trąby. Rysunek nie przypadł mu do gustu. Mimo to postanowił, że go nie zniszczy.
Chłopiec miał już dość siedzenia przy biurku. Podniósł się z fotela. Przeszedł się po gabinecie Szymona. Za regałem wypełnionym segregatorami dostrzegł dwumetrową, drewnianą linijkę. Przypomniało mu się, jak kilka miesięcy temu uderzył nią Mateusza w brzuch. Później Nikodem przyłożył Marcelowi tę linijkę do gardła. - Ciekawe, co by zrobił, gdyby Szymon wtedy nie wszedł - zamyślił się chłopiec.
Po chwili Marcel odszedł od przywracającej wspomnienia linijki. Ponownie zasiadł za biurkiem. Dopiero teraz spostrzegł, że na drewnianym blacie znajduje się metalowa ramka ze zdjęciem. Fotografia przedstawiała Nikodema siedzącego na barana u taty. Marcel poczuł zazdrość w sercu. Nigdy dotąd nie chciał mieć ojca. Coś w nim pękło.
Po chwili do gabinetu wszedł Szymon. Badawczo spojrzał na zamyślonego chłopca.
- Co tam? - rzekł Jasiński.
- Nic - szepnął Marcel zaciskając dolną wargę. Pośpiesznie zszedł z fotela.
- Siedź. Spakuję jeszcze kilka rzeczy do torby. Gdzieś tu powinien być mój notes...
- Pogadamy?
- A, tak... Jasne...
Powiedziawszy te słowa Szymon usiadł naprzeciw chłopca.
- Słucham cię, Marcel...
- Zgadzam się - rzekł chłopiec.
- Na co? - spytał mężczyzna.
- Na to, żebyś oświadczył się mojej mamie - wydusił z siebie.
- Marcel, ja już to zrobiłem. Przecież wiesz. Ale okej. Cieszę się, że mi to mówisz.
- Pamiętasz, jak mówiłeś, że lubisz jeździć autem? - spytał chłopiec po chwili.
- Jasne. To było, kiedy poszedłeś na wagary. Powiedziałem ci, że jeśli jeszcze raz to się powtórzy, będę zawoził cię do szkoły, a potem odwoził do domu... Dlaczego o to pytasz?
- Nie chcę wracać do domu autobusem - szepnął. W oczach stanęły mu łzy.
- Marcel, co z tobą? Hej!
Szymon wstał z krzesła. Podszedł do chłopca. Przykucnął przy nim. Spojrzał mu w oczy. - Marcel, co się dzieje? Powiedz mi...
Chłopiec wybuchnął płaczem. Szymon przytulił go. Ucałował w czubek głowy. - Już dobrze, synku - powiedział półszeptem.
Marcel mocno ścisnął Szymona obydwiema rękoma. Poczuł, że schodzi z niego złość. Po chwili uspokoił się. - Już dobrze? - spytał Szymon widząc, że Marcel ociera ręką łzy.
- Pojedziemy do domu? - rzekł chłopiec cicho łkając.
- Pewnie... Weź plecak i kurtkę...
- Nie mam - odparł malec.
Szymon spojrzał na niego zdumiony. Zmarszczył ciemne brwi. - Jak to nie masz? - spytał.
- Pogadamy w domu, przy mamie? Nie chce mi się dwa razy opowiadać tego samego...
- Okej. Niech będzie. Chodź - rzekł mężczyzna wyprowadzając Marcela ze swojego gabinetu.
CZYTASZ
Ojczym od matematyki
Short StoryMarcel to zbuntowany dziesięciolatek mieszkający z samotnie go wychowującą matką. Czuje się panem w swoim domu i nie szanuje nikogo. Wraz z nastaniem nowego roku szkolnego będzie uczęszczał do nowej szkoły. Jak się okazuje, jego wychowawcą będzie no...